Wiedza, ze tutaj jestem, pomyslala Akwila i wyszeptala: Przestan mnie widziec!
Kiedy wskakiwala w cierpliwie stojaca przy krzakach postac, jej cialo sie zachybotalo na pietach. Widziala z odleglosci, ze panna libella probujejak najszybciej stworzyc chaos. Panna Tyk rozgladala sie w tym czasie po lesie.
— Akwilo, chodz tujak najszybciej! — zawolala.
— Juz ide, panno Tyk! — Ruszyla w ich stronejak najgrzeczniejsza dziewczynka.
Odkryly mnie, pomyslala. No coz, ostatecznie sa wiedzmami, choc moim zdaniem niezbyt dobrymi…
I w tej samej chwili poczula cisnienie. Wydawalo sie, ze cos zgniata las, mialo sie okropne wrazenie, ze stoi tuz za toba. Upadla na kolana, przyciskajac dlonie do uszu, okropny bol swidrowaljej glowe.
— Gotowe! — wykrzyknela panna Libella. Trzymala w dloniach chaos. Byl zupelnie inny od chaosu panny Tyk, powstal ze sznurkow, pior kruka, lsniacych czarnych korali, a posrodku wisialo zwyczajne pudelko na zapalki.
Akwila krzyknela. Bol byljak rozgrzane do czerwonosci szpile, uszy wypelnialo jej brzeczenie pszczol.
Pudelko eksplodowalo.
A potem bylajuz tylko cisza, spiewaly ptaki i nic, poza spadajacymi na ziemie kawalkami pudelka, nie wskazywalo, ze cos sie wydarzylo przed chwila.
— Ojej! — jeknela panna Libella. — To byl bardzo dobry zuk, oczywiscie jak na zuka…
— Akwilo, nic ci sie nie stalo? — zapytala panna Tyk. Dziewczynka spogladala na nia ze zdziwieniem. Bol minal tak szybko, jak nadszedl, pozostawiajac tylko zamazane wspomnienie. Podniosla sie na nogi.
— Chyba nie, panno Tyk — odparla.
— W takim razie powiedz mi cos, z laski swojej… — Panna Tyk szla, wymijajac drzewa, a wreszcie stanela przed dziewczynka.
— Slucham, panno Tyk.
— Czy… czy
— Nie! Przeciez w ogole bym nie wiedziala, jak to zrobic!
— To znaczy, ze to nie twoi mali ludzie? — W glosie panny Tyk pojawilo sie zwatpienie.
— Oni nie sa moi. I oni nie robia takich rzeczy. Oni krzykneliby „Na litosc” i zaczeli atakowac po kostkach. I nie mialaby pani watpliwosci, ze to oni.
— No coz, cokolwiek to bylo, najwyrazniej sobie poszlo — stwierdzila panna Libella. — I na nas tezjuz czas, inaczej bedziemy leciec po nocy. — Siegnela za pien drzewa i wyciagnela wiazke rozg. A przynajmniej cos, co tak wygladalo. — Moj wynalazek — oswiadczyla skromnie. — Tu na wzgorzach nic nie wiadomo, prawda. A raczka wyskakuje, kiedy sie nacisnie ten guzik… O, przepraszam, czasem sie tak dzieje. Czy ktoras z was widziala, gdzie polecialo?
Trzonek wyladowal w krzakach i wbil sie w ziemie.
Akwila, ktora potrafila slyszec to, co ludzie mowia naprawde, przygladala sie teraz uwaznie pannie Libelli. Z cala pewnoscia na jej twarzy widnial tylko jeden nos i wyobrazanie sobie, gdzie mogl znajdowac sie drugi i do czego byl uzywany, budzilo niepokoj.
Potem panna Libella wyciagnela z przepastnej kieszeni line i podalaja komus, kogo nie bylo.
To wlasnie zrobila. Tego Akwila byla calkiem pewna. Nie upu — scilajej, nie rzucila, po prostu podala albo powiesila na niewidzialnym haku. Lina wyladowala na ziemi. Panna Libella spojrzala na nia, potem na przygladajaca sie jej dziewczynke i wybuchnela nerwowym smiechem.
— Gapa ze mnie! Myslalam, ze tam stoje! Nastepnym razem zapomne wlasnej glowy!
— No coz…jesli ma pani na mysli te, ktora znajduje sie na pani szyi — ostroznie powiedziala Akwila, nie mogac przestac myslec o drugim nosie — to wciaz ja pani ma.
Stara torba zostala przywiazana tuz kolo witek do miotly, ktora teraz wisiala spokojnie kilka stop nad ziemia.
— Bedzie sie na niej dobrze siedzialo — stwierdzila panna Libella. Przypominala teraz klebek nerwow, wjaki zamienia sie wiekszosc ludzi, ktorzy czuja na sobie spojrzenie Akwili. — Trzymaj sie tu za mna. Takjakja zazwyczaj robie.
— Zazwyczaj sie pani trzyma tuz za soba? — zapytala Akwila. — Jak…?
