jedzeniem. Ale jesli ktos przyjmuje w siebie noc z wlasnej checi, coz, to calkiem inna historia, droga Agnes. A ty jestes zbyt interesujaca, zeby stac sie niewolnikiem.
— Powiedz mi — rzekla Agnes, kiedy pod nimi przesunal sie szczyt gory — duzo juz miales dziewczat?
Vlad wzruszyl ramionami.
— Jedna czy dwie. Wiejskie dziewuchy. Sluzace.
— I co sie z nimi stalo, jesli wolno spytac?
— Nie patrz tak na mnie. Nadal zatrudniamy je w zamku.
Agnes gardzila nim. Perdita jedynie go nienawidzila, co jest przeciwnym biegunem milosci — i rownie atrakcyjnym.
— To troche dziecinne, nie sadzisz? Przeciez to tylko rozne spojrzenia na to samo. Nie zawsze musisz robic to, czego chcialaby od ciebie reszta swiata.
— Ciagle sie nia bawisz?
Lacrimosa szla ku nim w powietrzu. Agnes zauwazyla za nia inne wampiry.
— Ugryz ja albo zostaw — ciagnela. — Na demony, straszna z niej klucha. Chodz, szuka cie ojciec. One kieruja sie do naszego zamku. Czy to nie az nazbyt glupie?
— To moja sprawa, Lacci — rzucil Vlad.
— Kazdy chlopak powinien miec jakies hobby, ale doprawdy… — Lacrimosa przewrocila oczami w ciemnych obwodkach.
Vlad usmiechnal sie do Agnes.
— Chodz z nami — zaproponowal.
— Tak, ale jak je znajde, kiedy juz tam bedziemy? — spytala Agnes na glos.
— Och, my je znajdziemy.
— Chcialam…
— Chodz. Nie chcemy skrzywdzic twoich przyjaciolek…
— Za bardzo — dodala Lacrimosa.
— Albo… mozemy zostawic cie tutaj — rzekl z usmiechem Vlad.
Agnes rozejrzala sie. Wyladowali na szczycie gory, powyzej warstwy chmur. Miala wrazenie, ze jest jej cieplo i lekko, co nie bylo wlasciwe. Nawet na miotle nigdy sie tak nie czula — zawsze byla swiadoma ciagnacej ja w dol grawitacji. Ale gdy wampir trzymal ja za reke, kazda jej czastka byla pewna, ze moze unosic sie przez wiecznosc.
Poza tym… jesli nie pojdzie z nimi, czeka ja albo bardzo dluga, albo wrecz niezwykle krotka droga na dol.
Poza tym… musi przeciez odszukac dwie pozostale, a trudno tego dokonac, jesli umiera sie w jakiejs skalnej szczelinie.
Poza tym… nawet jesli kly troche mu urosly i fatalnie dobiera kamizelki, Vlad chyba rzeczywiscie czuje do niej pociag. A przeciez nawet nie mam ciekawej szyi…
Podjely decyzje.
— Gdyby uwiazac ja na sznurku, moglibysmy chyba holowac ja jak balon — stwierdzila Lacrimosa.
Poza tym zawsze istniala szansa, ze w pewnym momencie moze znalezc sie w pokoju sama z Lacrimosa. Wtedy nie potrzebowalaby czosnku ani kolka, ani topora. Wystarczylaby chwila rozmowy o ludziach, ktorzy sa zbyt niesympatyczni, zbyt zlosliwi, zbyt szczupli… Tylko piec minut, sam na sam.
Pod krolicza dziura, ponizej nasypu, byla szeroka, niska komora. Korzenie drzew oplataly kamienie w scianach.
