— Musze wyszorowac wygodke maszynistow, panno Nitt. Ciagle sa z nia klopoty, pracuje tam juz od miesiecy!
— Ale masz na sobie stroj wieczorowy!
— Tak, bo potem bede kelnerem. Brakuje ludzi i nie ma kto podawac, jak beda pili drinki i jedli kielbaski na patyczkach przed opera.
Nikt nie moglby sie poruszac tak predko. Owszem, Walter i Upior nie znalezli sie w tym magazynie rownoczesnie, ale przeciez slyszala jego glos. Nikomu nie wystarczyloby czasu, by schowac sie za stosami dekoracji i po paru sekundach wyjsc po przeciwnej stronie pomieszczenia. Chyba ze bylby jakims magiem. Z opowiesci dziewczat wynikalo co prawda, ze czesto widywaly Upiora w dwoch miejscach rownoczesnie… Moze byly tu inne ukryte przejscia, podobne do tych zapomnianych schodow. Moze…
A zatem Walter Plinge nie jest Upiorem. Nie warto szukac jakiegos ekscytujacego wytlumaczenia, by udowodnic falszywe twierdzenie.
Powiedziala o tym Christine. Coz, Christine spogladala wlasnie na nia nieco zdziwiona, gdy Walter pomagal jej wstac. Powiedziala tez Andre, ale on chyba nie uwierzyl, wiec nic sie nie stalo.
To znaczy, ze Upiorem jest…
…ktos inny.
A taka byla pewna.
— Spodoba ci sie, mamo. Na pewno.
— To nie dla takich jak my, Henry. Nie wiem, czemu pan Morecombe nie dal ci biletow na wystep Nellie Stamp w Muzyk Holu. To jest porzadna muzyka. Piosenki, ktore mozna zrozumiec.
— Piosenki o tym, jak mloda alchemiczka bada gazy i ciecze, nie sa zbyt kulturalne, mamo.
Dwie osoby przeciskaly sie miedzy przechodniami, zmierzajac w strone Opery. Tak brzmiala ich rozmowa.
— Ale sa smieszne. I nie trzeba pozyczac ubran. Moim zdaniem to durnota, ze trzeba sie specjalnie ubierac tylko po to, by posluchac muzyki.
— To poglebia doznania — wyjasnil mlody Henry, ktory gdzies o tym czytal.
— Ale niby skad muzyka wie? — nie ustepowala jego matka. — Za to taka Nellie Stamp…
— Chodzmy, mamo.
Przewidywal, ze czeka go jeden z… takich wieczorow.
Henry Lawsy bardzo sie staral. I biorac pod uwage, z jakiego miejsca zaczynal, nie wychodzilo mu to zle. Byl sekretarzem w firmie Morecombe, Slant i Honeyplace, nieco staroswieckiej spolce prawniczej. Jedna z przyczyn jej nie calkiem nowoczesnego podejscia do swiata mogl byc fakt, ze panowie Morecombe i Honeyplace byli wampirami, a pan Slant — zombi. Wszyscy trzej partnerzy byli wiec formalnie martwi, choc nie przeszkadzalo im to zywo zajmowac sie codzienna praca, wykonywana zreszta — w przypadku pana Morecombe’a i Honeyplace’a — raczej noca.
Z punktu widzenia Henry’ego, trafil dobrze. Godziny urzedowania okazaly sie wygodne, praca niezbyt uciazliwa. Jedyne, co go niepokoilo, to mozliwosci awansu. Trudno liczyc, ze smierc ktoregos z przelozonych stworzy jakas okazje, skoro wszyscy i tak nie zyja. Uznal wiec, ze jedyna szansa sukcesu jest Doskonalenie Umyslu, co staral sie czynic przy kazdej okazji. Aby najdokladniej opisac umysl Henry’ego Lawsy, wystarczy stwierdzic, ze gdyby dac mu ksiazke „Jak udoskonalic swoj umysl w piec minut”, czytalby ja ze stoperem w reku. W drodze przez zycie czesto hamowalo go przytlaczajace poczucie wlasnej ignorancji — choroba dotykajaca zbyt niewiele osob.
Pan Morecombe podarowal mu dwa bilety do Opery, w nagrode za rozwiazanie wyjatkowo problematycznej sprawy cywilnej. Henry zaprosil swoja matke, gdyz stanowila sto procent znanych mu kobiet.
Ludzie zwykle ostroznie sciskali reke Henry’ego, w obawie ze moze odpasc.
Kupil ksiazke o operze i przeczytal ja uwaznie. Slyszal bowiem, ze nie wypada isc na przedstawienie, nie wiedzac, o czym opowiada, a szansa dowiedzenia sie tego juz na miejscu, podczas ogladania, jest raczej nikla. Teraz ciezar tomiku w kieszeni dodawal mu pewnosci siebie. Wszystko, czego bylo mu trzeba, by wieczor byl udany, to mniej krepujaca rodzicielka.
— Kupimy jakies orzeszki, zanim wejdziemy? — spytala.
— Mamo, w operze nie sprzedaja orzeszkow.
— Nie ma orzeszkow? To co niby czlowiek ma robic, gdyby piosenki mu sie nie spodobaly?
Podejrzliwe oczy Greeba blyszczaly w ciemnosci.
— Szturchnij go kijem od miotly — zaproponowala babcia.
— Nie — zaprotestowala niania. — Z kims takim jak Greebo potrzeba odrobiny lagodnosci.
Babcia przymknela oczy i machnela reka.
Spod kredensu dobiegl glosny pisk i odglos goraczkowego drapania. Potem, ryjac pazurami podloge, wyjechal tylem Greebo. Walczyl przez caly czas.
— Chociaz sporo okrucienstwa tez moze rozwiazac problem — przyznala niania. — Nigdy specjalnie nie lubilas kotow, co, Esme?
Greebo pewnie syknalby na babcie, tyle ze nawet w jego kocim mozgu bylo dosc inteligencji, by zrozumiec, ze nie jest to najlepsze posuniecie.
— Daj mu te rybie jajeczka — poradzila babcia. — Rownie dobrze moze je zjesc teraz, jak pozniej.
Greebo obejrzal miske. A zatem wszystko w porzadku: chcialy dac mu jesc.
Babcia skinela na nianie. Wyciagnely rece, otwierajac dlonie.
Greebo zdazyl pozrec polowe kawioru, gdy poczul, ze To sie zaczyna.
— Mrrauuu… — zajeczal, a jego glos nabieral glebi. Piers sie rozrastala. Rosl coraz wyzej, gdy wydluzaly sie pod nim nogi. — …Mmmiiiiaaa…
— Frak ma w piersi czterdziesci cztery cale — przypomniala niania.
Babcia kiwnela glowa.
— …aauuuu…
Twarz sie splaszczyla, wasy zgestnialy, nos Greeba zyskal niezalezne zycie…
— …uuuss… sszlag!
— Widac, ze ostatnio coraz szybciej sie orientuje — stwierdzila z duma niania.
— Wloz zaraz cos na siebie, moj chlopcze — zaproponowala babcia, ktora zamknela oczy.
Zreszta nie robilo to wielkiej roznicy, co musiala potem przyznac. Calkowicie ubrany Greebo wciaz potrafil jakos zakomunikowac otoczeniu swoja nagosc pod spodem. Zawadiacki was, dlugie bokobrody i zwichrzone czarne wlosy, w polaczeniu z dobrze rozwinietym umiesnieniem, wywolywaly wrazenie przystojnego bukaniera albo romantycznego poety, ktory zrezygnowal z opium i przerzucil sie na czerwone mieso. Blizna przecinala mu twarz, a opaska przeslaniala oko. Kiedy sie usmiechal, emanowal czysta, podniecajaco niebezpieczna lubieznoscia. Potrafilby nawet przez sen okazywac dumne lekcewazenie. Prawde mowiac, Greebo moglby molestowac seksualnie, nawet siedzac spokojnie w sasiednim pokoju.
Oczywiscie nie dotyczylo to czarownic. Dla babci kot byl kotem, niezaleznie od swojego wygladu. A niania Ogg zawsze myslala o nim jako o Panu Puszku.
Poprawila mu muszke, odstapila i przyjrzala sie krytycznie.
— Co o tym myslisz?
— Wyglada jak skrytobojca, ale moze byc — uznala babcia.
— Jak mozesz tak o nim mowic!
Greebo na probe pomachal rekami i sprobowal chwycic laske. Palce potrzebowaly nieco wprawy, ale kocie odruchy pomagaly w nauce.
Niania zartobliwie pomachala mu palcem przed nosem. Bez przekonania machnal na nia rozczapierzona dlonia.
— A teraz zostaniesz z babcia i bedziesz robil to, co ci kaze, jak grzeczny chlopak — powiedziala.
— Ta-ak, nia-niu — zgodzil sie niechetnie Greebo. Udalo mu sie prawidlowo zlapac laske.
— I zadnych bojek.
— Nie-e, nia-niu.
— I zebys nie zostawial kawalkow ludzi na wycieraczce.