krolowa… Chcialabym, zeby zdawaly sobie sprawe, ze jestem krolowa, ale nie traktowaly mnie tak… rozumiesz, o co mi chodzi…
— Chyba tak — przyznala ostroznie Agnes.
Magrat zamachala rekami, probujac opisac nieopisywalne. Z rekawow posypaly sie zuzyte chusteczki.
— Znaczy… Mam juz dosc ludzi, ktorzy tylko podskakuja bez przerwy, wiec kiedy mnie widza, wolalabym, zeby raczej mysleli: „O, Magrat, jest teraz krolowa, ale bede ja traktowac calkiem normalnie”.
— Ale moze troche grzeczniej, bo przeciez jest krolowa — podpowiedziala Agnes.
— No tak… wlasnie. Prawde mowiac, z niania nie jest jeszcze najgorzej, bo ona przynajmniej wszystkich traktuje tak samo, ale kiedy babcia na mnie spojrzy, od razu widac, ze mysli sobie: O, jest Magrat… Zaparz herbate, Magrat. Pewnego dnia, przysiegam, rzuce jakas bardzo kasliwa uwage. Im sie chyba wydaje, ze robie to jako hobby!
— Wiem, o co chodzi.
— Calkiem jakby im sie wydawalo, ze w koncu mi sie to znudzi i wroce do czarownictwa. Nie powiedza tego wprost, oczywiscie, ale tak wlasnie uwazaja. Tak naprawde nie wierza, ze mozna zyc inaczej.
— To prawda.
— Jak tam moj stary domek?
— Duzo w nim myszy — poskarzyla sie Agnes.
— Wiem. Zwykle je dokarmialam. Nie mow babci. Jest tutaj, prawda?
— Jeszcze jej nie widzialam.
— No tak, pewnie zaczeka na dramatyczny moment — westchnela Magrat. — I wiesz co? Nigdy naprawde jej nie przylapalam na czekaniu na dramatyczny moment, nigdy, w zadnej… no, sytuacji, w ktorej uczestniczylysmy. Rozumiesz, gdyby chodzilo o ciebie albo o mnie, tobysmy krecily sie w poblizu sali albo co, ale ona po prostu wchodzi i to jest odpowiednia chwila.
— Mowi, ze czlowiek sam sobie tworzy wlasciwe chwile…
— Tak — przyznala Magrat.
— Tak — zgodzila sie Agnes.
— I mowisz, ze jeszcze jej nie ma? To bylo pierwsze zaproszenie, ktore wyslalismy. Verence kazal dolozyc dodatkowy zloty lisc na karcie. Zdziwilabym sie, gdyby nie brzeknela, kiedy babcia ja odkladala. Jak ci idzie parzenie herbaty?
— Ciagle narzekaja — odparla Agnes.
— Narzekaja, jak zawsze… Trzy kawalki cukru dla niani Ogg, prawda?
— Nie zeby mi dawaly pieniadze na herbate — poskarzyla sie Agnes.
Pociagnela nosem. W powietrzu dalo sie wyczuc jakby stechlizne…
— Nie warto nawet piec ciasteczek, od razu ci mowie — oswiadczyla Magrat. — Kiedys cale godziny poswiecalam, zeby zrobic takie wymyslne, z polksiezycami i w ogole. Rownie dobrze mozna by je kupowac w sklepie.
Tez pociagnela nosem.
— To nie dziecko — zapewnila. — Przypuszczam, ze Shawn Ogg tak pilnie wszystko organizowal, ze od dwoch tygodni nie czyscil szamba. Kiedy wiatr dmuchnie, zapach dochodzi prosto do garderoby w Wiezy Gongu. Probowalam wieszac tam aromatyczne ziola, ale one tak jakby sie rozpuszczaja.
Wydawala sie niepewna, jakby myslala o czyms duzo gorszym niz zle warunki sanitarne w zamku.
— Ehm… Musiala przeciez dostac zaproszenie, prawda?
— Shawn mowi, ze je dostarczyl — uspokoila ja Agnes. — A ona pewnie powiedziala… — Jej glos sie zmienil, stal sie oschly i szorstki. — „W moim wieku nie pora na takie rzeczy. Nigdy nie bylam z tych, ktore pchaja sie do przodu, nikt mi nie zarzuci, ze pchalam sie do przodu”.
Magrat otworzyla usta ze zdumienia.
— To brzmialo tak jak ona, az dreszcz przechodzi.
— To jedna z niewielu rzeczy, z ktorymi dobrze sobie radze — wyjasnila Agnes swoim normalnym glosem. — Geste wlosy, wspanialy charakter, dobre ucho. —
— Ale juz wpol do jedenastej… Ojej, musze sie ubrac! Pomozesz mi?
Ruszyla pospiesznie do garderoby. Agnes podazyla za nia.
— Napisalam nawet kilka slow pod spodem. Prosilam, zeby zechciala byc matka chrzestna. — Magrat usiadla przed lustrem i zaczela przesuwac stosy kosmetykow. — W glebi serca zawsze chciala nia zostac.
— Niezle zyczenie dla dziecka — powiedziala Agnes bez zastanowienia.
Dlon Magrat znieruchomiala w obloczku pudru, w polowie drogi do twarzy. Agnes zauwazyla w lustrze jej przerazony wzrok. Ale po chwili krolowa zacisnela szczeki i przez moment miala wlasnie taki wyraz twarzy, jaki niekiedy pojawial sie u babci.
— Wiesz, gdybym musiala wybierac miedzy zyczeniem malej zdrowia, bogactwa i szczescia a babcia Weatherwax stojaca po jej stronie, to wiem, co bym wolala — oznajmila Magrat. — Na pewno widzialas babcie w akcji.
— Raz czy dwa — przyznala Agnes.
— Nikt jej nie pokona. Poczekaj, az zobaczysz ja, kiedy znajdzie sie w slepym zaulku. Potrafi, no… przeniesc czesc siebie w bezpieczne miejsce. Calkiem jakby… jakby przekazywala siebie komus innemu, by ukryl ja na pewien czas. To element tego calego Pozyczania, ktore tak lubi.
Agnes kiwnela glowa. Niania uprzedzala o tym, a jednak troche nia wstrzasnelo, kiedy zjawila sie w domku babci i znalazla ja rozciagnieta na podlodze, sztywna jak kloda i trzymajaca w niemal sinych palcach kartke z napisem: NIE JESTEM MARTFA[5]. Oznaczalo to tyle, ze wedrowala po swiecie, obserwujac zycie oczami borsuka czy golebia, mknac jak niewidzialny pasazer w jego umysle.
Oznaczalo to takze, ze osoby, ktore niespodziewanie odwiedzaly chatke babci Weatherwax, znajdowaly ja czesto lezaca na pozor bez zycia, zimna, z ledwie wyczuwalnym pulsem. Kartka z wiadomoscia pozwalala oszczedzic wszystkim zamieszania.
— I wiesz co? — spytala Magrat. — To mi przypomina tych czarownikow z Howondalandu, ktorzy trzymaja swoje serce ukryte w jakims sloiku, zeby nie mozna bylo ich zabic. Jest cos o tym w jakiejs ksiazce w domku.
— To by nie musial byc duzy sloik — mruknela Agnes.
— Jestes niesprawiedliwa — oburzyla sie Magrat. Zastanowila sie. — Nie masz racji… w wiekszosci przypadkow. Wielu, w kazdym razie. A co najmniej paru. Mozesz mi pomoc z ta nieszczesna kryza?
Z kolyski dobieglo gaworzenie.
— Jakie imie jej nadacie? — spytala Agnes.
— Musisz poczekac — odparla Magrat.
Musze poczekac, zgodzila sie w duchu Agnes, maszerujac za Magrat i sluzacymi do hali. W Lancre dzieci otrzymywaly imiona o polnocy, zeby zaczac nowy dzien z nowym imieniem. Nie wiedziala dlaczego. Chyba kiedys ktos stwierdzil, ze cos takiego sie sprawdza. Lancryjczycy nigdy nie odrzucali czegos, co sie sprawdzilo. Klopot polegal na tym, ze bardzo rzadko zmieniali cos, co sie sprawdzilo.
Slyszala, ze bardzo to martwi krola Verence’a, ktory uczyl sie krolowania z ksiazek. Jego plany lepszej irygacji i zwiekszenia plonow obywatele Lancre przyjeli cieplymi oklaskami, po czym nic wiecej w tej sprawie nie zrobili. Podobnie nie przejeli sie jego zamiarem poprawy warunkow sanitarnych — to znaczy, ze powinny byc jakies, poniewaz lancranskie wyobrazenie nowoczesnego sanitariatu skladalo sie z utwardzonej sciezki do wychodka i katalogu sprzedazy wysylkowej z miekkimi kartkami. Zgodzili sie na utworzenie Krolewskiego Towarzystwa na rzecz Poprawy Stanu Ludzkosci, ale ze jego dzialalnosc trwala tyle, ile wolnego czasu znalazl Shawn Ogg w czwartkowe popoludnia, na razie Ludzkosc byla bezpieczna przed zbytnia Poprawa swego Stanu. Trzeba jednak przyznac, ze Shawn wymyslil walki pod drzwi dla nekanych przeciagami czesci zamku, za co krol przyznal mu nieduzy medal.
Obywatele Lancre nie marzyli nawet o zyciu w ustroju innym niz monarchia. Tak zyli od tysiecy lat i wiedzieli, ze to sie sprawdza. Przekonali sie rowniez, ze nie warto przejmowac sie zanadto krolewskimi zyczeniami, poniewaz za jakies czterdziesci lat nastanie nowy krol, ktory zapewne bedzie sobie zyczyl czegos innego, wiec cala robota i tak poszlaby na marne. A tymczasem jego zadaniem — jak oni to rozumieli — bylo glownie przebywac w palacu i cwiczyc machanie reka, miec dosc rozsadku, zeby na monetach odwracac glowe we wlasciwa strone, oraz nie przeszkadzac im w orce, siewie i zbiorach. W ich opinii byl to rodzaj kontraktu