— Jest tu taka sliczna piosenka — opowiadala niania. — „Nie czekaj mnie w Genoi”. Bardzo smutna. Co mi przypomina, ze powinnam isc sprawdzic, czy pani Plinge juz wrocila do sie… to znaczy, czy sie obudzila. Moze troche przesadzilam z jablkownikiem. — Odeszla, poprawiajac elementy kostiumu. Po drodze szturchnela zafascynowana baletnice. — Od tych tancow to sie czlowiek nie spoci, nie uwazasz?
— Przepraszam, ale jest cos, w co ciagle nie moge uwierzyc — rzekl Andre. Podniosl miecz Salzelli i sprawdzil ostrze. — Au… — syknal.
— Ostre, co? — spytala Agnes.
— Tak. — Andre ssal kciuk. — A ona zlapala je w reke!
— Jest czarownica — przypomniala Agnes.
— Ale to stal! Przeciez nikt nie moze zaczarowac stali. Wszyscy o tym wiedza!
— Nie dziwilabym sie tak na twoim miejscu — powiedziala kwasnym tonem Agnes. — To pewnie zwykla sztuczka.
Andre zwrocil sie do babci.
— Pani dlon nie jest nawet skaleczona! Jak… pani…
Jej spojrzenie trzymalo go przez moment niczym w szafirowym, imadle. Kiedy sie odwrocil, mine mial lekko zdziwiona — jak czlowiek, ktory nie moze sobie przypomniec, gdzie cos polozyl.
— Mam nadzieje, ze nie zranil Christine — wymamrotal. — Dlaczego nikt sie nia nie zajmuje?
— Pewnie dlatego ze ona zawsze pamieta, by krzyknac i zemdlec, zanim cokolwiek sie stanie — odpowiedziala Perdita ustami Agnes.
Andre ruszyl w poprzek sceny. Agnes wlokla sie za nim. Kilka tancerek kleczalo przy Christine.
— Byloby straszne, gdyby cos sie jej stalo — powiedzial Andre.
— O tak…
— Wszyscy twierdza, ze swietnie sie zapowiada…
Walter stanal obok niego.
— Tak. Trzeba ja gdzies przeniesc — rzucil. Mowil wyraznie i precyzyjnie.
Agnes poczula, ze z jej swiata odrywa sie dno.
— Ale przeciez… wiesz, ze to ja spiewalam.
— No tak… tak, oczywiscie — przyznal zaklopotany Andre. — Ale… to jest opera… no wiesz…
Walter ujal ja za reke.
— Mnie uczyles, nie ja! — oswiadczyla zrozpaczona.
— W takim razie bylas bardzo dobra — przyznal. — Podejrzewam, ze ona nie bedzie taka nawet w przyblizeniu, mimo wielu miesiecy moich nauk. Ale, Perdito, slyszalas kiedys okreslenie „potencjal gwiazdy”?
— Czy to jest to samo co „talent”? — rzucila gniewnie Agnes.
— Cos rzadszego.
Popatrzyla na Waltera. Twarz, choc panowal nad nia, mial calkiem mila w blasku swiec przed scena. Wyrwala mu dlon.
— Bardziej cie lubilam, kiedy byles Walterem Plinge! — powiedziala.
Odwrocila sie i poczula na sobie wzrok babci Weatherwax. Byla pewna, ze to drwiacy wzrok.
— Ehm… Lepiej przeniesmy Christine do gabinetu pana Kubla — zaproponowal Andre.
Te slowa jak gdyby zlamaly czar.
— Rzeczywiscie!!! — zawolal Kubel. — Nie mozemy tez zostawic pana Salzelli, zeby gral trupa na scenie. Wy dwaj, wyniescie go za kulisy. Reszta… coz, i tak sie juz prawie konczylo… no… Tak jest. Opera skonczona.
— Walterze!
Wrocila niania Ogg, podtrzymujaca pania Plinge. Matka Waltera przygladala mu sie podejrzliwie.
— Byles niegrzecznym chlopcem? — spytala.
Kubel podszedl i poklepal ja po rece.
— Chyba lepiej, zeby pani tez zajrzala do mojego gabinetu — zaproponowal.
Plik nut przekazal Andre, ktory otworzyl je calkiem losowo. Z poczatku rzucil tylko okiem, ale nuty wyraznie go zainteresowaly.
— Chwileczke… to dobre — stwierdzil.
— Naprawde?
Andre zajrzal na nastepna strone.
— Na bogow!
— Co? Co? — dopytywal sie Kubel.
— Jeszcze nigdy… Znaczy, nawet ja widze… tum-ti TUM tum-tum… Tak… Panie Kubel, wie pan, ze to nie jest opera? Owszem, ma muzyke i… tak, spiewy i tance, ale to nie opera. Wcale nie opera. To jest bardzo dalekie od opery.
— Jak dalekie? Chcesz powiedziec… — Kubel umilkl, przez chwile rozkoszujac sie sama mysla. — Chcesz powiedziec, ze jest mozliwe, by wkladac tam muzyke, a wyciagac pieniadze?
Andre zanucil kilka taktow.
— To bardzo mozliwe, panie Kubel.
Wlasciciel Opery sie rozpromienil. Objal ramieniem Andre, a drugim Waltera.
— Doskonale!!!!! — oswiadczyl. — Z tej okazji zapraszam was na wiel… na srednich rozmiarow drinka.
Jeden po drugim, czasem grupkami, spiewacy i tancerze opuscili scene. Pozostaly tylko czarownice i Agnes.
— To juz wszystko? — spytala Agnes.
— Niezupelnie — odparla babcia.
Ktos wszedl chwiejnie na scene. Jakas milosierna dlon obandazowala glowe Enrica Basiliki, a inna, zapewne rowniez milosierna, podala mu talerz spaghetti. Wciaz wydawal sie troche oszolomiony po wstrzasie. Zamrugal, widzac czarownice; przemowil jak czlowiek, ktory stracil z oczu niedawne wydarzenia, wiec trzyma sie mocno tego, co wie na pewno.
— Ktos dal mie ghetti — powiedzial.
— To milo — przyznala niania Ogg.
— Ha! Ghetti jest dobre dla takich, co lubia, ale nie dla mie. Tak!
Odwrocil sie i spojrzal zamglonym wzrokiem w ciemnosc widowni.
— Wiecie, co teraz zrobie? Wiecie co? Powiem „Zegnaj” Enrico Basilice! O tak. Zjadl juz swoja ostatnia macke! — Nabieral wigoru. — Zaraz stad wyjde i zamowie osiem kufli prawdziwego turbota. Tak jest! I pewnie jeszcze kielbaske w bulce. Potem udam sie do Muzyk Halu i poslucham, jak Nellie Stamp spiewa „Co nam z malzy, kiedy igly ci brak”. A jezeli kiedys jeszcze tu wystapie, to pod wlasnym, dumnym imieniem Henry’ego Slugga, slyszycie…?
Na widowni zabrzmial glosny pisk.
— Henry Slugg?!
— No… tak.
— Tak sobie myslalam, ze to ty! Zapusciles brode i wcisnales do spodni stog siana, ale od razu mi sie wydawalo, ze pod ta maska to moj Henry, jak nic!
Henry Slugg oslonil oczy od swiatel sceny.
— Angelina!
— Nie, nie… — westchnela Agnes. — Takie rzeczy sie nie zdarzaja.
— W teatrze zdarzaja sie co chwila — zapewnila ja niania.
— To prawda — zgodzila sie babcia. — Prawdziwe szczescie, ze on nie ma dawno zaginionego brata blizniaka.
Na widowni ktos przeciskal sie miedzy rzedami, ciagnac za soba kogos innego.
— Mamo! — zabrzmial glos w mroku. — Co ty robisz?
— Po prostu chodz ze mna, mlody Henry!
— Mamo, nie mozemy wejsc na scene!
Henry Slugg jak dyskiem cisnal talerzem w kulisy, zbiegl, po czym z pomoca dwoch skrzypkow podciagnal sie na brzeg kanalu orkiestry.
Spotkali sie przy pierwszym rzedzie siedzen. Agnes slyszala ich glosy.