Agnes poczula, jak rumieniec pojawia jej sie gdzies na wysokosci kolan i rozpoczyna swoj nieublagany, coraz szybszy marsz ku gorze.
— Eee… Slucham? — spytala.
— Mozna praktycznie wyczuc jego zapach — stwierdzil mlody czlowiek. Leciutko skinal glowa w strone smetnego kaplana. — Wyglada troche jak nastroszona mala wrona, nie sadzisz?
— No… tak — wykrztusila Agnes.
Rumieniec minal krzywizne piersi — goracy, czerwony i sunacy w gore. W Lancre nikt chyba nie slyszal o mezczyznie z kucykiem, a kroj jego kostiumu takze sugerowal, ze przybyl z okolic, gdzie moda zmienia sie czesciej niz raz w zyciu. Nikt, absolutnie nikt w Lancre nie nosil nigdy kamizelki haftowanej w pawie.
— Wstfgl? — odezwala sie Agnes.
Za jej plecami Wielce Oats wstal i podejrzliwie ogladal jedzenie.
— Przepraszam bardzo?
Agnes przelknela glosno, bo Perdita usilowala chwycic ja za gardlo.
— Naprawde wydaje sie, jakby mial zaraz odleciec, prawda? — rzucila.
— Napije sie pani czegos, panno Nitt?
— Moze… biale wino… — szepnela Agnes.
— Nie, nie ma pani ochoty na biale wino. Czerwone jest o wiele bardziej… barwne. — Podal jej kieliszek. — I coz robi teraz nasza zwierzyna? Aha, czestuje sie biskwitem z odrobina pate, jak widze…
— Pozwol, ze sie przedstawie. Jestem Vlad — powiedzial uprzejmie mlody czlowiek. — A teraz on… tak, zaraz chyba rzuci sie na… chwileczke… na vol-au-vent z krewetkami. Krewetki tutaj? Krol Verence niczego nie pozalowal, prawda?
— Sprowadzil je w lodzie az z Genoi — wymamrotala Agnes.
— Slyszalem, ze tam przygotowuja doskonale owoce morza.
— Nigdy w Genoi nie bylam — szepnela Agnes.
W jej glowie Perdita rzucila sie na ziemie i plakala.
— Moze kiedys zlozymy tam wizyte, Agnes — rzekl Vlad.
Rumieniec dotarl Agnes do szyi.
— Bardzo tu cieplo, nie wydaje ci sie?
— To ten ogien — odparla z wdziecznoscia. — O tam.
Skinela w strone, gdzie spore drzewo plonelo na gigantycznym palenisku w hali; mogl je przeoczyc tylko ktos z wiadrem na glowie.
— Moja siostra i ja… — zaczal Vlad.
— Bardzo przepraszam, panno Nitt…
— O co chodzi, Shawn?
— Mama prosi, zeby panienka zaraz przyszla. Jest na dziedzincu. Mowi, ze to wazne.
— Jak zawsze — mruknela Agnes. Usmiechnela sie do Vlada. — Przepraszam. Musze isc i pomoc starszej damie.
— Na pewno znow sie spotkamy, Agnes — obiecal Vlad.
— Ja, tego… dziekuje.
Odeszla pospiesznie i byla juz w polowie schodow, kiedy uswiadomila sobie, ze nie mowila mu, jak ma na imie.
Dwa stopnie nizej pomyslala: Mogl przeciez kogos spytac.
A po kolejnych dwoch stopniach odezwala sie Perdita:
Agnes przeklela w myslach fakt, ze dorastala z niewidzialnym wrogiem.
— Chodz tylko i popatrz! — syknela niania, chwytajac ja za ramie, gdy tylko Agnes dotarla na dziedziniec.
Pociagnela ja do rzedu powozow czekajacych w poblizu stajni. Tam wskazala palcem drzwiczki najblizszego.
— Widzisz to? — spytala.
— Imponujacy — przyznala Agnes.
— Widzisz herb?
— Wyglada jak… para czarno-bialych ptakow. To chyba sroki…
— Tak, ale zobacz, co tu jest napisane — polecila niania Ogg z mroczna satysfakcja, jaka starsze panie rezerwuja dla rzeczy prawdziwie zlowrozbnych.
—
— „Lap za gardlo” — wyjasnila niania. — Wiesz, co zrobil nasz krol, zebysmy mogli odegrac nasza role w tym nowym, zmieniajacym sie swiecie i dostawac pieniadze za hegemony, bo Klatchowi krew leci z nosa, kiedy Ankh-Morpork kopnie sie w palec? Zaprosil jakichs wazniakow z Uberwaldu, to wlasnie zrobil. O laboga, laboga. Wampiry i wilkolaki, wilkolaki i wampiry. Wszystkich nas wymorduja w roznych lozkach. — Przeszla na przod powozu i zastukala w drewno tuz przy woznicy, ktory siedzial zgarbiony i otulony niezwykle obszernym plaszczem. — Skad jestes, Igorze? Mroczna postac sie odwrocila.
— Dlatszego stsadzistsz, ze mam na imie… Igor?
— Zgadlam?
— Mystslistsz, ze kazdy w Uberwaldzie nazywa stsie Igor, tso? Moglbym nostsic dowolne z tystsiatsa imion, kobieto.
— Sluchaj no, jestem niania Ogg, a to jestst… przepraszam… to jest Agnes Nitt. A ty?
— Mam na imie… no, Igor, mustsze przyznac — odparl Igor. Wystawil palec w gore. — Ale wtsale nie mustsialbym miec!
— Noc jest chlodna. Przyniesc ci cos? — zaproponowala uprzejmie niania.
— Moze recznik… — mruknela Agnes.
Niania szturchnela ja pod zebro, zeby sie nie odzywala.
— Moze szklanke wina?
— Nie pije… wina — odparl z godnoscia Igor.
— Mam tu troche brandy. — Niania podkasala spodnice.
— To lepiej. Brandy pije jak stszlag.
W mroku brzeknela gumka.
— No wiec… — Niania podala mu flaszke. — Co robisz tak daleko od domu, Igorze?
— Tszemu ten glupi troll stsoi na… mostscie? — zapytal Igor, chwytajac butelke wielka dlonia, ktora, jak zauwazyla Agnes, pokrywala masa blizn i szwow.
— To Wielki Jim Miecho. Krol pozwala mu mieszkac pod tym mostem, tylko stawia warunek, ze bedzie wygladal oficjalnie, kiedy goscie przyjezdzaja.
— Miecho to dziwne imie dla trolla.
— Brzmienie mu sie podoba — wyjasnila niania. — To tak jakby czlowiek kazal sie nazywac Rocky. A wiesz… znalam kiedys pewnego Igora z Uberwaldu. Utykal. Jedno oko mial wyzej niz drugie. I bardzo podobnie… mowil. Byl tez znakomity w zonglerce mozgami.
— To mi wyglada na mojego wuja Igora — stwierdzil Igor. — Pratsowal dla stszalonego doktora w Blinzu. Ha, i to byl prawdziwy stszalony doktor, nie jak tsi stszaleni doktorzy, jakich stsie stspotyka ostsatnio. Upada etyka zawodowa. — Igor stuknal w butelke, by zaakcentowac swoja opinie. — Kiedy wuja Igora postsylali po mozg