— Zwykle wsciekle zazarta klotnia. O nic szczegolnego. A potem wszystkie ida sobie i sie dasaja. Czarownice nie lubia tloku. Ale trojka… tak jakby… sie sprawdza. Nie musze chyba dokladniej ci tlumaczyc, co?
— A teraz, kiedy Magrat jest matka… — zaczela Agnes.
— Tylko ze tu wlasnie wszystko sie robi metne. Ta sprawa z dziewica i matka… nie jest taka prosta, jak ci sie wydaje, rozumiesz. Ty na przyklad… — Niania szturchnela Agnes fajka. — Ty jestes dziewica. Jestes, prawda?
— Nianiu! Nie rozmawia sie o takich rzeczach!
— Co tam… Wiem, ze jestes, bo szybko bym uslyszala, gdybys nie byla — oswiadczyla niania, osoba, ktora o takich rzeczach rozmawia przez caly czas. — Ale to nie jest naprawde wazne, bo nie chodzi o kwestie techniczne. Rozumiesz? Wezmy mnie… Nie wydaje mi sie, zebym kiedykolwiek byla dziewica psy-icznie. I nie musisz tak sie czerwienic. Przypomnij sobie swoja ciotke May z Wiecierskich Zrodel. Czworka dzieciakow i ciagle wstydliwa przy mezczyznach. To po niej masz ten rumieniec. Wystarczy powiedziec jakis pieprzny zart, a jak sie czlowiek pospieszy, moze jej na glowie ugotowac obiad na szesc osob. Kiedy pozyjesz troche na tym swiecie, moja panno, przekonasz sie, ze u niektorych ludzi glowa i cialo nie zawsze chca razem pracowac.
— W takim razie kim jest babcia Weatherwax? — spytala Agnes. A ze wypowiedz o rumiencu uklula ja mocno, dodala jeszcze zlosliwie: — Psy-icznie?
— Niech mnie licho, jesli udalo mi sie do tego dojsc — odparla niania. — Ale moim zdaniem ona uznala, ze jest juz nowa trojka. To nieszczesne zaproszenie bylo ostatnia kropla. — Niania stuknela w fajke. — Nie powiem, zebym miala ochote byc starucha. Ksztalt mam nie taki jak trzeba, a zreszta nie umiem mowic jak on…
Agnes doznala naglej, bardzo wyraznej i przerazajacej wizji rozbitego kubka.
— Ale babcia nie jest… nie byla… To znaczy, ona nie wygladala na… — zaczela.
— Nie ma sensu patrzec na psa i mowic, ze to nie pies, bo psy tak nie wygladaja — odparla krotko niania.
Agnes umilkla. Niania miala racje, oczywiscie. Niania byla czyjas mama. Miala to wypisane na twarzy i wszedzie. Gdyby rozciac ja na polowy, slowo „Mama” byloby widoczne na calej szerokosci. Niektore dziewczeta po prostu naturalnie sa… matkami.
— Uznala, ze nie jest nam juz potrzebna?
— Tak mysle.
— I co teraz zrobi?
— Nie wiem. Ale jesli byly trzy, a teraz sa cztery… no, ktos musi odejsc, prawda?
— A co z wampirami? My dwie sobie z nimi nie poradzimy!
— Ona nam powtarza, ze jest nas trzy — przypomniala niania.
— Co? Magrat? Ale ona… — Agnes powstrzymala dalsze slowa. — Ona nie jest niania Ogg — dokonczyla.
— No, i pewne jak demony, ze ja nie jestem Esme Weatherwax, jesli juz o tym mowa. Te psy-iczne historie to dla niej mieso z piwem. Wchodzenie do roznych glow, posylanie gdzies swojego umyslu… to jej mocna strona, nie ma co. Starlaby hrabiemu z twarzy ten jego usmiech. I to od srodka, jak ja znam.
Siedzialy w milczeniu i spogladaly ponuro na zimne palenisko.
— Moze nie zawsze bylismy dla niej uprzejmi — odezwala sie Agnes.
Wciaz myslala o rozbitym kubku. Byla pewna, ze nie rozbil sie przypadkiem. Babcia Weatherwax mogla sadzic, ze przypadkiem, ale byc moze kazdy ma wewnatrz siebie wlasna Perdite. Chodzila po tej mrocznej chatce, ktora po tylu latach dostrajala sie do jej mysli jak pies do humorow swego pana, i myslala tylko o trojkach. Trzy, trzy, trzy…
— Esme nie zalezy na uprzejmosciach — stwierdzila niania Ogg. — Mozna jej przyniesc szarlotke, a zacznie narzekac na ciasto.
