cierpiala, a teraz… kowadlo sie rozgrzewalo, jakby ten zar i bol zostaly jakos przeniesione w metal. Czy ktokolwiek moglby to zrobic? No oczywiscie, prorocy by potrafili, zapewnil sam siebie sumiennie, ale to dlatego, ze Om dal im taka moc. Ale z tego, co slyszal, ta kobieta w nic nie wierzyla.
Calkiem teraz znieruchomiala.
Inni mowili o niej, jakby byla wielkim magiem, ale osoba, ktora zobaczyl w wielkim holu na zamku, okazala sie zwykla zmeczona, sterana zyciem staruszka. Widzial ludzi w hospicjum Aby Dyal, odretwialych i zamknietych w sobie, dopoki bol nie stawal sie zbyt wielki i wtedy pozostawala im tylko modlitwa, a potem i to nie. Zdawalo sie, ze ona tam wlasnie teraz przebywa.
Naprawde kleczala w bezruchu. Oats widywal taka nieruchomosc, kiedy ruch nie byl juz dostepna opcja.
Na szczyty, gdzie wiatry wieja, w doline porosla wrzosami biegli Nac mac Feegle’owie, ktorzy wyraznie nie rozumieli, o co chodzi w skradaniu. Niewielkie grupy odbiegaly niekiedy, by stoczyc bojke miedzy soba albo zapolowac na cos przy okazji. Oprocz krola Lancre sunely teraz przez wrzosy lis, ogluszony jelen, dzik i lasica podejrzana o to, ze spojrzala na Nac mac Feegle’a bez naleznego szacunku.
Verence uswiadomil sobie sennie, ze zmierzaja do walu na granicy pola, dawno zarosnietego. Rosly na nim jakies kolczaste drzewa.
Krasnale zatrzymaly sie gwaltownie, kiedy glowa krola znalazla sie o kilka cali od sporej kroliczej nory.
— Nie wlizie!
— Pchoj tam, moze wlizie!
Glowa Verence’a z nadzieja stuknela raz czy dwa o mokra ziemie.
— Ucha mu ciachnac!
— Grubeszychy!
Jeden z krasnali pokrecil glowa.
— Ni mozno, wicie… Bo ta stara se z nosych flakow podwinzki porobi!
To niezwykle, ale Nac mac Feegle’owie zamilkli. Po chwili odezwal sie ktorys:
— Nikt tylo fiokow ni mo, jak nic!
— Ale lona nam dola uskarbacha flache, dyc! Zesmy obicoli. Nie mozna widzmie popodoc!
— To si bizmy za robota!
Verence opadl na ziemie. Zabrzmialy odglosy kopania i poczul na twarzy odpryski blota. Po chwili znow zostal podniesiony i przepchniety przez znacznie powiekszona dziure. Nosem zahaczal o korzenie drzew w sklepieniu. Za soba slyszal, ze tunel jest szybko zasypywany.
W chwile pozniej zostal juz tylko porosniety kolczastymi drzewami wal, gdzie najwyrazniej zyly jakies kroliki. Niewidoczne wsrod nocy, od czasu do czasu dryfowalo wsrod pni pasemko dymu.
Agnes oparla sie o ociekajacy woda mur zamku i probowala uspokoic oddech. Babcia nie tylko powiedziala jej, zeby odeszla. Rozkaz uderzyl w jej umysl niczym wiadro lodu. Nawet Perdita to wyczula. Nieposluszenstwo bylo wykluczone.
Gdzie mogla pojsc niania? Nagle Agnes zapragnela znalezc sie blisko niej. Niania emanowala wokol stale pole wszystko-bedzie-dobrzosci. Ale jesli przeszly przez kuchnie, teraz moga byc wszedzie…
Uslyszala turkot powozu mijajacego luk muru, za ktorym byly stajnie. Wydawal sie tylko ciemnym ksztaltem otoczonym mgielka wodna i podskakujacym na kamieniach. Postac obok woznicy, dla oslony przed deszczem trzymajaca nad glowa worek, moglaby byc niania. Nie mialo to znaczenia. I tak nikt nie zauwazylby Agnes biegnacej przez kaluze i machajacej reka.
Powoz zniknal w dole, a ona wrocila do muru. Przeciez chcialy sie stad wydostac, prawda? A porwanie karety wampirow z pewnoscia pasowalo do stylu niani Ogg.
Ktos chwycil ja z tylu za rece. Odruchowo pchnela lokciami, ale przypominalo to probe odsuniecia skaly.
— Alez to panna Agnes Nitt — odezwal sie zimno Vlad. — Mila przechadzka w deszczu?
— Uciekly wam! — oznajmila.
— Tak sadzisz? Gdyby tylko ojciec zechcial, moglby w jednej chwili zepchnac ten powoz w przepasc. Ale tego nie zrobi. Woli bardziej osobiste podejscie.
— Bliski kontakt szyjny, chciales powiedziec.
— Hm… no tak. Ale naprawde stara sie byc rozsadny. A zatem, Agnes, nie zdolam cie przekonac, zebys stala sie jedna z nas?
— Co? Kims, kto zyje, bo zabija innych ludzi?
— Obecnie nie posuwamy sie zwykle tak daleko — zapewnil Vlad, ciagnac ja za soba. — A kiedy juz do tego dojdzie… coz, pilnujemy, zeby zabijac tylko tych, ktorzy zasluguja na smierc.
— Aha. Czyli wszystko w porzadku, tak? Nie jestem pewna, czy chce zaufac osadowi wampirow.
— Przyznaje, ze moja siostra bywa niekiedy zbyt… rygorystyczna.
— Widzialam ludzi, ktorych tu sprowadziliscie — rzekla Agnes. — Sa praktycznie jak krowy!
— Ach, oni… Domowi. I co? To przeciez niewiele sie rozni od zycia, jakie prowadziliby w innym przypadku. Teraz powodzi im sie nawet lepiej. Maja dach nad glowa, sa dobrze karmieni…
— …i dojeni…
— To takie zle?
Probowala mu sie wyrwac. W tym miejscu zamek nie mial muru — nie bylo takiej potrzeby. Wawoz Lancre zapewnial najlepsza ochrone. Vlad prowadzil Agnes wprost ku przepasci.
— Co za glupie pytanie! — zawolala.
— Naprawde? Jak rozumiem, podrozowalas troche — mowil Vlad, gdy sie szarpala. — Wiesz zatem, ze bardzo wielu ludzi wiedzie swoje nedzne zycie zawsze pod batem jakiegos krola, wladcy czy pana, ktory bez wahania poswieci ich w bitwie albo przepedzi, kiedy nie beda juz mogli pracowac.
— Ale zawsze moga uciec!
— Naprawde? Pieszo? Z rodzina? I bez pieniedzy? Zwykle nawet nie probuja. Wiekszosc ludzi godzi sie z wiekszoscia rzeczy.
— To obrzydliwa, cyniczna…
— …dokla… Nie!
Vlad uniosl brwi.
— Masz tak niezwykly umysl, Agnes. Oczywiscie, nie nalezysz do… bydla. Przypuszczam, ze zadna z czarownic nie nalezy. Wywiecie, o co wam chodzi. — Usmiechnal sie szeroko, szczerzac zeby, co u wampira nie wygladalo milo. — Tez chcialbym wiedziec. Chodz.
Nie mogla sie oprzec jego pociagnieciu, chyba ze chciala, by wlokl ja po ziemi.
— Zrobilyscie na ojcu wrazenie — rzucil przez ramie. — Uwaza, ze wszystkie powinnismy zmienic w wampiry. Mowi, ze i tak jestescie juz w polowie drogi. Ale ja bym wolal, zebys sama sie przekonala, jakie to moze byc wspaniale.
— Jasne, ze wspaniale. Mialabym bez przerwy laknac krwi?
— Bez przerwy lakniesz czekolady, prawda?
— Jak smiesz!
— Krew jest dosc uboga w weglowodany. Twoje cialo sie dostosuje. Stracisz zbedne funty…
— To obrzydliwe!
— Bedziesz calkowicie nad soba panowac.
— Nie slucham cie!
— Wystarczy tylko male uklucie!
— Nie bedziesz mial okazji!
— Ha! Cudownie! — zawolal Vlad.
Po czym, ciagnac Agnes za soba, skoczyl w przepasc wawozu Lancre.
Babcia Weatherwax otworzyla oczy. W kazdym razie musiala zalozyc, ze sa otwarte. Czula, ze poruszyly sie