powieki. Przed nia byla ciemnosc — aksamitnie czarna, bezgwiezdna, jak dziura w przestrzeni. Ale za nia bylo swiatlo. Stala plecami do swiatla, czula je, widziala na swoich dloniach. Przeplywalo obok, zakreslalo ciemnosc, ktora byla dlugim, glebokim, mrocznym cieniem jej samej na…
…czarnym piasku. Zachrzescil pod podeszwami, kiedy przestapila z nogi na noge.
To byla proba. Wszystko bylo proba. Wszystko bylo rywalizacja. Zycie codziennie stawialo przed czlowiekiem wyzwania. Czlowiek musial caly czas na siebie uwazac. Musial dokonywac wyborow. I nigdy nikt nie mowil, co wybrac nalezy. Owszem, niektorzy kaplani twierdzili, ze pozniej dostaje sie oceny, ale jaki to ma sens?
Zalowala, ze nie moze myslec szybciej. Odnosila wrazenie, ze jej glowe wypelnia mgla.
To… to nie jest rzeczywiste miejsce. Nie, nie tak nalezy o nim myslec. To nie jest zwyczajne miejsce. Moze byc o wiele bardziej rzeczywiste niz Lancre. Jej cien przecinal je, czekajac…
Zerknela na wysoka, milczaca postac obok siebie.
DOBRY WIECZOR.
— Och… To znowu ty.
KOLEJNY WYBOR, ESMERALDO WEATHERWAX.
— Swiatlo i ciemnosc? To nigdy nie jest takie proste, wiesz dobrze. Nawet dla ciebie.
Smierc westchnal.
NAWET DLA MNIE.
Babcia sprobowala ulozyc jakos swoje mysli.
Ktore swiatlo i ktora ciemnosc? Nie byla na to przygotowana. Cos tu nie wydawalo sie wlasciwe. Nie takiej walki sie spodziewala. Czyje swiatlo? Czyj to umysl?
Glupie pytanie. Zawsze jest soba.
Nigdy nie nalezy o tym zapominac.
Czyli… swiatlo za nia, ciemnosc z przodu…
Zawsze powtarzala, ze czarownice stoja miedzy swiatlem a ciemnoscia.
— Umieram?
TAK.
— Czy umre?
TAK.
Babcia przemyslala te kwestie.
— Ale z twojego punktu widzenia kazdy umiera i kazdy umrze, prawda?
TAK.
— Wiec tak wlasciwie niewiele mi pomogles, szczerze mowiac.
PRZEPRASZAM. MYSLALEM, ZE CHCESZ ZNAC PRAWDE. MOZE SPODZIEWALAS SIE RACZEJ GALARETKI Z LODAMI?
— Ha…
Nie bylo zadnego podmuchu powietrza, zadnego dzwieku procz jej oddechu. Tylko jaskrawe biale swiatlo z jednej strony i gesta ciemnosc z drugiej… wyczekiwaly.
Babcia sluchala czasem ludzi, ktorzy prawie umarli, ale powrocili, byc moze dzieki wprawnemu uderzeniu w odpowiednie miejsce albo usunieciu zblakanego kesa, ktory wpadl nie do tej dziurki. Czasami opowiadali, ze widzieli swiatlo.
Tam wlasnie powinna isc, podpowiedziala jej mysl. Ale… swiatlo oznacza wejscie czy wyjscie?
Smierc pstryknal palcami.
Na piasku przed nimi pojawil sie obraz. Zobaczyla siebie kleczaca przy kowadle. Podziwiala efekt dramatyczny. Zawsze miala w sobie pewna sklonnosc do teatralnych gestow, choc nigdy by sie do tego nie przyznala. Doceniala w pewien bezcielesny sposob te moc, z jaka przeniosla w kowadlo swoj bol. Ktos zepsul troche efekt, stawiajac na drugim koncu czajnik.
Smierc schylil sie, podniosl garsc piasku, uniosl dlon i pozwolil, by piasek przesypywal mu sie miedzy palcami.
WYBIERAJ, powiedzial. JAK ROZUMIEM, WYBIERANIE DOBRZE CI IDZIE.
— Czy jest jakas rada, ktorej moglbys mi udzielic? — spytala.
WYBIERZ DOBRZE.
Babcia odwrocila sie twarza do jaskrawej bialej jasnosci i zamknela oczy.
I cofnela sie.
Swiatlo zmalalo do malenkiego, dalekiego punktu i zniknelo.
Czern otoczyla ja nagle ze wszystkich stron, zamykajac sie wokol niczym ruchome piaski. Wydawalo sie, ze nie ma zadnej drogi, zadnego kierunku. Kiedy sie poruszyla, nie wyczula ruchu.
Nie bylo zadnego dzwieku procz delikatnego szumu piasku przesypujacego sie w jej glowie.
A potem glosy z jej cienia.
— …Z
Slowa smagnely ja, pozostawiajac sine slady w umysle.
— Wielu przezylo takich, ktorzy z pewnoscia by umarli — odpowiedziala.
Ciemnosc szarpala ja za rekawy.
— …
— Nie. Pokazywalam droge.
— …
— Slowa sa wazne — szepnela w ciemnosc.
— …
— Wzielam na siebie obowiazek. To przyznaje.
— …
— Wiem.
— …
— Wiem.
— …
— Wiem.
— …
— …
— …
— …
— …
— Nikt nigdy tego nie udowodnil!
— …
Otworzyla oczy i spojrzala w ciemnosc.
— Wiem, kim teraz jestes, Esmeraldo Weatherwax — powiedziala. — Juz mnie nie przestraszysz.
Ostatni promyk swiatla zgasl.
Babcia Weatherwax trwala w ciemnosci przez okres, ktorego nie potrafila zmierzyc. Zdawalo sie, ze absolutna pustka wessala w siebie caly czas i wszystkie kierunki. Nie bylo dokad isc, poniewaz nie bylo zadnego tam.
Po okresie niemajacym miary uslyszala jakis dzwiek, najcichszy z szeptow na samej granicy slyszalnosci. Ruszyla w tamta strone. Slowa wyplywaly z czerni jak malutkie, wijace sie zlote rybki. Odnalazla ku nim droge — teraz, kiedy znow istnial kierunek. Odpryski swiatla zmienily sie w dzwieki.
— …