— To narzedzie do wydobywania zasadniczych prawd z danego stwierdzenia — odparl Shawn.
— Tez je zamowil Verence, co?
— Tak, babciu.
— Przydatne zolnierzom, co? — rzucil Oats.
Zerknal na babcie. Zmienila sie, gdy tylko tamci weszli. Wczesniej byla zgarbiona i zmeczona. Teraz stala wyprostowana z godnoscia, podtrzymywana rusztowaniem dumy.
— O tak, psze pani, bo kiedy tamta strona krzyczy: „Zaraz pourzynamy wam ja… jakies czesci ciala” — poprawil sie zaczerwieniony Shawn — …i takie rzeczy…
— Tak?
— Mozna wykryc, czy maja racje.
— Potrzebny mi kon — oznajmila babcia.
— Jest ten stary kon pociagowy Poorchicka… — zaczal Shawn.
— Za wolny.
— Ja… no… mam mula — zaoferowal sie Oats. — Krol byl tak laskawy, ze pozwolil mi trzymac go w stajniach.
— Ani jedno, ani drugie, co? — rzucila babcia. — Pasuje do ciebie. W takim razie mnie tez wystarczy. Osiodlaj go zaraz, a ja wyrusze sciagnac dziewczeta z powrotem.
— Co? Myslalem, ze ma pania zawiezc do chatki! Uberwald? Samotnie? Nie moge pani na to pozwolic!
— Nie prosilam cie o zadne pozwolenia. Osiodlaj go zaraz. Inaczej Om sie rozgniewa, jak sadze.
— Przeciez ledwie pani stoi!
— Bardzo dobrze stoje! No, dalej!
Oats zwrocil sie o wsparcie do zebranych Lancryjczykow.
— Nie pozwolicie chyba slabej staruszce w taka noc ruszac na spotkanie z potworami, prawda?
Przez chwile przygladali mu sie uwaznie, na wypadek gdyby przytrafilo mu sie cos interesujaco fatalnego. Wreszcie odezwal sie ktos z tylnych szeregow:
— A czemu mamy sie przejmowac jakimis potworami?
— To jest babcia Weatherwax — dodal Shawn Ogg. — I tyle.
— Przeciez to stara kobieta! — zawolal Oats.
Tlum cofnal sie o kilka krokow. Przebywanie zbyt blisko Oatsa wyraznie moglo byc niebezpieczne.
— A czy wy byscie wyruszyli samotnie w taka burzliwa noc?
— Zalezy, czybym wiedzial, gdzie jest babcia Weatherwax — odpowiedzial glos z tylu.
— Niech ci sie nie wydaje, ze tego nie slyszalam, Bestialstwo Woznico — rzucila groznie babcia, ale w jej glosie zabrzmial lekki ton satysfakcji. — To jak, przygotuje pan tego mula, panie Oats?
— Na pewno moze pani chodzic?
— Jasne!
Oats zrezygnowal. Babcia usmiechnela sie tryumfalnie i przeszla przez tlum w kierunku stajni. Oats biegl za nia truchcikiem. Kiedy skrecil za rog, prawie sie z nia zderzyl. Stala sztywna jak kij.
— Czy ktos jeszcze mnie obserwuje? — spytala.
— Co? Nie, chyba nie. Oprocz mnie, oczywiscie.
— Ty sie nie liczysz.
Osunela sie i bylaby upadla. Pochwycil ja, a ona uderzyla go piescia w ramie. Jaustrzab zalosnie zatrzepotal skrzydlami.
— Puszczaj! Posliznelam sie tylko.
— Tak, tak, oczywiscie. Posliznela sie pani — powtorzyl uspokajajacym glosem.
— I nie probuj mi tu ustepowac!
— Tak, naturalnie.
— Chodzi o to, ze nie moge pozwolic, by wszystko sie rozjechalo.
— Tak jak pani nogi przed chwila.
— Wlasnie.
— Wiec moze wezme pania pod reke, bo straszne tu bloto.
W mroku ledwie mogl rozroznic jej twarz. Byl to obraz, jakiego nie powiesilby raczej nad kominkiem. Wyraznie wrzala tam jakas wewnetrzna debata.
— No, jesli sie boisz, ze upadniesz… — powiedziala.
— Tak jest, otoz to — zgodzil sie Oats z wdziecznoscia. — Przed chwila o malo co nie zwichnalem sobie nogi w kostce.
— Zawsze powtarzam, ze dzisiejszym mlodym ludziom zwyczajnie brakuje wytrzymalosci — ciagnela babcia, jakby chciala wyprobowac nowa mysl.
— Zgadza sie, brak nam wytrzymalosci.
— I wzrok masz pewnie gorszy ode mnie, przez to cale czytanie.
— Jestem slepy jak nietoperz, to prawda.
— No dobrze.
I tak, w niepelnym porozumieniu i potykajac sie niekiedy, pomaszerowali do stajni.
Mul potrzasnal lbem, gdy zobaczyl babcie w swej otwartej zagrodzie. Od razu zrozumial, ze beda klopoty.
— Jest troche narowisty — ostrzegl Oats.
— Naprawde? Zobaczymy, co da sie zrobic.
Podeszla chwiejnie do zwierzecia i sciagnela mu ucho do poziomu swoich ust. Szepnela cos. Mul zamrugal.
— No to zalatwione — stwierdzila. — Pomoz mi wsiasc.
— Zaloze mu uprzaz…
— Mlody czlowieku, moze chwilowo nie jestem w najlepszej formie, ale w dniu, kiedy na dowolnym stworzeniu bede potrzebowala uprzezy, moga mnie polozyc do lozka lopata. Podstaw mi reke i uprzejmie odwroc przy tym wzrok.
Oats sie poddal. Splotl palce, tworzac stopien, po ktorym wspiela sie na siodlo.
— Moze pojade z pania?
— Jest tylko jeden mul. Zreszta tylko bys przeszkadzal. Caly czas musialabym sie toba przejmowac.
Zsunela sie powoli na druga strone mula i upadla na slome. Jaustrzab podfrunal i wyladowal na belce. Oats tego nie zauwazyl, wiec sie nie zastanawial, w jaki sposob zakapturzony ptak moze tak pewnie latac.
— Madame, znam sie troche na medycynie. Nie jest pani w stanie dosiadac czegokolwiek.
— Nie w tej chwili, przyznaje — zgodzila sie babcia nieco przytlumionym glosem. Odgarnela slome z twarzy. — Ale niech sie tylko podniose…
Pomogl jej wstac.
— No dobrze! Dobrze! Powiedzmy, ze ja pojade, a pani siadzie za mna. Nie wazy pani wiecej niz moja fisharmonia, a z nia nie mialem klopotow.
Babcia sprawiala wrazenie pijanej — na takim etapie, kiedy rzeczy wczesniej nierozwazane wydaja sie nagle calkiem dobrym pomyslem, na przyklad nastepny kieliszek. Zdawalo sie, ze podjela decyzje.
— No, skoro sie upierasz…
Oats znalazl kawalek powroza i po niejakich trudnosciach — powodowanych przez babcie, ktora twardo uwazala, ze wyswiadcza mu przysluge — przywiazal ja z tylu do siodla.
— Bylebys tylko nie zapominal, ze nie prosie, bys ze mna jechal, i nie potrzebuje twojej pomocy — zaznaczyla z naciskiem.
— Prosie?
— No to prosze — poprawila sie. — Tak mi zeszlo na wiejskie gadanie.
Przez chwile Oats wpatrywal sie w ciemnosc. Potem zsiadl, zsadzil babcie, mimo protestow oparl ja o sciane, po czym zniknal wsrod nocy. Wrocil po chwili, niosac siekiere z kuzni, powrozem przywiazal ja sobie do pasa, po czym znow usadzil babcie i dosiadl mula.
— Uczysz sie — zauwazyla.
Kiedy ruszyli, podniosla reke. Jaustrzab sfrunal z belki i usiadl jej na dloni.