— Akwilo, zawsze zachecalam cie do zadawania klopotliwych pytan — wtracila sie glosno panna Tyk — teraz jednak bylabym szczesliwa, mogac cie pochwalic za doskonale opanowanie sztuki milczenia! Prosze, usiadz za panna Libella, z pewnoscia chcialaby ruszyc, pokijeszcze mamy troche dziennego swiatla.
Miotla podskoczyla, kiedy tylko wlascicielka jej dosiadla. Czarownica poklepalaja zachecajaco.
— Nie masz leku wysokosci, prawda, kochanie? — zapytala, gdy Akwila wdrapala sie kolo niej.
— Nie — odparla dziewczynka.
— Zobaczymy sie na Probach Czarownic! — krzyknelajeszcze panna Tyk, gdy miotla zaczela sie lekko unosic. — Uwazajcie na siebie!
Juz po chwili okazalo sie, ze panna Libella, pytajac o lek wysokosci, zadala Akwili niewlasciwe pytanie. Dziewczynka nie bala sie niczego co wysokie. Potrafila spacerowac pomiedzy wysokimi drzewami i nawet okiem nie mrugnela. Spogladanie na wysokie gory tez nie wywolywalo zadnych sensacji.
Natomiast bala sie (chociaz nigdy wczesniej nie zdawala sobie z tego sprawy) glebokosci. Bala sie spadania tak dlugiego, ze zdazy wykrzyczec sobie pluca, zanim uderzy o skale tak twarda, ze jej cialo zamieni sie w cos galaretowatego, a kosci polamia na drobne kawaleczki. Tak naprawde bala sie podloza. I kontaktu z nim. Panna Libella powinna byla lepiej precyzowac pytanie, zanim je zadala.
Akwila przywarla do pasa czarownicy, nie odrywajac wzroku od jej sukni.
— Czy fruwalas juz wczesniej? — zagadnela panna Libella, gdy nadal sie wznosily.
— Oj! — Tylko tyle wydobyla z siebie Akwila.
— Jesli masz ochote, moge zrobic kolo — mowila dalej panna Libella. — Bedziesz miala wspanialy widok na twoja kraine.
Powietrze swistalo. Bylo zimno. Akwila nie odrywala wzroku od ubrania wiedzmy.
— Mialabys ochote? — Czarownica podniosla glos, by przekrzyczec wiatr. — To nie zabierze duzo czasu.
Akwila nie zdazyla odpowiedziec „nie”, poza tym byla pewna, ze gdy otworzy usta, skonczy sie to bardzo niedobrze. Poczula, jak kij pod nia sie przechyla, a wraz z nim caly swiat.
Nie chciala patrzec, ale uswiadomila sobie, ze wiedzma j est zawsze ciekawska, wrecz wscibska. Aby zostac wiedzma, musiala popatrzec.
Zaryzykowala zerkniecie i zobaczyla pod soba swiat. Czerwono — zlota poswiata zachodu otulala ziemie. Dwiekoszule kladly wysokie cienie, a dalej za kolejnymi lasami i wioskami dostrzegla zaokraglony grzbiet Kredy…
…gdzie kredowy Bialy Kon lsnil zlotem niczym wisiorjakiegos olbrzyma. W gasnacym swietle popoludnia, kiedy cienie wydluzaly sie i wydluzaly, wygladal jak zywy.
W tym momencie Akwila zapragnela zeskoczyc z miotly i poleciec tam z powrotem, zamknac oczy, znalezc sie w domu, stuknac obcasami i byc tam, zrobic cokolwiek…
Nie! Przeciez te myslijuz udalojej sie zdusic, czyz nie? Musiala sie uczyc, a na wzgorzach nie bylo dla niej zadnej nauczycielki!
Ale Kreda byla jej swiatem. Chodzila po niej kazdego dnia. Czula pod stopamijej prastare zycie. Czula te ziemie w swoich kosciach, jak mawiala babcia Dokuczliwa. Ta ziemia byla tez w jej imieniu, ktore w starozytnym jezyku Fik Mik Figli znaczylo wode, i w wyobrazni potrafila spacerowac po tych glebokich prehistorycznych glebiach, kiedy Kreda powstawala z milionow skorupek stworzen zyjacych w oceanach. Deptala te ziemie, ktora stworzylo zycie, oddychala nia, sluchalajej i myslalajej myslami. A teraz patrzenie na ten splachetek, tak malenki posrod wielkiego swiata, wydawalo jej sie zbyt trudne. Musiala tam wrocic.
Miotla na chwile zatrzymala sie w powietrzu.
Nie! Przeciez wiem!
Miotla szarpnela, Akwili zrobilo sie niedobrze, a po chwili juz zawracaly, kierujac sie w strone gor.
— Musialysmy wpasc w drobne turbulencje — rzucila przez ramie panna Libella. — A tak przy okazji, czy panna Tyk przypomniala ci o cieplych welnianych kalesonach, kochanie?
Akwilajeszcze ciagle nie doszla do siebie. Wykrztusila cos, co zabrzmialojednakjak „nie”. Co prawda panna Tyk mowilajej o kalesonach, podkreslila nawet, ze co wrazliwsze czarownice wkladaja po trzy pary, by chronic sie