Wokol Lancre takich miejsc bylo mnostwo. Krolestwo istnialo tu od wielu lat, od czasu, kiedy cofnal sie lod. Plemiona rabowaly, uprawialy ziemie, budowaly i wymieraly. Gliniane sciany i slomiane strzechy domow dawno juz przegnily i rozsypaly sie, ale pod wzgorzami przetrwaly domostwa umarlych. Nikt juz nie wiedzial, kto zostal tam pochowany. Od czasu do czasu jakis stos odpadkow obok borsuczej nory ukazywal kawalek kosci albo odlamek zardzewialej zbroi. Lancryjczycy sami nie prowadzili wykopalisk, uznajac w swej wiejskiej prostocie, ze urwanie glowy przez msciwego podziemnego ducha zwykle przynosi pecha.
Jeden czy dwa stare kurhany zostaly przez lata odsloniete, a ich wielkie kamienie tworzyly wlasne legendy. Jesli wieczorem zostawic przy ktoryms z nich niepodkutego konia, a na kamieniu polozyc szesc pensow, to rankiem szesc pensow zniknie, a konia tez juz sie nigdy nie zobaczy…
W glebi, na klepisku pod walem plonal ogien, wypelniajac komore dymem, ktory uchodzil przez liczne ukryte otwory.
Obok lezal kamien w ksztalcie gruszki.
Verence sprobowal usiasc, ale cialo nie chcialo go sluchac.
— Duchoj sykuj, hej — powiedzial kamien.
I wysunal nogi. Byla to, jak sobie uswiadomil, kobieta, a w kazdym razie samica, niebieska jak pozostale krasnale, ale wysoka przynajmniej na stope i tak gruba, ze niemal kulista. Wygladala dokladnie tak jak te figurki z dawnych czasow lodu i mamutow, kiedy mezczyzni szukali u kobiet przede wszystkim ilosci. Ze wzgledu na skromnosc albo zeby jakos zaznaczyc rownik, osobniczka miala na sobie cos, co Verence mogl okreslic jako tutu. Calosc przypominala mu baka, ktorym sie bawil w dziecinstwie.
— Kelda mowi — odezwal sie chrapliwy glos przy jego uchu — ze… mosz sie… gotowac.
Verence odwrocil glowe w druga strone i sprobowal zogniskowac wzrok na malym, pomarszczonym krasnalu stojacym mu przed nosem. Ten krasnal mial skore wyblakla i dluga siwa brode. Chodzil o dwoch laskach.
— Gotowac? Do czego?
— Dobrze. — Stary krasnal stuknal laskami o ziemie. — Krakowoc cienienka, Feegle!
Niebieskie ludziki rzucily sie z mroku na Verence’a. Pochwycily go setki rak. Ich ciala stworzyly ludzka piramide, podciagajac go i opierajac o sciane. Niektorzy opuszczali sie z przebijajacych strop korzeni drzew i ciagneli za nocna koszule, by utrzymal sie w pionie.
Duza grupa przebiegla po podlodze, dzwigajac pelnowymiarowa kusze. Oparli ja o kamien obok niego.
Kelda zniknela w cieniu i wrocila po chwili, zaciskajac pulchne piesci. Podeszla do ognia, wyciagnela rece nad plomieniem.
— Jin! — zawolal stary krasnal.
— Zaraz — odezwal sie Verence — ona celuje mi…
— Jin! — krzykneli Nac mac Feegle’owie.
— …ton!
— Ton!
— Ehm, dokladnie w…
— Tetra!
Kelda wrzucila cos do ognia. Zahuczal jasny plomien, barwiac cala komore na bialo i czarno. Verence mrugnal.
Kiedy znowu mogl widziec, tuz przy jego uchu sterczal ze sciany belt.
Biale swiatlo tanczylo jeszcze na scianach, gdy kelda warknela jakis rozkaz. Brodaty krasnal znowu stuknal laskami.
— Teroz musisz odejsc. Juu!
Feegle’owie puscili Verence’a, ktory zrobil kilka chwiejnych krokow i przewrocil sie na podloge. Uniosl wzrok.
Jego cien skrecal sie na scianie, gdzie zostal przyszpilony. Wil sie przez chwile, probujac niematerialnymi rekami dosiegnac beltu, a potem sie rozplynal.
Verence podniosl reke. Zdawalo sie, ze tutaj tez rzuca cien, ale ten przynajmniej wydawal sie calkiem