Byl to najbardziej elegancki sklep odziezowy w Ankh-Morpork. Dalo sie to poznac po wyraznej nieobecnosci elementow tak prymitywnych jak towar. Z rzadka tylko starannie ulozony kawalek kosztownej tkaniny sugerowal istniejace mozliwosci.
Nie byl to sklep, gdzie cokolwiek sie kupuje. Byl to salon, gdzie czekala na gosci filizanka kawy i pogawedka. Byc moze, w wyniku przyciszonej rozmowy, osiem czy dziesiec lokci drogocennego materialu zmienialo wlasciciela, ale w sposob eteryczny, gdyz nic tak pospolitego jak handel nie mialo tu miejsca.
— Sprzedawca! — krzyknela niania.
Dama wynurzyla sie zza kotary i przyjrzala sie kobietom, ktore weszly do salonu. Zdawalo sie, ze patrzy nozdrzami.
— Czy trafilyscie do wlasciwego wejscia? — zapytala.
Madame Dawning zostala wychowana tak, by zachowywac sie uprzejmie wobec sluzby i dostawcow, nawet jesli byli tak obszarpani, jak te dwie wrony.
— Moja przyjaciolka chce kupic nowa suknie — oznajmila bardziej pulchna z nich. — Taka elegancka, z trenem i poduszka na siedzeniu.
— Czarna — dodala chuda.
— I jeszcze wszystkie dodatki. Mala torebka na lancuszku, okulary na patyku… Wszystko.
— Obawiam sie, ze moze to kosztowac
— Ile to jest
— Chce powiedziec, ze to raczej ekskluzywny sklep.
— Dlatego przyszlysmy. Nie chcemy zadnych szmat. Nazywam sie niania Ogg, a ta… dama to lady Esmeralda Weatherwax.
Madame Dawning przyjrzala sie lady Esmeraldzie z namyslem. Nie bylo watpliwosci, ze starucha nosi sie dumnie. I spoglada z gory, jak ksiezna.
— Z Lancre — uzupelnila niania. — I moglaby tam miec konserwatorium, gdyby chciala, ale nie chce.
— Ehm… — Madame Dawning postanowila zgodzic sie chwilowo na te reguly gry. — Jaki styl biora panie pod uwage?
— Cos wytwornego — zdecydowala niania.
— Wolalabym
— Moze cos nam pani pokaze — zaproponowala lady Esmeralda, siadajac. — To do opery.
— Och, jest pani patronka opery?
— Lady Esmeralda jest patronka wszystkiego — zapewnila niania.
Madame Dawning miala maniery specyficzne dla swojej klasy i swojego wychowania. Postrzegala swiat w pewien okreslony sposob. Kiedy nie zachowywal sie odpowiednio, chwiala sie w swej pewnosci jak potracony bak, po czym wirowala nadal, jakby nic nie zaszlo. Gdyby cywilizacja upadla ostatecznie, a nieliczni ocaleni musieli jesc karaluchy, lady Dawning nadal uzywalaby serwetki i patrzyla z gory na tych, ktorzy zabieraja sie do karaluchow z niewlasciwego konca.
— W takim razie, coz… Pokaze paniom kilka modeli — rzekla. — Prosze wybaczyc na moment.
Przeszla do dlugich pomieszczen pracowni na tylach sklepu; bylo tu wyraznie mniej zlocen. Madame Dawning oparla sie o sciane i przywolala glowna krawcowa.
— Mildred, zjawily sie dwie bardzo dziwne…
Urwala. One przyszly za nia!
Szly teraz dlugim przejsciem miedzy rzedami szwaczek, kiwaly im uprzejmie glowami i ogladaly suknie na manekinach. Pobiegla za nimi.
— Z pewnoscia wola panie…
— Ile za te? — spytala lady Esmeralda, macajac palcami kreacje przeznaczona dla ksieznej wdowy Quirmu.
— Obawiam sie, ze nie jest na sprzedaz…
— A ile by kosztowala, gdyby byla na sprzedaz?
— Trzysta dolarow, jak sadze…
— Piecset wydaje sie odpowiednia cena — stwierdzila lady Esmeralda.