— Ale ludzie nieczesto jej dziekuja. A przeciez tyle dla nich robi.
— Nie jest stworzona do podziekowan. Psy-icznie. Zeby ci powiedziec najszczersza prawde, to kobiety Weatherwaxow zawsze mialy w sobie troche ciemnosci, i stad caly klopot. Wez stara Alison Weatherwax.
— Kto to taki?
— Jej wlasna babka. Przeszla na zla strone, jak mowia… Spakowala sie pewnego dnia i ruszyla do Uberwaldu. Co do siostry Esme… — Niania urwala i zaczela od nowa: — W kazdym razie dlatego wlasnie zawsze stoi za soba i krytykuje to, co zrobila. Czasami sobie mysle, ze sie boi, ze przejdzie na zla strone i nawet nie zauwazy.
— Babcia? Przeciez jest moralna jak…
— O tak, jest. Ale to dlatego, ze ma babcie Weatherwax, ktora caly czas patrzy jej przez ramie.
Agnes raz jeszcze rozejrzala sie po niemal pustym mieszkaniu. Deszcz ciekl rowna struzka przez dach. Zdawalo jej sie, ze slyszy, jak sciany osiadaja w glinie. I miala wrazenie, ze slyszy tez, jak mysla.
— Wiedziala, ze Magrat chce nazwac mala Esme? — spytala.
— Chyba. To zadziwiajace, czego potrafi sie dowiedziec.
— Moze to niezbyt taktowne, kiedy sie zastanowic — uznala Agnes.
— O co ci chodzi? Dla mnie to by byl zaszczyt!
— Moze babcia pomyslala, ze imie zostalo przekazane. Odziedziczone.
— Aha. No tak — mruknela niania. — Tak, moge sobie wyobrazic, jak Esme do tego dochodzi, kiedy ma ten swoj ponury nastroj.
— Moja babcia mowila, ze kiedy ktos ma zbyt ostry umysl, moze sie skaleczyc — powiedziala Agnes.
Przez chwile siedzialy w posepnym milczeniu. Wreszcie odezwala sie niania Ogg:
— A moja babcia miala takie ludowe powiedzenie, ktore zawsze powtarzala w ciezkich chwilach…
— To znaczy…?
— „Wynos sie, maly demonie, bo nos ci odrabie i rzuce kotu”. Oczywiscie przyznaje, ze w tej sytuacji nie jest zbyt pomocne.
Cos brzeknelo za nimi.
Niania odwrocila glowe i spojrzala na stol.
— Lyzka zniknela.
Znow cos zadzwonilo, tym razem kolo drzwi.
Sroka zaprzestala prob podniesienia z progu ukradzionej lyzki i z niechecia przygladala im sie paciorkowatym okiem. Ledwie zdazyla wystartowac, nim kapelusz niani, wirujac w powietrzu, odbil sie od futryny.
— Te lobuzy lapia wszystko, co blyszczy…
Hrabia de Magpyr spojrzal przez okno na jasny blask, zapowiedz wschodu slonca.
— No i prosze, widzicie? — zwrocil sie do rodziny. — Ranek, a wciaz tu jestesmy.
— Zrobiles go pochmurnym — odparla nadasana Lacrimosa. — To nie jest sloneczny dzien.
— Krok po kroku, moja droga, krok po kroku. Chcialem tylko pokazac, o co mi chodzi. Dzisiaj, owszem, sa chmury. Ale od tego mozemy zaczac. Aklimatyzowac sie. Az pewnego dnia… plaza…
— Jestes naprawde bardzo madry, kochanie — zapewnila hrabina.
— Dziekuje, skarbie. — Hrabia pokiwal glowa z aprobata. — Jak ci idzie z tym korkiem, Vlad?
— Czy to naprawde dobry pomysl, ojcze? — zapytal Vlad, walczac z butelka i korkociagiem. — Myslalem, ze nie pijemy… wina.
— Uwazam, ze czas zaczac.
— Fuj! — skrzywila sie Lacrimosa. — Nie tkne tego. To jest wycisniete z warzyw!
— Z owocow, jak sama sie przekonasz — odparl spokojnie hrabia. Odebral synowi butelke i wyjal korek. — Znakomity claret, jak rozumiem. Sprobujesz odrobine, moja droga?
Jego zona usmiechnela sie nerwowo, wspierajac meza, choc troche wbrew wlasnym przekonaniom.
— Czy, no… czy powinnismy, wiesz, jakos je podgrzac? — spytala.
— Sugerowana jest temperatura pokojowa.
— To obrzydliwe! — zawolala Lacrimosa. — Nie wiem, jak mozecie to zniesc!