JESTEM MARTFA wisi za drzwiami. A nocnik jest taki czysty, ze mozna by jesc z niego, gdyby ktos mial akurat taki kaprys. I zabrala pudelko z komody.

— Jakie pudelko?

— No, trzyma w nim rozne takie — wyjasnila niania. — Memororabilia.

— Memo…?

— No wiesz… pamiatki i takie tam. Swoje rzeczy…

— A co to jest? — Agnes wskazala zielona szklana kule.

— Dostala to od Magrat. — Niania podniosla rog dywanu i zajrzala pod spod. — To plywak, ktory nasz Wayne przywiozl kiedys znad morza. Boja do sieci rybackich.

— Nie wiedzialam, ze boje maja takie szklane jaja — zdziwila sie Agnes.

I natychmiast jeknela w duchu; poczula, ze rumieniec rozkwita jej na twarzy. Ale niania nie zauwazyla. Dopiero wtedy Agnes zdala sobie sprawe z powagi sytuacji. Normalnie niania rzucilaby sie na taki prezent jak kot na piorko. Niania potrafila doszukac sie dwuznacznosci nawet w „dzien dobry”. Na pewno potrafila w slowie „dwuznacznosc”. A „boje ze szklanymi jajami” wystarczylyby jej na caly tydzien. Zaczepialaby obcych ludzi, mowiac: „Nie zgadniecie, co powiedziala Agnes Nitt…”.

Sprobowala jeszcze raz.

— Powiedzialam…

— Nie znam sie na rybactwie — przerwala jej niania. Wyprostowala sie, w zamysleniu gryzac paznokiec kciuka. — Cos tu jest nie w porzadku — stwierdzila. — To pudelko… Nie miala zamiaru nic po sobie zostawiac…

— Babcia by nie odeszla, prawda? — upewnila sie nerwowo Agnes. — To znaczy, nie odeszlaby stad zupelnie. Zawsze tu byla.

— Jak ci juz wczoraj mowilam, ostatnio byla soba — odparla niejasno niania. Usiadla w fotelu na biegunach.

— Chcialas powiedziec, ze nie byla soba…

— Dobrze wiem, co chcialam powiedziec, dziewczyno. Kiedy jest soba, warczy na ludzi, dasa sie i wpada w depresje. Nigdy nie slyszalas, ze ktos wychodzi z siebie? A teraz nie przeszkadzaj, bo mysle.

Agnes przyjrzala sie zielonej kuli w dloni. Szklany plywak, piecset mil od morza. Ozdoba, jak muszla. To nie krysztalowa kula. Mozna jej uzyc jak krysztalowej kuli, ale krysztalowa kula nie jest… I Agnes zrozumiala, dlaczego to wazne.

Babcia byla bardzo tradycyjna czarownica. A czarownice nie zawsze sie cieszyly sympatia. Byl kiedys moze czas… Byl kiedys taki czas, dawno temu, kiedy lepiej bylo nie pokazywac, kim sie jest — dlatego wszystkie te rzeczy na stole w zaden sposob nie zdradzaly swej wlascicielki. Dzisiaj nie jest to konieczne, w Lancre nie jest juz od setek lat, ale pewne zwyczaje wysysa sie z mlekiem matki…

Teraz sytuacja byla odwrotna: czarownica stala sie w gorach osoba szanowana, jednak tylko mlode inwestowaly w prawdziwe krysztalowe kule, kolorowe noze i cieknace swiece. Starsze trzymaly sie prostych kuchennych sztuccow, plywakow, kawalkow drewna, ktorych sama zwyczajnosc dyskretnie swiadczyla o statusie. Kazda glupia potrafi byc czarownica z runicznym nozem, ale trzeba wysokiego kunsztu, by byc czarownica z obierakiem do jablek.

Dzwiek, ktorego Agnes nie slyszala, umilkl nagle i cisza odbila sie echem.

Niania uniosla glowe.

— Zegar stanal — zauwazyla.

Agnes obejrzala sie.

— I tak nie pokazywal wlasciwej godziny.

— Och, trzymala go tylko dla tykania.

Agnes odlozyla szklana kule.

— Rozejrze sie jeszcze — powiedziala.

Nauczyla sie pilnie wszystko obserwowac, kiedy odwiedzala czyjs dom. W pewnym sensie byl niczym stare ubranie, ktore rozciagnelo sie i dopasowalo do ksztaltu wlasciciela. Mogl pokazac nie tylko to, co mieszkancy robia, ale i co mysla. Czasami czarownica odwiedza kogos, kto oczekuje, ze bedzie wiedziala wszystko o wszystkim, a w takich okolicznosciach przydaje sie kazda dodatkowa informacja.

Ktos powiedzial jej kiedys, ze chatka czarownicy jest jej druga twarza. Jesli sie zastanowic, to ta chatka byla babcia.

Odczytanie jej nie powinno byc trudne. Mysli babci mialy sile uderzen mlota i wbily w sciany jej osobowosc. Gdyby chatka byla troche bardziej organiczna, mialaby puls.

Agnes przeszla do malej, wilgotnej komorki. Obok wyszorowanego miedzianego kociolka lezal dlugi widelec i dwie blyszczace lyzki, wraz z tara i szczotka do szorowania. Wiadro na pomyje lsnilo, choc kawalki stluczonego kubka na dnie swiadczyly wyraznie, ze niedawne intensywne prace gospodarskie nie obyly sie bez ofiar.

Pchnela drzwi do starej szopy dla koz. Babcia chwilowo nie miala koz, ale jej stary, wlasnej roboty sprzet pszczelarski lezal rowno ulozony na lawie. Nie potrzebowala wiele. Co to bylaby za czarownica, gdyby nie potrafila sie obyc bez dymu i zaslony?

Pszczoly…

Po chwili Agnes byla juz w ogrodzie, przyciskajac ucho do scianki ula. Pszczoly jeszcze nie lataly, ale wewnatrz panowal gwar.

— Wiedza — odezwal sie glos tuz obok.

Agnes wyprostowala sie tak gwaltownie, ze uderzyla glowa o daszek ula.

— Ale niczego nie zdradza — dodala niania. — Na pewno im powiedziala. Ale dobrze, ze o nich pomyslalas.

Cos zaskrzeczalo z pobliskiej galezi… Sroka.

— Dzien dobry, panie Sroko — powiedziala odruchowo Agnes.

— Wynos sie, lobuzie! — zawolala niania i siegnela po patyk, zeby nim rzucic.

Ptak odfrunal na druga strone polanki.

— To przynosi pecha — zauwazyla Agnes.

— Przeniesie, jak tylko zdaze wycelowac — odparla niania. — Nie znosze tych srok ogoniastych.

— Jedna to smutek — powiedziala Agnes, obserwujac skaczacego po galezi ptaka.

— Zawsze twierdze, ze za chwile zwykle pojawia sie nastepna. — Niania odrzucila patyk.

— „Dwie to smiech szczery”?

— Nie, „Dwie — szczescie nadchodzi”.

— To chyba jedno i to samo.

— Nie calkiem. Bylam dosc szczesliwa, kiedy sie urodzil nasz Jason. Ale nie bylo mi wtedy do smiechu. Chodz, rozejrzymy sie jeszcze.

Kolejne dwie sroki wyladowaly na wiekowej strzesze chatki.

— To beda „Trzy na dziewczynke”… — zauwazyla nerwowo Agnes.

— „Na trzy rusza pogrzeb”, tak mnie uczyli — poprawila ja niania. — Ale duzo jest rymowanek o srokach. Wiesz co? Wez jej miotle i sprawdz droge w gory, a ja…

— Czekaj — przerwala jej Agnes.

Perdita krzyczala na nia, domagajac sie uwagi. Agnes sluchala.

Trzy…

Trzy lyzki. Trzy noze. Trzy kubki.

Rozbity kubek w wiadrze.

Stala nieruchomo w obawie, ze jesli sie poruszy albo chocby odetchnie, zdarzy sie cos strasznego. Zegar stanal…

— Nianiu…

Niania Ogg miala dosc rozumu, by zauwazyc, ze cos sie dzieje, wiec nie tracila czasu na bezsensowne pytania.

— Tak?

— Zajrzyj do srodka i powiedz, na ktorej godzinie zatrzymal sie zegar. Dobrze?

Niania kiwnela glowa i odeszla.

Agnes byla tak napieta, ze wydawala dzwiek jak szarpnieta struna. Dziwila sie, ze tego brzeczenia nie

Вы читаете Carpe jugulum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату