— Niech to demon! Zgadza sie. Wszyscy to wiedza, jesli tylko wiedza cokolwiek o wampirach.
— Przykro mi. Ale nie stsprobuja tego na wrotach wewnetrznych. Chodzmy!
— Co to za zapach? — Niania pociagnela nosem. — Igor, buty ci sie pala!
— A niech to! Te ststopy byly prawie nowe stszeststs miestsietsy temu! — zmartwil sie Igor, gdy woda swiecona niani zasyczala na dymiacej skorze. — Moj kabel ststsiaga prady bladzatse…
— A co sie stalo? Kogos trafil spadajacy bawol? — spytala niania, kiedy juz biegli po schodach.
— Nie. To bylo drzewo — odparl Igor z wyrzutem. — Michail Stswenitsts w obozie drwali, biedatszystsko. Praktytsznie nits nie zostsalo, ale rodzitse pozwolili mi zabrats jego stsopy na pamiatke.
— To dziwnie uprzejme z ich strony.
— No, dalem mu zapastsowe ramie po tym wypadku z stsiekiera pare lat wtszestsniej, a kiedy watroba stsarstszego pana Stswenitstsa przestsala pratsowats, przekazalem mu te, ktora zostsawil mi pan Kotszak za to, ze dalem pani Kotszak nowe oko.
— Ludzie tutaj nie tyle umieraja, ile sa przekazywani — zauwazyla niania.
— Jak stsobie poststsielestsz, tak stsie wystspistsz — stwierdzil filozoficznie Igor.
— A twoj nowy plan to…? — spytala Lacrimosa, przestepujac nad stosami gruzu.
— Zabijemy wszystkich. Nie jest to plan szczegolnie oryginalny, przyznaje, ale sprawdzony i wyprobowany.
Slowa hrabiego spotkaly sie z ogolna aprobata, tylko jego corka wciaz nie byla zadowolona.
— Jak to wszystkich? Rownoczesnie?
— Och, jesli koniecznie chcesz, mozesz zostawic sobie kogos na pozniej.
Hrabina scisnela meza za ramie.
— To mi przypomina nasz miodowy miesiac — szepnela. — Pamietasz te cudowne noce w Grjsknvij?
— Tak, swiezy poranek swiata, to prawda…
— Tak romantycznie… I poznalismy takich milych ludzi. Pamietasz panstwa Harker?
— Wspominam ich z przyjemnoscia. Wytrzymali chyba caly tydzien. A teraz sluchajcie wszyscy! Swiete symbole nam nie zaszkodza. Woda swiecona to po prostu woda. Tak, wiem, ale Kryptofer nie byl skoncentrowany. Czosnek jest tylko jednym z przedstawicieli rodzaju
Otarl czolo.
Hrabia dumny byl ze swego umyslu i dbal o niego. Ale w tej chwili czul sie odsloniety, jakby ktos zagladal mu przez ramie. Nie byl pewien, czy mysli poprawnie. Przeciez nie mogla dostac sie do jego glowy… Mial setki lat doswiadczenia. Jakas wiejska czarownica w zaden sposob nie moglaby sie przebic przez jego obrone. To logiczne…
Zaschlo mu w gardle. Mogl przynajmniej podazyc za wolaniem swej natury. Tyle ze tym razem ow zew okazal sie dziwnie niepokojacy.
— Czy mamy tu… herbate? — zapytal.
— Co to jest herbata? — zdziwila sie hrabina.
— Ona… rosnie na krzakach, jak sadze.
— Wiec jak ja ukasic?
— No przeciez, tego… opuszcza sie ja do wrzacej wody, prawda? — Hrabia potrzasnal glowa, usilujac uwolnic sie od tego demonicznego pozadania.
— Jeszcze zywa? — zainteresowala sie Lacrimosa.
— …slodkie ciasteczka… — wymamrotal hrabia.
— Sprobuj nad soba zapanowac, moj drogi — poradzila hrabina.
— Ta… herbata — wtracila Lacrimosa. — Czy ona jest… brazowa?
— Tak — szepnal hrabia.
— Bo kiedy bylismy w Escrow i chcialam ukasic jednego z nich, nawiedzila mnie przerazajaca wizja filizanki pelnej tej ohydnej cieczy…
Hrabia znow sie otrzasnal.
— Nie wiem, co sie ze mna dzieje — powiedzial. — Wiec trzymajmy sie tego, co wiemy, zgoda? Sluchajmy glosu naszej krwi…
Druga ofiara bitwy o zamek byl Vargo, chudy mlodzieniec, ktory tak naprawde zostal wampirem, bo sadzil, ze dzieki temu pozna interesujace dziewczeta, czy tez jakiekolwiek dziewczeta. Powiedziano mu rowniez, ze do twarzy mu w czerni. Potem przekonal sie, ze uwaga wampira wczesniej czy pozniej koncentruje sie na nastepnym posilku, a dotychczas nigdy wlasciwie nie uwazal, ze szyja jest najciekawszym organem, jaki moze posiadac dziewczyna.
W tej chwili chcial tylko spac, wiec kiedy wampiry wpadly do zamku wlasciwego, odszedl spacerowym krokiem w kierunku swojej piwnicy i milej, wygodnej trumny. Owszem, byl glodny, poniewaz w Escrow nie zyskal nic procz kopniaka w zebra, ale mial dostatecznie silny instynkt samozachowawczy, by pozwolic innym na polowanie. Sam wolal pojawic sie pozniej na uczcie.
Jego trumna z wiekiem zsunietym niedbale na podloge stala posrodku mrocznej celi. Nigdy nie dbal o posciel, nawet jako czlowiek.
Wsunal sie do srodka, przekrecil i przewrocil kilka razy, by ulozyc sie wygodnie na poduszce, po czym naciagnal na siebie wieko i zatrzasnal zamki.
Kiedy oko narratora oddalilo sie od trumny, nastapily dwa zdarzenia. Pierwsze zachodzilo dosc wolno, a bylo nim uswiadomienie sobie przez Varga, ze nie pamieta, by jego trumna miala poduszke.
Drugie zaszlo szybko. Greebo uznal, ze jest wsciekly jak demony i nie ma zamiaru dluzej tego znosic. Najpierw wytrzeslo go mocno w tej klatce na kolach, a potem usiadla na nim niania. To go rozzloscilo, poniewaz wiedzial, ze drapanie niani moze byc najglupsza czynnoscia, jaka wykona w zyciu, jako ze nikt inny nie byl sklonny go karmic. Co nie poprawilo mu nastroju.
Pozniej jakis pies usilowal go polizac. Greebo podrapal go i ugryzl pare razy, jednak jedynym skutkiem okazalo sie zachecenie psa, by zachowywal sie jeszcze bardziej przyjaznie.
W koncu znalazl wygodne legowisko, zwinal sie na nim w klebek, az nagle ktos zaczal go traktowac jak poduszke…
Nie bylo nawet wielkiego halasu. Trumna podskoczyla kilka razy, a potem sie przekrecila.
Greebo schowal pazury i zasnal.
— „…plonie swiatlem czystym i jasnym…”.
Chlup, mlask, chlap!
— „…a w swoim ja… Omowi chwala…”. Plask, chlap!
Oats odspiewal juz wiekszosc znanych sobie hymnow, nawet tych starych, ktorych nie powinno sie spiewac, ale zostaly w pamieci, bo slowa byly naprawde dobre. Spiewal glosno i zuchwale, by powstrzymac noc i zwatpienie. Hymny pomagaly nie myslec o ciezarze babci Weatherwax. To zadziwiajace, jak przybrala na wadze przez ostatnia mile, zwlaszcza kiedy sie przewracal, a ona ladowala na nim.
W grzezawisku stracil but. Jego kapelusz plywal gdzies w kaluzy. Ciernie porwaly w strzepy plaszcz…
Posliznal sie i znowu upadl, gdy bloto osunelo mu sie pod stopa. Babcia spadla z ramion i wyladowala na kepie turzycy.
Gdyby brat Melchio go teraz zobaczyl…
Jaustrzab przefrunal obok i usiadl na galezi martwego drzewa, kilka sazni przed nim. Oats nienawidzil tego ptaka. Wydawal mu sie demoniczny. Latal, choc przeciez nic nie mogl widziec w kapturze. Co gorsza, kiedy tylko o nim pomyslal, tak jak teraz, zakryta glowka odwracala sie, by przeszyc go niewidocznym spojrzeniem. Oats zdjal bezuzyteczny but — lsniaca kiedys skora byla poplamiona i popekana — i cisnal nim niefachowo.
— Uciekaj stad, paskudny stworze!
Jaustrzab nawet nie drgnal. But przelecial obok niego.
Potem, kiedy Oats probowal wstac, wyczul palaca sie skore.