zastosowaniem jako swego rodzaju kosmiczny urzad stanu cywilnego, nigdy sie w Lancre nie przyjela.

— Swiatlo sloneczne zawsze dobrze dziala, moja droga — zauwazyla hrabina, ktora musiala pochwycic strzepy jej mysli. — Twoj wuj, hrabio, zawsze mial w zamku szerokie okna z kotarami, ktore latwo odsunac na bok. Nieprawdaz?

— Istotnie — przyznal hrabia.

— A jesli chodzi o biezaca wode, zawsze pilnowal, zeby bez przeszkod przeplywala fosa.

— Zasilal ja z gorskiego strumienia, jak sadze.

— O ile pamietam, mial tez w zamku wiele, jak na wampira, elementow ozdobnych, ktore mozna bylo wygiac czy przelamac tak, by nadac im ksztalt jakiegos symbolu religijnego.

— To prawda. Wampir ze starej szkoly.

— Tak. — Hrabina usmiechnela sie do meza. — Z glupiej szkoly. — Odwrocila sie do Perdity i zmierzyla ja wzrokiem od stop do glow. — Dlatego szybko sie przekonasz, moja droga, ze zamierzamy tu zostac na dobre. Chociaz… zdaje sie, ze zrobilas spore wrazenie na moim synu. Podejdz tutaj, dziewczyno. Niech ci sie przyjrze.

Nawet w miekkich poduszkach mgly wewnatrz wlasnego umyslu Agnes poczula, ze wola hrabiny trafia Perdite niczym zelazny pret i spycha ja w glab. I jak na drugim koncu hustawki, na powierzchnie wynurzyla sie Agnes.

— Gdzie jest Magrat? Co z nia zrobiliscie? — spytala.

— Uklada dziecko do snu, jak sadze. — Hrabina uniosla brew. — Sliczna mala.

— Babcia Weatherwax dowie sie o wszystkim, a wtedy pozalujecie, zescie sie urodzili… albo nie urodzili, albo odrodzili!

— Niecierpliwie czekam na spotkanie z nia — odparl spokojnie hrabia. — Ale jestesmy tutaj, a tej slynnej damy jakos nie widze. Chyba powinnas ja przyprowadzic? Mozesz zabrac swoich przyjaciol. A kiedy ja pani zobaczy, panno Nitt, prosze jej powtorzyc, ze nie ma zadnego powodu, by czarownice i wampiry ze soba walczyly.

Niania Ogg drgnela. Jason przesunal sie na krzesle. Agnes postawila oboje na nogi i pchnela w strone schodow.

— Jeszcze tu wrocimy! — zawolala.

Hrabia pokiwal glowa.

— To dobrze — rzekl. — Jestesmy znani z goscinnosci.

Wciaz bylo ciemno, kiedy Hodgesaargh wyruszal. Jesli poluje sie na feniksa, mrok to najlepsza pora. Swiatlo najlepiej widac w ciemnosci. Po dokladnym zbadaniu spopielonych listew w oknie zapakowal skladana druciana klatke. Troche czasu poswiecil takze rekawicy. W zasadzie byla to pacynka zrobiona z zoltego materialu i przyszytych tu i tam fioletowych i niebieskich strzepkow. Przyznawal, ze nie jest zbyt podobna do feniksa z obrazka, ale z doswiadczenia wiedzial, ze ptaki nie sa dobrymi obserwatorami.

Swiezo wyklute piskleta byly sklonne praktycznie wszystko uznac za matke. Kazdy, kto podkladal jajka do wysiedzenia kwoce, wiedzial dobrze, ze kaczki moga uwierzyc, iz sa kurczakami… Biedny William byl tu dobrym przykladem.

Fakt, ze mlody feniks nigdy nie widzial swoich rodzicow, a zatem nie wie, jak powinni wygladac, stanowil pewna przeszkode w zyskaniu jego zaufania. Hodgesaargh poruszal sie jednak po nieznanym terytorium i byl sklonny sprobowac wszystkiego. Na przyklad przynety. Spakowal mieso i ziarno, chociaz rysunek sugerowal ptaka podobnego do jastrzebia; na wypadek gdyby piskle jadlo materialy latwo palne, zabral tez worek kulek naftaliny i butelke rybiego oleju. Sieci nie wchodzily w gre, a o lepie nie nalezalo nawet myslec. Hodgesaargh mial swoja dume. Zreszta i tak by pewnie nie zadzialaly.

