inteligentne kampanie byly tak udane, ze samo jego imie posluzylo za okreslenie szczegolowych zasad dzialan militarnych. Znalazl nawet rozdzial zatytulowany „Co zrobic, jesli jedna Armia zajmuje dobrze ufortyfikowana i polozona Pozycje, a druga nie”; poniewaz jednak pierwsze zdanie brzmialo „Postaraj sie byc ta w srodku”, stracil serce do lektury.
Pozostala czesc lancranskiej milicji kryla sie za przyporami i przewroconymi wozami, czekajac, az ich poprowadzi.
Brzeknelo glosno i z szacunkiem, kiedy zasalutowal Wielki Jim Miecho, sluzacy za oslone dwom innym ochotnikom.
— Se mysle — oznajmil — ze jakby tak rozpalic taki wielki ogien pod brama, toby sie ich wykurzylo.
— Niezly pomysl — uznal Jason.
— Jason, to krolewskie wrota — zaprotestowal Jason. — Juz i tak byl na mnie troche zly, ze w zeszlym tygodniu nie oczyscilem wychodkow…
— Moze wyslac mamie rachunek.
— To buntownicze gadanie! Moglbym cie za to are… Moglbym are… Mama na pewno mialaby cos do powiedzenia, gdyby uslyszala, ze tak gadasz!
— A w ogole to gdzie jest krol? — zapytal Darren Ogg. — Siedzi gdzies i czeka, az mama wszystko zalatwi, kiedy tu do nas strzelaja?
— Wiesz przeciez, ze ma slabe pluca. I tak dobrze sobie radzi, biorac…
Shawn urwal, bo jakis krzyk przetoczyl sie po okolicy. Brzmial chrapliwie, pierwotnie, jak gdyby wydawalo go zwierze, ktore cierpi, ale zamierza jak najszybciej przekazac komus swoj bol. Zolnierze rozejrzeli sie nerwowo.
Verence wpadl na dziedziniec.
Shawn rozpoznal go tylko dzieki haftom na nocnej koszuli i puszystym kapciom. Krol oburacz wznosil nad glowa dlugi miecz i biegl prosto do wrot twierdzy, ciagnac za soba krzyk.
Miecz uderzyl o drewno. Shawn uslyszal, ze wrota zadygotaly.
— Czy on zwariowal?! — krzyknal Darren. — Lapcie biedaka, zanim go zastrzela!
Dwoch mezczyzn podbieglo do wladcy, ktory stal na wrotach w pozycji horyzontalnej, usilujac wyrwac z nich klinge.
— Prosze posluchac, wasza wy… Aargh!
— Ha, wezmis po gebie!
Darren zatoczyl sie do tylu, unoszac dlonie do twarzy. Na dziedzincu za krolem male sylwetki sie zaroily niczym nadciagajaca zaraza.
— Gibiny!
— Fukle!
— Nac mac Feegle!
Znow rozlegl sie krzyk. To Jason, probujacy powstrzymac entuzjazm monarchy, przekonal sie, ze wprawdzie dotkniecie krola moze wyleczyc pewne dolegliwosci glowy, jednak krolewska glowa jako taka zdolna jest nadac czyjemus nosowi interesujaco plaska forme.
Strzaly uderzyly o ziemie wokol nich.
Shawn chwycil Wielkiego Jima za ramie.
— Wszystkich wystrzelaja, pijani czy nie! — zawolal, przekrzykujac wrzawe. — Chodz ze mna!
— Co bedziemy robic?
— Czyscic wychodki!
Troll potruchtal za nim wokol murow twierdzy, do miejsca gdzie Wieza Gongu wyrastala na tle nocy w calym swym odoryferycznym splendorze. Byla przeklenstwem Shawna. Wszystkie garderoby w twierdzy do niej wlasnie sie oproznialy. Do jego obowiazkow nalezalo czyszczenie jej i wywozenie zawartosci do rowow w ogrodach, gdzie kompostujace dzialania Verence’a stopniowo przeksztalcaly owa zawartosc w… no, w Lancre[13]. Teraz jednak, kiedy w zamku mieszkalo wiecej osob niz zwykle, jego cotygodniowe wypady z lopata i taczkami nie byly juz tymi spokojnymi, samotnymi antraktami, jakimi bywaly niegdys. Oczywiscie, pozwolil, zeby obowiazki ostatnio troche sie… spietrzyly, ale przeciez nie spodziewali sie chyba, ze sam wszystko zrobi…
Wskazal Wielkiemu Jimowi drzwi u podstawy wiezy. Na szczescie trolle nie sa specjalnie wyczulone na odory organiczne, chociaz latwo potrafia rozroznic po zapachu rozmaite odmiany piaskowca.
— Otworzysz je, kiedy powiem — polecil. Oderwal od koszuli pas materialu i owinal nim grot strzaly. Znalazl w kieszeni zapalke. — A kiedy juz otworzysz… — ciagnal, gdy plotno zajelo sie ogniem — …masz zaraz uciekac. Bardzo szybko. Zrozumiales? Dobrze. Otwieraj!
Wielki Jim szarpnal za skobel. Syknelo cicho i drzwi odskoczyly.
— Biegnij! — wrzasnal Shawn. Napial cieciwe i strzelil do wnetrza.
Plonaca strzala zniknela w halasliwej ciemnosci. Przez kilka uderzen pulsu nie dzialo sie nic. A potem wieza eksplodowala.
Nastapilo to dosc wolno. Grzyb zielononiebieskiego ognia rosl z pietra na pietro w niemal spacerowym tempie, na kazdym poziomie wyrywajac z muru kamienie, co nadawalo wiezy mily, roziskrzony wyglad. Olowiany dach otworzyl sie jak stokrotka. Blady plomien przeszyl chmury. A potem czas, dzwiek i ruch powrocily z hukiem.
Po kilku sekundach wrota odskoczyly i wybiegli zolnierze. Pierwszego trafil miedzy oczy balistyczny krol.
Shawn ruszyl wlasnie biegiem do bitwy, kiedy zostal powalony na ziemie, bo ktos wyladowal mu na karku.
— No prosze, jeden z tutejszych zolnierzykow — parsknal kapral Svitz, odskoczyl i dobyl miecza.
Gdy wznosil bron do ciosu, Shawn przetoczyl sie i pchnal w gore lancranskim scyzorykiem wojskowym. Gdyby mial czas, moglby wybrac przyrzad do rozstrzygania paradoksow albo aparat do wykrywania drobnych ziaren nadziei, albo spiralna rzecz do ustalania realnosci bytu, jednak w tej sytuacji zwyciestwo zapewnil mu instrument do bardzo szybkiego konczenia dyskusji.
Po chwili spadly miekkie krople deszczu.
No… w kazdym razie spadly.
I na pewno miekkie.
Agnes nie widziala jeszcze takiego gniewnego tlumu. Tlumy, jak mowilo jej dosc skromne doswiadczenie, sa zwykle halasliwe. Ten okazal sie milczacy. Obejmowal wiekszosc mieszkancow miasteczka, a ku zaskoczeniu Agnes, wielu z nich przyprowadzilo dzieci.
Perdita sie nie zdziwila.
Dobrze, pomyslala Agnes. Tak wlasnie byc powinno. Perdita byla wstrzasnieta.
— Probowali zmienic ludzi w rzeczy — powiedziala glosno.
— Slucham, panienko? — odezwal sie Piotr.
— Nic… Glosno myslalam.
I skad wpadl jej do glowy ten pomysl, zastanawiala sie Perdita, kiedy poradzila mieszkancom, zeby wyslac goncow do sasiednich miasteczek i zawiadomic ich o nocnej pracy? To bylo wyjatkowo zlosliwe z jej strony.
Agnes jednak pamietala groze na obliczu burmistrza, a potem jego otepialy, skupiony wyraz twarzy, kiedy usilowal udusic hrabiego swoim urzedowym lancuchem. Wampir zabil go jednym ciosem, ktory niemal przelamal nieszczesnika na pol.
Dotknela palcami ranek na szyi. Byla prawie pewna, ze wampiry nie chybiaja, ale Vlad chyba nie trafil, poniewaz najwyrazniej nie stala sie wampirem. Nie czula nawet apetytu na mysl o niedosmazonym steku. Kiedy nikt nie patrzyl, probowala sprawdzic, czy umie latac, ale okazala sie atrakcyjna dla grawitacji jak zawsze. Wysysanie krwi… nie, nigdy, nawet jesli byloby to dieta uniwersalna, ale latanie by sie jej podobalo.
— Jak?