— Tak? I tso? Tso z tym stszlabanem?

— Jakbyscie se wyobrazili, nie, ze on tu jest, taki w zolte i czarne pasy, nie, i zagradza droge. Tylko ze mamy tylko jeden taki i dzisiaj jest na drodze od Miedzianki.

Klapka otworzyla sie znowu.

— Ruszajze, czlowieku! Przejedz to!

— Moge isc i go przyniesc, jak se chcecie — zapewnil troll, nerwowo przestepujac z jednej poteznej nogi na druga. — Tylko ze bedzie tu na jutro. Albo mozecie udawac, ze tu jest, nie, a wtedy ja udam, ze go podnosze i bedzie, jak trzeba, nie?

— No to zrob tak — zgodzil sie Igor.

Nie zwracal uwagi na gderania za plecami. Stary hrabia zawsze byl grzeczny dla trolli, chociaz nie mozna ich ugryzc, a to u wampira oznacza prawdziwa klase.

— Tylko ze najpierw musze cos podstemplowac — oswiadczyl troll. Pokazal Igorowi polowke ziemniaka i szmate nasaczona farba.

— Dlatszego?

— To pokazuje, zescie przejechali kolo mnie.

— Ale przeciez przejedziemy kolo ciebie — zauwazyl Igor. — Znaczy, kazdy bedzie wiedziec, zestsmy przejechali kolo ciebie, bo przejedziemy.

— Niby tak… Ale to bedzie dowod, zescie przejechali oficjalnie — wyjasnil troll.

— A tso stsie ststanie, jestsli zwytszajnie pojedziemy dalej? — zapytal Igor.

— Wtedy nie podniose szlabanu.

Porazeni ta metafizyczna zagadka, spogladali obaj na droge, gdzie nieistniejacy szlaban zagradzal przejazd.

Normalnie Igor nie tracilby na to czasu. Ale rodzina dzialala mu na nerwy, wiec zareagowal w tradycyjny sposob obrazonych sluzacych — nagle stal sie bardzo glupi. Pochylil sie i przez klapke zwrocil do pasazerow powozu.

— To kontrola granitszna, jastsnie panie — oznajmil. — Musimy dac costs do ostsemplowania.

Wewnatrz rozlegly sie gniewne szepty, po czym przez klapke wysunal sie duzy bialy prostokat ze zloconymi brzegami. Igor przekazal go trollowi.

— Az szkoda — stwierdzil troll, podstemplowal go niewprawnie i oddal.

— Tso to jestst?

— Slucham?

— Ten… ten glupi stsymbol?

— No, ziemniak byl za maly na oficjalna pieczec, a zreszta nie wiem, jak taka pieczec wyglada, ale se mysle, ze wyrylem tam calkiem ladna kaczke — odparl troll z satysfakcja. — A teraz… zescie sa gotowi? Bo podnosze szlaban. Patrzcie, jak sterczy w gore. To znaczy, ze mozna jechac.

Powoz przetoczyl sie kawalek i zatrzymal tuz przed mostem.

Troll, swiadom, ze wykonal juz swoj obowiazek, podszedl blizej i uslyszal cos, co uznal za niezwykla konwersacje. Chociaz dla Wielkiego Jima Miecho wiekszosc rozmow, w ktorych uzywano slow wielosylabowych, spowita byla tajemnica…

— A teraz uwazajcie wszyscy, prosze…

— Tato, przeciez juz to mowiles.

— Nigdy dosc powtarzania. Tu w dole plynie rzeka Lancre. Biezaca woda. A my ja przekroczymy. Warto wspomniec waszych przodkow, ktorzy, choc zdolni podrozowac do odleglych krain, mimo to twardo wierzyli, ze nie moga przekroczyc strumienia. Czy musze wskazywac wam sprzecznosc?

— Nie, tato.

— To dobrze. Warunkowanie kulturowe moze nas pozabijac, jesli nie bedziemy ostrozni. Ruszaj, Igorze.

Troll przygladal sie, jak odjezdzaja. Zdawalo sie, ze chlod podaza za nimi przez most.

Babcia Weatherwax leciala znowu, zadowolona z czystego, rzeskiego powietrza. Znalazla sie wysoko ponad koronami drzew i — z korzyscia dla wszystkich zainteresowanych — nikt nie mogl zobaczyc jej twarzy.

W dole przesuwaly sie samotne domostwa, niektore z oswietlonymi oknami, wiekszosc jednak ciemna, gdyz mieszkancy dawno juz wyruszyli do palacu.

Wiedziala, ze pod kazdym dachem kryje sie opowiesc. O opowiesciach wiedziala wszystko. Ale te w dole byly takimi, ktorych nigdy sie nie opowiada, historiami dziejacymi sie w malych pokoikach…

Mowily o chwilach, kiedy lekarstwa nie pomagaja, a glowologia jest bezradna, poniewaz umysl staje sie obledem bolu w ciele, ktore jest wrogiem dla siebie, kiedy ludzie po prostu tkwia w wiezieniu zbudowanym z ciala… I w takich chwilach mogla pozwolic im odejsc. Nie potrzebowala drastycznych metod z poduszka ani swiadomych pomylek z lekarstwem. Nie trzeba bylo wypychac ich ze swiata, wystarczylo sprawic, by swiat przestal sciagac ich z powrotem. Wystarczylo tylko siegnac i… wskazac droge.

Nigdy nic nie bylo powiedziane. Czasami dostrzegala na twarzach krewnych prosbe, ktorej nigdy, ale to nigdy nie wyraziliby slowami, co najwyzej rzucali czasem: „Czy jest cos, co moglaby pani dla niego zrobic?” — i moze to byl swego rodzaju kod. Gdyby osmielila sie zapytac, byliby zaszokowani, jak mogla pomyslec, ze chodzi im o cos innego niz na przyklad wygodniejsza poduszka.

A kazda akuszerka, gdzies w odosobnionych domkach w krwawe noce, znalaby wiele innych malenkich opowiesci…

Nigdy nieopowiadanych…

Przez cale zycie byla czarownica. A czarownica staje czesto na samej granicy, gdzie trzeba podjac decyzje. I podejmuje ja, zeby inni nie musieli, zeby mogli udawac sami przed soba, ze nie bylo zadnej decyzji do podjecia, zadnych malych sekretow, ze wszystko po prostu sie zdarzylo. Nigdy nie mowila, co wie. I nigdy nie prosila o nic w zamian.

Zamek byl jasno oswietlony. Mogla nawet dostrzec ludzi wokol ogniska.

Cos jeszcze przyciagnelo jej wzrok, poniewaz wolala patrzec gdziekolwiek, byle nie na zamek. I wyrwalo ja z zamyslenia.

Mgla przelewala sie nad gorami i pod ksiezycem splywala w odlegle doliny. Jedno jej pasmo plynelo w strone zamku i powoli, bardzo powoli wypelnialo wawoz Lancre.

Oczywiscie wiosna, kiedy zmienia sie pogoda, mgly nie sa niczym wyjatkowym. Ale ta mgla plynela z Uberwaldu.

Drzwi do pokoju Magrat otworzyla Millie Chillum, pokojowka, ktora dygnela przed Agnes, a przynajmniej przed jej kapeluszem. Po czym zostawila ja sama z krolowa siedzaca przy toaletce.

Agnes nie byla pewna, co nakazuje protokol, wiec sprobowala czegos w rodzaju republikanskiego dygu. Co spowodowalo wyrazne poruszenie w jej regionach zewnetrznych.

Krolowa Magrat z Lancre wytarla nos i wsunela chusteczke w rekaw szlafroka.

— Witaj, Agnes — powiedziala. — Siadaj, prosze. Nie musisz tak podskakiwac. Millie robi to bez przerwy, az dostaje choroby morskiej. Poza tym, scisle mowiac, czarownice sie klaniaja.

— No… — zaczela Agnes.

Zerknela na kolyske w rogu. Miala wiecej wstazeczek i koronek, niz powinien miec jakikolwiek mebel.

— Mala spi teraz — wyjasnila Magrat. — Ach, kolyska… Verence zamowil ja az w Ankh-Morpork. Mowilam mu, ze ta stara, ktorej zawsze uzywano, jest calkiem dobra, ale on chce byc, no wiesz… nowoczesny. Prosze, siadaj.

— Wzywalas mnie, wasza wyso… — zaczela Agnes, wciaz niepewna.

Zapowiadal sie bardzo trudny wieczor, a nawet teraz nie byla pewna, co wlasciwie sadzi o krolowej. Magrat pozostawila w chatce swoje echa — zapomniana bransolete pod lozkiem, dosc ckliwe wpisy w bardzo starych zeszytach, wazony pelne suchych kwiatow… Mozna zbudowac sobie bardzo dziwne opinie o kims na podstawie rzeczy, ktore zostawil za komoda.

— Chcialam tylko porozmawiac — wyjasnila Magrat. — To troche… Rozumiesz, naprawde jestem bardzo szczesliwa, lecz… Widzisz, Millie jest mila, ale zawsze sie ze mna zgadza, a niania i babcia ciagle mnie traktuja, jakbym wcale nie byla, wiesz, krolowa i w ogole… Nie to, zebym chciala byc przez caly czas traktowana jak

Вы читаете Carpe jugulum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату