— Rzeczywiscie jestes czlowiekiem, ktory dba o swoj rozwoj — przyznala Magrat.
— A kto ci robil mozg? — zainteresowala sie niania.
— Mozgu nie da stsie robic stsamemu — pouczyl ja Igor.
— No bo… masz te szwy…
— Ach, to… Wstsawilem stsobie do glowy metalowa plytke. I przewod wzdluz pletsow, az do butow. Mialem juz doststs tych uderzen piorunow. No, jestsestsmy. — Otworzyl kolejne drzwi. — To moje miestszkanko.
Pokoj byl wilgotny, z lukowym sklepieniem, wyraznie zamieszkany przez kogos, kto nie prowadzi zycia towarzyskiego. Byl tu kominek, obok kosz z legowiskiem psa oraz lozko z materacem i kocem. Proste szafki pokrywaly jedna sciane.
— Tutaj jests stsudnia pod pokrywa — poinformowal Igor. — A tedy do wygodki.
— A tam co jest? — spytala niania, wskazujac drzwi z ciezkimi sztabami.
— Nits.
Niania zerknela na niego podejrzliwie. Ale sztaby na drzwiach twardo staly po jego stronie.
— Wyglada tu jak w krypcie — powiedziala. — Z kominkiem.
— Kiedy stsary hrabia byl jestsztsze zywy, lubil sie zagrzac wietszorami, zanim udal stsie na stspotszynek. To byly zlote tszastsy. Za tych teraz i dwoch penstsow bym nie dal. Wietsie, oni chtsieli, zebym stsie pozbyl Stskrawka!
Skrawek podskoczyl i sprobowal polizac nianie po twarzy.
— Raz widzialem, jak Lacrimostsa go kopnela — oznajmil ponuro Igor. Zatarl rece. — Czy zytsza stsobie panie tsosts do jedzenia?
— Nie — odpowiedzialy rownoczesnie niania i Magrat.
Skrawek probowal polizac Igora. Byl psem, ktory nie zalowal jezyka.
— Stskrawek, udawaj trupa — rzucil Igor.
Pies upadl na podloge i wyprezyl nogi do gory.
— Widzitsie? Pamieta…
— Czy nie znajdziemy sie w pulapce, kiedy przybeda Magpyrowie? — zaniepokoila sie Magrat.
— Nie stschodza tutaj. To dla nich za malo nowotszestsne. A gdyby nawet, stsa inne wyjststsia.
Magrat spojrzala na zaryglowane drzwi. Nie wygladaly jak wyjscie, z ktorego ktokolwiek chcialby korzystac.
— A co z bronia? — spytala. — Na zamku wampira nie ma pewnie zadnego antywampirzego sprzetu…
— Alez otszywiststsie — zapewnil Igor.
— Jest?
— Ile tylko zechtsetsie. Stsary pan bardzo o to dbal. Kiedy stspodziewalistsmy stsie goststsi, zawstsze mowil: „Igor, dopilnuj, zeby okna byly tszystste, zeby nigdzie nie braklo tsytryn i roznych ozdob, ktore mozna zmienits w stsymbole religijne”. Zawstsze gral wedlug zastsad. Bardzo byl stsprawiedliwy, stsary pan.
— No tak, ale to by znaczylo, ze zginie, prawda? — spytala niania.
Otworzyla szafke i wysypal sie stosik pomarszczonych cytryn.
Igor wzruszyl ramionami.
— Tszastsem stsie wygrywa, tszastsem przegrywa — stwierdzil. — Stsary pan mawial: „Igor, dzien, kiedy wampiry zatszna wygrywac za kazdym razem, bedzie dniem, kiedy zostsaniemy odepchnietsi i nie zdolamy powrotsits”. Chotsiaz przyznaje, ze irytowal stsie, kiedy ludzie podkradali mu stskarpety. „Stszlag”, mowil wtedy, „to byl jedwab, dziestsiets dolarow za pare w Ankh-Morpork”.
— Wydawal tez pewnie sporo na bibule — zauwazyla niania. W sasiedniej szafce odkryla rzad zaostrzonych kolkow, drewniany mlotek i prosty anatomiczny diagram z duzym X w okolicy serca.
— Ten stschemat to byl moj pomystsl, pani Ogg — pochwalil sie Igor. — Stsary pan mial dostsyc ludzi wbijajatsych te kolki byle gdzie. Mowil, ze nie przestszkadza mu umieranie, czastsem ma ochote wypotszats, ale nie chtse przypominats durstszlaka.
— Sprytny z ciebie typ, co, Igorze?
Igor rozpromienil sie.
— Mam niezly mozg w glowie.
— Sam go dobierales, co? Nie, tylko zartowalam. Nie mozna wymieniac mozgu.
— Mam dalekiego kuzyna na Niewidotsznym Uniwerstsytetsie, wie pani…
— Naprawde? Co tam robi?
— Plywa stsobie w stsloju — rzekl Igor z duma. — Pokazats paniom piwnitszke z woda stswietsona? Stsary pan zebral stspora kolektsje.
— Slucham? — wtracila Magrat. — Wampir kolekcjonowal wode swiecona?
— Mysle, ze zaczynam rozumiec — powiedziala niania. — Mial sportowego ducha, prawda?
— Otoz to!
— A prawdziwy sportowiec zawsze daje dzielnej ofierze uczciwa szanse. Nawet jesli oznacza to trzymanie w piwniczce Chateau Nerf de Pope. Inteligentny typ byl z tego starszego. Nie to co nowy. Nowy jest tylko sprytny.
— Chyba nie rozumiem — wyznala Magrat.
— Zginac to dla wampira drobnostka — wyjasnila niania. — Zawsze znajdzie sposob, zeby powrocic. Wszyscy to wiedza, jesli cokolwiek wiedza o wampirach. Jesli nie sa za trudne do zabicia i cala sprawa stanowi dla ludzi przygode, wiesz, wtedy zwyczajnie przebija takiego kolkiem albo wrzuca do rzeki i wroca do domu. Wampir wtedy dziesiec lat wypoczywa jako martwy, potem wraca z grobu i zaczyna od poczatku. W ten sposob nigdy nie jest totalnie unicestwiony, a chlopcy we wsi maja zapewnione zdrowe cwiczenia fizyczne.
— Magpyrowie przyjda tu za nami — oswiadczyla Magrat, tulac do siebie dziecko. — Odkryja, ze nie ma nas w Lancre, i zrozumieja, ze nie moglysmy zjechac w dol, na rowniny. Znajda rozbity powoz. A potem nas znajda, nianiu.
Niania przyjrzala sie zestawowi sloikow, butelek i kolkow ulozonych porzadnie wedlug rozmiaru.
— Zajmie im to troche czasu — stwierdzila. — Zdazymy… sie przygotowac.
Odwrocila sie. W jednej rece trzymala butelke swieconej wody, w drugiej kusze naladowana drewnianym beltem w drugiej. W zebach sciskala torbe nadplesnialych cytryn.
— Aaiy oo oeu — powiedziala.
— Slucham?
Niania wyplula cytryny.
— Zalatwimy to po mojemu — powtorzyla. — Nie wychodzi mi myslenie w stylu babci, ale swietnie mi wychodzi zachowywanie sie jak ja. Glowologia jest dla tych, co sobie z nia radza. A my tu skopiemy jakies nietoperze.
Wiatr szumial wsrod drzew na granicy Lancre i syczal we wrzosach. Niedaleko starych kopcow, na wpol ukrytych w krzakach jezyn, potrzasal mokrymi galeziami akacji i rozsnuwal smuzke dymu unoszaca sie spomiedzy korzeni. Rozlegl sie krzyk.
W dole Nac mac Feegle’owie starali sie jak mogli, ale sila nie jest tym samym co ciezar i masa. Nad Verence’em trudno bylo zapanowac, choc krasnale wisialy mu u rak i nog, a sama Wielka Aggie na piersi siedziala.
— Myslem, ze moze drink byt ciut za mocarny — stwierdzil czlowiek Wielkiej Aggie, spogladajac na przekrwione oczy i piane na ustach krola. — Chcem powiedziec, ze moze nie trza bylo mu dawac pindziesiat razy wiecej, niz my bierzem. On niezwyczajny…
Wielka Aggie wzruszyla ramionami.
W glebi kurhanu pol tuzina krasnali wycofywalo sie z przejscia, ktore wyrabali do sasiedniej komory. Ciagneli za soba miecz. Jak na braz, byl calkiem dobrze zachowany — pradawni wodzowie z Lancre kazali chowac sie razem z bronia, zeby walczyc z wrogami na tamtym swiecie. A ze nikt nie zostawal wodzem w pradawnym Lancre, nie wysylajac na tamten swiat sporej liczby wrogow, woleli zabierac bron, ktora na pewno duzo wytrzyma.
Pod kierunkiem starego krasnala ulozyli miecz w zasiegu reki Verence’a.
— Som skraty?! — zawolal czlowiek Wielkiej Aggie. — Jin! Tan! Tetra!