— Chcialem wrocic. Wiesz przeciez!

— Chcialam zaczekac, ale te czy inne przypadki… zwlaszcza te. Podejdz tu, mlody Henry…

— Mamo, co sie dzieje?

— Synu… pamietasz, zawsze ci mowilam, ze twoim ojcem byl pan Lawsy, zongler wegorzy?

— Tak, oczywi…

— Prosze, chodzcie oboje do mojej garderoby! Widze, ze mamy wiele do opowiadania.

— O tak. Bardzo wiele.

Odeszli. Publicznosc klaskala — potrafila docenic opere, nawet kiedy nikt nie spiewal.

— No dobrze — powiedziala Agnes. — Czy teraz to juz koniec?

— Prawie — zgodzila sie babcia.

— Czy zrobilyscie cos z glowami ich wszystkich?

— Nie, ale mialam ochote palnac kilka.

— Nikt nawet nie powiedzial „dziekuje” ani nic…

— Czesto sie zdarza — stwierdzila babcia.

— Mysleli juz tylko o nastepnym spektaklu — wyjasnila niania. — Przedstawienie musi trwac — dodala.

— Ale… ale to jakis obled…

— To opera. Zauwazylam, ze nawet pan Kubel sie zarazil. Ten mlody Andre chyba zostal ocalony od kariery policjanta, jesli moge to ocenic.

— A co ze mna?

— Och, ci, co tworza zakonczenia, sami ich nie zaznaja — odparla babcia, strzepujac niewidoczny pylek z ramienia. — Mysle, ze pora nam wracac, Gytho. — Odwrocila sie plecami do Agnes. — Jutro rano ruszamy.

Niania przeszla na brzeg sceny. Oslaniajac oczy od swiatla, spojrzala w czarna paszcze sali.

— Wiesz co? Publicznosc jeszcze nie poszla. Ciagle tam siedza.

Babcia podeszla do niej.

— Nie rozumiem dlaczego — zdziwila sie. — Przeciez powiedzial, ze opera skonczona.

Odwrocily sie obie i popatrzyly na Agnes, ktora stala w samym centrum i dasala sie na nikogo.

— Troche jestes zla? — spytala niania. — Nie ma sie czemu dziwic.

— Tak!

— Masz uczucie, ze wszystko stalo sie dla innych, a nie dla ciebie?

— Tak!

— Ale — wtracila babcia — spojrz na to z innej strony. Na co moze liczyc Christine? Zostanie tylko spiewaczka. Utknie w swoim malym swiecie. Jasne, moze okaze sie dobra i zyska odrobine slawy, ale pewnego dnia glos ja zawiedzie i to bedzie koniec jej zycia. Ty masz wybor. Mozesz albo zostac na scenie, jako zwykla artystka wyspiewujaca swoje wersy… Albo mozesz zyc poza scena, wiedziec, jaki jest scenariusz, gdzie wisza dekoracje, gdzie sa klapy… Czy to nie lepsze?

— Nie!

Co naprawde zloscilo u niani Ogg i babci Weatherwax, jak potem uznala Agnes, to ze czasami dzialaly w tandemie, nie zamieniajac wczesniej nawet slowa. Oczywiscie, mialy tez inne irytujace cechy: wtracania sie nigdy nie uwazaly za wtracanie, jesli one to robily; automatycznie zakladaly, ze cudze sprawy sa ich sprawami; szly przez zycie zawsze w linii prostej; a kiedy zastawaly gdzies dowolna sytuacje, natychmiast zaczynaly ja zmieniac. W porownaniu z tym wszystkim zgodne dzialanie bez wczesniejszych ustalen bylo jedynie drobnym powodem do irytacji, ale zdarzylo sie wlasnie teraz i blisko.

Podeszly do niej obie i kazda polozyla jej dlon na ramieniu.

— Rozgniewana? — spytala babcia.

— Tak!

— Na twoim miejscu wyrzucilabym to z siebie — poradzila niania.

Agnes zamknela oczy, zacisnela dlonie w piesci, otworzyla usta i wrzasnela.

Zaczela nisko. Gipsowy pyl posypal sie z sufitu. Krysztalki na zyrandolu wibrowaly, dzwieczac delikatnie.

Krzyk wznosil sie, szybko mijajac te tajemnicza wysokosc czternastu cykli na sekunde, kiedy to ludzki umysl zaczyna odczuwac wyrazny niepokoj w kwestii wszechswiata i miejsca w nim dla wlasnych jelit. Niewielkie przedmioty w calym gmachu Opery drzaly, spadaly z polek i rozbijaly sie na podlodze.

Glos wzniosl sie jeszcze, zadzwieczal jak dzwon, potem wzniosl sie znowu. W kanale orkiestry struny skrzypiec strzelaly jedna po drugiej.

Jeszcze wyzej, i zadygotaly krysztaly zyrandola. W barze salwa wypalily korki szampana. Kostki lodu w wiaderku zadzwonily i rozpadly sie. Stojace rzedem kieliszki dolaczyly do choru, zmetnialy na brzegach i eksplodowaly niczym grzadka samobojczych kwiatow.

Wibracje i echa wywolywaly dziwne skutki. W garderobie numer trzy rozpuscila sie szminka. Pekly lustra, milionami rozbitych odbic wypelniajac sale baletu.

Wznosil sie kurz, spadaly owady. W kamieniach murow gmachu Opery malenkie czasteczki kwarcu zatanczyly przez moment…

Potem zapadla cisza, zaklocana tylko z rzadka stukiem czy brzekiem.

Niania usmiechnela sie szeroko.

— No — rzekla. — Teraz opera sie skonczyla.

Salzella otworzyl oczy.

Scena byla pusta i ciemna, a rownoczesnie zalana swiatlem. Inaczej mowiac, potezny bezcieniowy blask padal z jakiegos niewidocznego zrodla, jednak oprocz samego Salzelli nie mial czego oswietlac.

W oddali zabrzmialy kroki. Idacy nie spieszyl sie, ale gdy w koncu wstapil w to plynne swiatlo wokol Salzelli, jakby stanal w plomieniach.

Nosil sie na czerwono: czerwony kostium z koronka, czerwone buty z rubinowymi klamrami, kapelusz z szerokim rondem, takze czerwony i ozdobiony wielkim czerwonym piorem. Podpieral sie nawet dluga czerwona laska strojna w czerwone wstazki. Ale jak na kogos, kto zadal sobie tyle trudu w doborze kostiumu, okazal wyjatkowa niedbalosc w kwestii maski. Byl to prymitywny wizerunek czaszki, jaki mozna kupic w przyteatralnym sklepiku — Salzella zauwazyl nawet sznurek.

— Gdzie wszyscy poszli? — zapytal. Przykre wspomnienia z niedawnych chwil zaczynaly wynurzac sie z glebin umyslu. Chwilowo nie potrafil sobie przypomniec wszystkiego, ale nie wygladalo to dobrze.

Przybysz milczal.

— Gdzie jest orkiestra? Co sie stalo z publicznoscia?

Wysoki osobnik w czerwieni ledwie dostrzegalnie wzruszyl ramionami.

Salzella zaczal zauwazac inne szczegoly. To, co uznal za scene, chrzescilo pod nogami jak zwir. Sufit znajdowal sie bardzo daleko w gorze, moze tak daleko, jak to tylko mozliwe; pokrywaly go zimne, ostre swietlne punkty.

— Zadalem ci pytanie!

WLASCIWIE NAWET TRZY PYTANIA.

Slowa zabrzmialy po wewnetrznej stronie uszu Salzelli, bez najlzejszej sugestii, ze musialy pokonac droge zwyklego dzwieku.

— Nie odpowiedziales!

PEWNE KWESTIE MUSISZ SAM ROZSTRZYGNAC. A WIERZ MI, TO WLASNIE JEDNA Z NICH.

— Kim jestes? Na pewno nie nalezysz do zespolu! Zdejmij te maske!

JAK SOBIE ZYCZYSZ. LUBIE SIE WCZUWAC W ROLE.

Przybysz zdjal maske.

— A teraz zdejmij te druga! — zazadal Salzella. Lodowate palce leku siegnely mu do serca.

Smierc dotknal zamaskowanego przycisku na kiju. Wyskoczylo ostrze tak cienkie, ze az przezroczyste. Krawedz migotala blekitem, gdy rozcinalo molekuly powietrza na pojedyncze atomy.

NO COZ, powiedzial, wznoszac kose. PRZYZNAM, ZE TU MNIE MASZ.

W piwnicach bylo ciemno, ale niania Ogg wedrowala samotnie przez tajemnicze jaskinie pod Lancre, a takze noca przez las w towarzystwie babci Weatherwax. W nikim z Oggow ciemnosc nie mogla budzic leku.

Вы читаете Maskarada
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату