— Jak rozumiem, nie jest to konieczne.
— Palce sa latwe — przyznala niania. — Stary Windrow z Glupiego Osla odcial sobie dwa lopata, a nawet sie nie staral.
— Poza tym, oczywiscie, mozna je pokonac, kradnac im lewa skarpete — dodal Oats.
— Przepraszam? — zdziwila sie Agnes. — Chyba zle zrozumialam.
— One sa, hm, patologicznie drobiazgowe. Pewne cyganskie plemiona w Borogravii twierdza, ze jesli ukrasc im skarpete i gdzies schowac, to spedza cala wiecznosc na poszukiwaniach. Nie moga zniesc tego, ze cos jest nie na swoim miejscu albo zginelo.
— Nie zaliczylabym tego do wierzen szeroko rozpowszechnionych — oswiadczyla niania.
— Och, w niektorych wsiach mowia nawet, ze mozna je spowolnic, rzucajac w nie makiem — zapewnil Oats. — Nie moga sie wtedy oprzec, by nie policzyc wszystkich ziarenek. Wampiry, rozumiecie, sa niezwykle analno-retentywne.
— Nie chcialabym spotkac takiego, ktory bylby czyms przeciwnym.
— Wszystko swietnie, ale nie wydaje mi sie, zebysmy zdazyli spytac hrabiego o jego dokladny adres — wtracila pospiesznie Agnes. — Mamy tylko tam wejsc, zabrac Magrat i sprowadzic ja tutaj. Tak? Wlasciwie dlaczego jestes takim ekspertem od wampirow, Oats?
— W college’u mielismy wyklady na ten temat. Musimy poznac przeciwnika, jesli mamy stanac do walki z silami zla… wampirami, demonami, czaro… — Umilkl.
— Prosze, mow dalej — zachecila go niania Ogg glosem slodkim jak arszenik.
— Ale z czarownicami powinienem jedynie wykazac im bledy ich postepowania. — Oats zakaszlal nerwowo.
— Wiec moge poczekac. Zwlaszcza ze nie wlozylam swojego ogniotrwalego gorsetu. No dobrze, ruszajcie… wszyscy troje.
— My wszyscy troje? — zdziwil sie Oats.
Agnes poczula, ze dygocze jej lewa reka. Mimo wysilkow zgial sie przegub, zacisnela dlon… Czula, ze dwa palce probuja sie wyprostowac. Tylko niania Ogg to dostrzegla.
— To jak miec przez caly czas osobista przyzwoitke, prawda?
— O czym ona mowila? — zapytal Oats, kiedy szli juz do zamku.
— Jej mysli bladza — odparla glosno Agnes.
Droga do zamku sunely osloniete plandekami, zaprzezone w woly wozy. Agnes z Oatsem staneli z boku i patrzyli. Woznicow nie interesowali przechodnie. Nosili bure, zle dopasowane ubrania, a nietypowym dodatkiem byly szale, ktore wszyscy mieli owiniete na szyjach tak ciasno, jakby to byly bandaze.
— Albo w Uberwaldzie panuje epidemia chrypy, albo maja pod nimi takie paskudne male ranki, jak po nakluciach — orzekla Agnes.
— Eee… Wiesz cokolwiek o tym, jak one podobno wplywaja na ludzi? — zapytal Oats.
— Nie…
— Wiem, ze to brzmi niemadrze, ale to bylo w starej ksiedze.
— Tak?
— Latwiej im zapanowac nad ludzmi zdeterminowanymi.
— Zdeterminowanymi? — powtorzyla podejrzliwie Agnes.
Przejezdzaly kolejne wozy.
— Wiem, ze to dziwne. Mozna by przypuszczac, ze na osoby o silnej woli trudniej jest wplynac. Przypuszczam, ze po prostu latwiej trafic w duzy cel. Podobno w niektorych wioskach lowcy wampirow najpierw upijaja sie porzadnie. Dla ochrony, rozumiesz? Nie mozna uderzyc mgly.
Agnes wzruszyla ramionami. Twarze woznicow mialy w sobie cos bukolicznego. Oczywiscie, w Lancre tez sie takie widywalo, jednak w Lancre zwykle mialy w sobie tez przebieglosc, rozsadek i nieustepliwy upor. Tutaj oczy w tych twarzach sprawialy wrazenie wylaczonych.
— Tak — zgodzila sie Agnes.
— Slucham? — zdziwil sie Oats.
— Nic, tylko glosno myslalam.
A myslala o tym, jak jeden czlowiek moze bez trudu opanowac stado krow, z ktorych kazda, gdyby tylko zechciala, moglaby zmienic go w nieduze wilgotne zaglebienie w ziemi. Tylko ze krowom jakos nigdy nie przychodzilo to do glowy.
Przypuscmy, ze naprawde sa lepsi od nas, pomyslala. Przypuscmy, ze w porownaniu z nimi jestesmy tylko…
Wtedy Agnes zauwazyla, ze za wozami maszeruje oddzial ludzi. I ci wcale nie przypominali woznicow.
Mieli na sobie cos w rodzaju mundurow z czarno-bialym herbem Magpyrow, ale nie nalezeli do takich, ktorzy dobrze wygladaja w mundurach. Sprawiali raczej wrazenie ludzi, ktorzy zabijaja innych dla pieniedzy, i to nawet nie dla bardzo duzych pieniedzy. Krotko mowiac takich, ktorzy z przyjemnoscia upieka szczeniaczka na kolacje. Kilku spojrzalo chytrze na Agnes, gdy przechodzili, ale byly to tylko bezosobowe chytre spojrzenia, wynikajace z faktu, ze nosila sukienke.
Za nimi jechaly kolejne wozy.
— Niania mawia, ze trzeba lapac okazje za napletek — rzucila Agnes i pobiegla za ostatnim wozem, ktory przeturkotal obok.
— Tak?
— Niestety. Przyzwyczaisz sie.
Chwycila tylna deske i podciagnela sie do wnetrza. Machnela na Oatsa, zeby wchodzil za nia.
— Probujesz mi zaimponowac? — spytal, kiedy z jej pomoca znalazl sie pod plandeka.
— Nie tobie — odparla.
I w tej wlasnie chwili uswiadomila sobie, ze siedzi na trumnie.
Na wozie lezaly dwie, oblozone dookola sloma.
— Sprowadzaja umeblowanie? — zdziwil sie Oats.
— No… Obawiam sie… ze moze byc… zajeta — szepnela Agnes.
I niemal krzyknela, kiedy Oats zsunal wieko.
— Ty idioto! A gdyby ktos w niej byl?
— Za dnia wampiry sa slabe — przypomnial Oats z wyrzutem. — Wszyscy o tym wiedza.
— Ale wyczuwam je gdzies… tu blisko.
Wozy zadudnily glosniej, wjezdzajac na brukowany dziedziniec.
— Zejdz z tej drugiej, to tez zajrze…
— Ale jesli…
Nim zdazyla zaprotestowac, odepchnal ja i uniosl wieko.
— Nie, tu tez nie ma wampira.
— A gdyby byl, wyciagnal reke i zlapal cie za gardlo?
— Om jest moja tarcza — oswiadczyl Oats.
— Naprawde? Jak milo…
— Mozesz sie nasmiewac…
— Nie nasmiewam sie.
— Mozesz, jesli chcesz. Ale jestem pewien, ze postepujemy slusznie. Czy bowiem Sonaton nie pokonal Bestii z Batrigore w jej wlasnej jaskini?
— Nie wiem.
— Pokonal. I czy prorok Urdure nie zwyciezyl Smoka ze Slutu na Rowninach Gidral po trzech dniach walki?