— Naprawde? — przestraszyla sie niania Ogg. — No tak, naprawde.
Suknia byla czarna. Przynajmniej w teorii. Byla czarna tak, jak czarne jest skrzydlo szpaka. Uszyta z czarnego jedwabiu, z paciorkami i cekinami, byla czernia na wakacjach.
— To chyba moj rozmiar. Wezmiemy ja. Zaplac tej kobiecie, Gytho.
Wirujacy bak madame zakolysal sie gwaltownie.
— Wziac ja? Teraz? Piecset dolarow? Zaplacic? Gotowka?
— Zajmij sie tym, Gytho.
— Och… No dobrze.
Niania odwrocila sie skromnie i uniosla spodnice. Zabrzmialy szelesty, elastyczne brzekniecia… Po czym odwrocila sie znowu, trzymajac w reku torbe. Odliczyla piecdziesiat cieplych dziesieciodolarowek na nieprotestujaca dlon madame.
— A teraz wrocimy do sklepu i rozejrzymy sie za dodatkami — oswiadczyla lady Esmeralda. — Mam ochote na strusie piora. I ktoras z tych peleryn, co je nosza damy. I taki wachlarz obszyty koronka.
— To moze od razu wezmiemy pare duzych brylantow? — rzucila ostro niania.
— Dobry pomysl.
Madame Dawning slyszala, jak kloca sie, idac w strone sklepu.
Spojrzala na trzymane w reku pieniadze.
Wiedziala o starych pieniadzach, ktore stawaly sie jakos godne szacunku dzieki temu, ze ludzie trzymali je przez lata. Wiedziala o nowych pieniadzach, ktore — zdaje sie — zarabiali ci wszyscy karierowicze, jakich pelno ostatnio w miescie. Jednak w glebi jej upudrowanego lona bilo serce ankhmorporskiego sklepikarza. Zdawala sobie sprawe, ze najlepsze pieniadze to te, ktore leza w jej dloni, zamiast w cudzej. Najlepsze pieniadze to te moje, nie twoje.
Poza tym byla tez snobka w stopniu wystarczajacym, by mylic nieuprzejmosc z dobrym pochodzeniem. W taki sam sposob, w jaki ludzie naprawde bogaci nie moga byc oblakani (sa najwyzej ekscentryczni), nie moga tez byc niegrzeczni (sa tylko otwarci i szczerzy).
Pospieszyla za lady Esmeralda i jej dziwaczna przyjaciolka. Sol ziemi, powtarzala sobie.
Zdazyla jeszcze podsluchac ich dosc niezwykla rozmowe.
— Chcialas mnie ukarac. Prawda, Esme?
— Nie mam pojecia, o czym mowisz, Gytho.
— Tylko dlatego, ze mialam wreszcie swoj moment.
— Naprawde nie rozumiem. Zreszta i tak mowilas, ze odchodzisz od zmyslow, zastanawiajac sie, co zrobic z pieniedzmi.
— Owszem, ale dosc by mi sie podobalo odchodzenie od zmyslow, zwlaszcza na wygodnym sie-zlaklu, w otoczeniu silnych mezczyzn kupujacych mi czekoladki i narzucajacych sie z uprzejmosciami.
— Za pieniadze nie kupisz szczescia, Gytho.
— Chcialam je tylko wynajac na pare tygodni.
Agnes wstala pozno; w uszach wciaz slyszala muzyke. Ubierala sie jak we snie — choc na wszelki wypadek wczesniej zaslonila lustro przescieradlem.
W bufecie zastala juz kilka tancerek z baletu. Dzielily sie nacia selera i chichotaly.
Byl tez Andre. Jadl cos z roztargnieniem, przegladajac nuty. Od czasu do czasu machal lyzka, zapatrzony w przestrzen, po czym odkladal lyzke i robil jakies notatki.
W polowie taktu zauwazyl Agnes. Usmiechnal sie.
— Dzien dobry. Wygladasz na zmeczona.
— Eee… No tak.
— Stracilas cale zamieszanie.
— Naprawde?
— Byla tu Straz Miejska. Rozmawiali ze wszystkimi, zadawali mnostwo pytan i zapisywali odpowiedzi.