Poniewaz wszystkiego warto bylo sprobowac, przerobil rowniez wabik na kaczki, starajac sie uzyskac dzwiek opisany przez dawno zmarlego sokolnika jako „podobny wielce do myszolowa, jednakowoz w tonacyi nizszey”. Nie byl zbyt zadowolony z wyniku, ale moze mlody feniks nie wie tez, jak powinien brzmiec krzyk feniksa. Moze poskutkuje, a gdyby Hodgesaargh nie sprobowal, zawsze by sie potem zastanawial.

Wyruszyl.

Wkrotce miedzy wilgotnymi, mrocznymi wzgorzami dal sie slyszec krzyk jakby kaczki w locie nurkowym.

Swit szarzal na horyzoncie, a liscie skrzyly sie w padajacym deszczu ze sniegiem, kiedy babcia Weatherwax wyszla ze swojej chatki. Miala tyle do zrobienia…

To, co postanowila ze soba zabrac, wisialo w worku, ktory przywiazala sobie sznurkiem na plecach. Miotle zostawila w kacie przy piecu.

Polozyla w progu kamien, zeby drzwi sie nie zamknely, po czym, nie ogladajac sie ani razu, ruszyla przez las.

Nizej, w wioskach, koguty pialy w odpowiedzi na swiatlo wschodzacego slonca ukrytego gdzies za chmurami.

Godzine pozniej na trawniku wyladowala lagodnie miotla. Niania Ogg zeskoczyla z niej i podbiegla do kuchennych drzwi.

Zaczepila noga o cos, co nie pozwalalo im sie zamknac. Spojrzala na kamien gniewnie, jakby byl niebezpieczny, po czym ominela go bokiem i weszla w mrok chatki.

Wrocila po kilku minutach, wyraznie zatroskana.

Ruszyla do beczki z woda. Reka rozbila cienka warstwe lodu na powierzchni, wyjela kawalek, przygladala mu sie przez chwile, po czym odrzucila na bok.

Ludzie czesto mieli mylne wyobrazenie o niani Ogg, a ona starala sie dopilnowac, by tak bylo. Jedna z rzeczy, w ktore czesto wierzyli, to ze nie potrafi myslec glebiej niz do dna kufla.

Na pobliskim drzewie zaskrzeczala sroka. Niania rzucila w nia kamieniem.

Agnes zjawila sie pol godziny pozniej. Kiedy tylko bylo to mozliwe, wolala chodzic pieszo. Podejrzewala, ze za bardzo zwisa na boki.

Niania Ogg siedziala na fotelu tuz za drzwiami i palila fajke. Teraz wyjela ja z ust i skinela glowa.

— Poszla sobie — oznajmila.

— Poszla?! — zawolala Agnes. — Akurat kiedy jest nam potrzebna?!

— Nie ma jej tutaj — sprecyzowala niania.

— Moze wyszla tylko na chwile?

— Odeszla. W ciagu ostatnich dwoch godzin, jesli mialabym oceniac.

— Skad wiesz?

Kiedys — prawdopodobnie nawet wczoraj — niania odpowiedzialaby mglista aluzja do magicznych mocy. Musiala byc bardzo zaniepokojona, skoro dzisiaj od razu przeszla do sedna.

— Pierwsze, co robi rankiem, deszcz czy slonce, to myje twarz w beczce z deszczowka — wyjasnila. — Ktos rozbil tam lod dwie godziny temu. Widac, gdzie znowu zamarzl.

— I to juz wszystko? — zdziwila sie Agnes. — Moze miala jakies sprawy…

— Sama zobacz. — Niania wstala z fotela.

Kuchnia byla nieskazitelnie czysta. Kazda plaska powierzchnia zostala wyszorowana, palenisko wymiecione, drewno na ogien ulozone obok.

Wiekszosc drobnych przedmiotow lezala na stole. Staly tam trzy kubki, trzy talerze, trzy noze, tasak, trzy widelce, trzy lyzki, dwie chochle, nozyczki i trzy lichtarze. Drewniana skrzynke wypelnialy igly, nici i szpilki…

Jesli cos dalo sie wypolerowac, zostalo wypolerowane. Ktos zdolal nawet ze starych olowianych lichtarzy wydobyc polysk.

Agnes czula, jak narasta w niej napiecie. Czarownice nie posiadaly wiele. To domek mial rzeczy. Nie nalezaly do tej, ktora w nim mieszka — nie mogla ich zabrac ze soba.

To wygladalo jak remanent.

Za jej plecami niania Ogg otwierala i zamykala szuflady starej komody.

— Wszystko zostawila sprzatniete — mowila. — Zeskrobala nawet rdze z kociolka. Spizarnia jest pusta, jesli nie liczyc sera do wbijania cwiekow i samobojczych herbatnikow. Tak samo wyglada w sypialni. Jej kartka NIE

Вы читаете Carpe jugulum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату