— Kazdy dostal zaproszenie. Uwazam, ze Magrat zachowala sie bardzo laskawie.
Agnes wyciagnela szyje.
— Ale nigdzie nie widze babci Weatherwax.
— Pewnie jest w srodku i mowi wszystkim, co maja robic.
— Ostatnio rzadko ja widuje. Mysle, ze cos ja dreczy.
Niania zmruzyla oczy.
— Tak sadzisz? — spytala, dodajac w mysli: Robisz sie naprawde dobra, panienko.
— Chodzi o to, ze odkad dowiedzialysmy sie o narodzinach, byla taka… jakby naciagnieta. Napieta.
Niania Ogg ubila kciukiem tyton w fajce i potarla zapalke o podeszwe buta.
— Potrafisz zauwazyc to i owo, nie ma co — oswiadczyla, pykajac energicznie. — Zauwazasz, zauwazasz, zauwazasz. Bedziemy musialy cie nazwac panna Zauwazalska.
— Z pewnoscia zauwazylam, ze kiedy myslisz cos, co ci sie nie podoba, zawsze bawisz sie fajka — odparla Agnes. — To aktywnosc zastepcza.
Otoczona chmura slodko pachnacego dymu, niania przypomniala sobie, ze Agnes czyta ksiazki. Wszystkie czarownice, ktore mieszkaly w jej domku, byly typami ksiazkowymi. Wierzyly, ze mozna zobaczyc zycie poprzez ksiazki, ale to niemozliwe, a to z tej przyczyny, ze slowa przeszkadzaja.
— Rzeczywiscie, byla ostatnio jakas cicha — przyznala. — Najlepiej poczekac, az jej to minie.
— Myslalam, ze dasa sie z powodu tego kaplana, ktory Nada Imie.
— Nie, stary brat Perdore jest calkiem porzadny — uspokoila ja niania. — Papla cos w jakims starozytnym jezyku, zalatwia wszystko szybko, a potem wystarczy dac mu szesc penow za trud, napelnic go brandy, zaladowac na osla i sobie jedzie.
— Jak to? Nie slyszalas? — zdziwila sie Agnes. — Brat Perdore jest przykuty do lozka w Skundzie. Zlamal nadgarstek i obie nogi. Spadl z osla.
Niania Ogg wyjela fajke z ust.
— Dlaczego nikt mi nie powiedzial?
— Nie wiem, nianiu. Pani Tkacz mowila mi o tym wczoraj.
— Ooo, co za kobieta! Przeciez mijalam ja dzis rano na ulicy! Mogla cos wspomniec! — Niania wsadzila sobie fajke do ust takim gestem, jakby chciala zasztyletowac wszystkie niekomunikatywne plotkarki. — Jak mozna zlamac obie nogi przy upadku z osla?
— Osiol szedl ta waska drozka na zboczu wawozu Skund. Perdore spadl z szescdziesieciu stop.
— Tak? No… wysoki jest ten osiol, trzeba przyznac.
— Dlatego krol napisal do misji omnianskiej w Ohulan, zeby przyslali tu kaplana — dokonczyla Agnes.
— Co zrobil?! — Niania nie uwierzyla.
Maly szary namiocik zostal niewprawnie rozbity na polu tuz za miastem. Wzmagajacy sie wiatr lopotal materialem i szarpal afisz przypiety do stojacej na zewnatrz ramy.
Afisz glosil: „DOBRE NOWINY! Om cie powita!”.
Prawde mowiac, nikt nie pojawil sie na skromnym nabozenstwie wprowadzajacym, ktore Wielce Oats zorganizowal tego popoludnia, poniewaz jednak bylo zapowiedziane, odprawil je mimo wszystko: odspiewal kilka hymnow pochwalnych, sam sobie akompaniujac na malej, przenosnej fisharmonii, po czym wyglosil bardzo krotkie kazanie do wiatru i nieba.
W tej chwili dosyc wielebny Oats przegladal sie w lusterku. Szczerze mowiac, czul sie przy nim raczej niepewnie. Lustra doprowadzily kiedys do jednej z niezliczonych schizm Kosciola, gdyz jedna strona twierdzila, ze zachecaja do proznosci, a zatem sa zle, druga zas, ze odbijaja dobroc Oma, sa zatem swiete. Oats nie uformowal w tej kwestii wlasnej opinii, z natury bowiem nalezal do ludzi, ktorzy probuja dostrzec racje obu stron kazdego sporu. W kazdym razie lusterko pomagalo mu rowno ukladac skomplikowany kaplanski kolnierzyk.
Wciaz byl calkiem nowy. Bardzo wielebny Mekkle, ktory prowadzil duszpasterstwo praktyczne, sugerowal, ze reguly dotyczace krochmalenia to wlasciwie raczej wskazowki. Oats nie chcial jednak popelnic bledu i jego kolnierzyka mozna by uzywac zamiast brzytwy.
Starannie zalozyl swiety wisior z zolwiem, z satysfakcja zauwazajac jego polysk, i siegnal po pieknie wydrukowany dyplomowy egzemplarz Ksiegi Oma. Niektorzy z jego kolegow-studentow przez dlugie godziny starannie zginali kartki, co mialo im dodac pozorow uzywania i pewnej surowej wiarygodnosci, jednak Oats i od tego sie powstrzymywal. Zreszta prawie cala znal na pamiec.
Czujac wyrzuty sumienia — poniewaz na studiach napominano czasem, ze nie nalezy wykorzystywac pisma swietego do zwyklych wrozb — zamknal oczy i otworzyl ksiege na przypadkowej stronie.
Potem szybko otworzyl oczy i przeczytal pierwszy werset, na ktory padlo jego spojrzenie.
Trafil mniej wiecej w srodek Drugiego Listu Bruthy do Omnian, w ktorym Brutha besztal ich lagodnie za to, ze nie odpowiedzieli na Pierwszy List do Omnian.
„…milczenie jest odpowiedzia, ktora domaga sie dalszych pytan. Szukajcie a znajdziecie, jednakze najpierw wiedziec powinniscie, czego szukacie…”.
No tak… Zamknal ksiege.
Co za miejsce! Co za dziura! Po nabozenstwie wybral sie na krotki spacer i mial wrazenie, ze kazda sciezka konczy sie urwiskiem albo przepascia. Cos szelescilo na niego z krzakow i ublocil sobie buty. Co do napotkanych ludzi… coz, prosty i nieuswiadomiony wiejski ludek, sol tej ziemi, oczywiscie, ale tylko przygladali mu sie podejrzliwie z bezpiecznej odleglosci… Calkiem jakby oczekiwali, ze zaraz cos mu sie przytrafi, i woleli nie byc zbyt blisko, kiedy to nastapi.
Mimo to jednak, myslal, w Liscie Bruthy do Symonitow napisane jest, ze jesli chcesz, by swiatlo bylo widziane, musisz je poniesc w mroczne miejsca. A to miejsce z pewnoscia jest mroczne…
Zmowil krotka modlitwe i wyszedl w blotnista, wietrzna ciemnosc.
Babcia leciala wysoko ponad szumiacymi koronami drzew, pod polowka ksiezyca.
Nie ufala takiemu ksiezycowi. W pelni moze sie tylko zmniejszac, w nowiu moze tylko rosnac. Ale w takiej kwadrze, chwiejnie balansujac miedzy swiatlem i ciemnoscia… coz, taki ksiezyc moze zrobic wszystko.
Czarownice od zawsze zyly na granicach rzeczy. Poczula mrowienie dloni — nie tylko z zimna. Gdzies powstala granica. Cos sie zaczynalo.
Po drugiej stronie nieba, nad gorami posrodku swiata, zorza osiowa plonela tak jasno, ze przycmiewala nawet blade swiatlo ksiezyca. Zielone i zlote plomienie tanczyly w powietrzu nad centralnymi gorami. Rzadko kiedy mozna je bylo zobaczyc o tej porze roku i babcia zastanawiala sie, czego to znak.
Kromka rozlozyla sie wzdluz scian szczeliny w gorskim zboczu, ktorej nie daloby sie zaszczycic mianem doliny. Kiedy babcia Weatherwax podchodzila do ladowania, widziala w ksiezycowym swietle blada, skierowana ku gorze twarz ukrytego w cieniu czlowieka.
— Dobry wieczor, panie Ivy — powiedziala, zeskakujac. — Jest na gorze, tak?
— W oborze — odparl beznamietnie Ivy. — Krowa ja kopnela… mocno.
Babcia zachowala obojetna twarz.
— Zobaczymy, co da sie zrobic.
W oborze jedno spojrzenie na mine pani Patternoster powiedzialo jej, jak niewiele moze to byc. Ta kobieta nie byla czarownica, ale opanowala cala praktyke akuszerki, jaka mozna poznac w samotnej wiosce — czy chodzi o krowy, kozy, konie czy ludzi.
— Zle jest — szepnela, kiedy babcia przygladala sie jeczacej na slomie kobiecie. — Mysle, ze mozemy stracic oboje… A moze tylko jedno…
Jesli czlowiek specjalnie nasluchiwal, mogl wychwycic w tym zdaniu sugestie pytania. Babcia skoncentrowala umysl.
— To chlopiec — powiedziala.
Pani Patternoster nie tracila czasu na rozwazanie, skad babcia wie, lecz wyraz jej twarzy swiadczyl, ze brzemie stalo sie jeszcze troche ciezsze.
— Pojde lepiej i powiem o tym Johnowi Ivy — uznala. Ledwie zdazyla sie ruszyc, gdy palce babci Weatherwax zacisnely sie jej na ramieniu.
— On nie ma z tym nic wspolnego.
— Ale przeciez jest…
— Nie ma z tym nic wspolnego.