przed lodowatym wiatrem, ale dziewczynka calkiem o tym zapomniala.
— Oj, niedobrze! — jeknela panna Libella. — Lepiej bedzie, jesli polecimy bardzo nisko.
Miotla opadlaw doljak kamien.
Akwila nigdy nie zapomniala tego lotu, choc nie mozna powiedziec, ze nie probowala. Lecialy tuz nad ziemia, ktora podjej stopami wygladala jak zamazana. Za kazdym razem kiedy trafialy na plot lub zywoplot, panna Libella przeskakiwala go z okrzykiem: „No to hop!” lub „Hopaj siupaj!”, co mialo najprawdopodobniej wprowadzic Akwile w lepszy nastroj. Nie wprowadzilo. Dwa razy zwracala.
Panna Libella leciala z glowa pochylona tak nisko, jak sie tylko dalo, trzymajac ja prawie na poziomie miotly, aby spiczasty kapelusz zajal najbardziej aerodynamiczna pozycje. Byl dosc pekaty i krotki, zaledwie kilka cali, trochejak kapelusz klauna, tyle ze bez pomponow. Akwila dowiedziala sie potem, ze wiedzma wybrala taki, by nie musiec go zdejmowac, gdy wchodzi do domow o niskich powalach.
Po chwili — z punktu widzenia Akwili byla to wiecznosc — zostawily za soba pola uprawne i zaczely manewrowac miedzy wzgorzami. Pojakims czasie zalesione pagorki tez zostawily z tylu i teraz lecialy ponad bystrymi nurtami bialej szerokiej rzeki usianej kamiennymi glazami. Woda pryskala im na buty.
— Moglabys sie odchylic nieco w tyl — doszedl ja glos starszej wiedzmy. — To troche niebezpieczne!
Akwila zaryzykowala jedno zerkniecie nad ramieniem czarownicy i azjej dech zaparlo.
Na Kredzie nie bylo zbyt wiele wody, poza niewielkimi strumykami, ktore ludzie tam nazywali potokami. Splywaly ze wzgorz na wiosne, a latem wysychaly. Wielkie rzeki otaczaly Krede, ale toczyly swe wody powoli i spokojnie.
Awoda przed nimi nie byla ani powolna, ani lagodna. Spadala pionowo.
Rzeka wznosila sie az po ciemnoblekitne niebo, siegala do gwiazd. Miotla ruszyla wzdluz niej.
Akwila odsunela sie do tylu i zaczela krzyczec, nie przestala az do chwili, gdy znalazly sie ponad wodospadem. Slowo to oczywiscie znala, ale slowo nie bylo ani takie wielkie, ani takie mokre, a przede wszystkim nie bylo takie glosne.
Wszechobecny pyl wodny przemoczylja do nitki. Halas wdzieral sie wjej uszy. Trzymala sie kurczowo pasa panny Libelli, kiedy przedzieraly sie przez ten grzmot i powietrze, ktore tez bylo woda, i czula, zejeszcze chwila, anie da rady…
…potem nagle wyleciala do przodu, halas wodospadu zostal gdzies z tylu, a miotla, znowu poruszajaca sie raczej wzdluz niz pod, przyspieszyla ponad powierzchnia wody, ktora choc nadal podskakiwala i gulgotala, mialajednak na tyle przyzwoitosci, by robic to na ziemi.
Wysoko ponad glowa Akwila zobaczyla most. Rzeke po obu stronach obejmowaly sciany zimnej skaly, ale stawaly sie coraz nizsze, rzeka coraz spokojniejsza, a powietrze coraz cieplejsze, wreszcie miotla przeslizgnela sie po spokojnej tafli jeziora, ktore najprawdopodobniej wcale sie nie spodziewalo, co sie z nim stanie. Srebrna ryba umknela, widzac ich cien na powierzchni.
Nastepnie panna Libella skrecila znowu w strone pol, mniejszych, ale tez bardziej zielonych od tych, ktore Akwila zostawila w domu. Znowu pojawily sie drzewa, a nawet lasy porastajace glebokie doliny. Poniewaz jednak nawet wspomnienie slonca schowalo siejuz za horyzont, ziemia pograzyla sie w ciemnosciach.
Akwila musiala przysnac, kurczowo trzymajac sie wiedzmy, bo nagle obudzilo ja zatrzymanie sie miotly. Ziemia byla kawalek pod nimi, ale ktos ustawil krag z czegos, co okazalo sie ogarkami swieczek w starych slojach.
Delikatnie, powoli sie obracajac, miotla opadala, az wreszcie wyladowala na trawie.
Dopiero w tym momencie Akwila zdecydowala sie rozplatac nogi i upadla.
— No, no, wstajemy — pogonila ja pogodnie panna Libella. — Poradzilas sobie bardzo dobrze.
— Przepraszam, ze krzyczalam i ze bylo mi niedobrze… — wydusila z siebie dziewczynka, potykajac sie ojeden ze slojow i wykopujac z niego swieczke. Usilowala cos dostrzec w otaczajacychja ciemnosciach, ale krecilo jej sie w glowie. — Kto zapalil te swieczki, panno Libello?
— Ja. Chodzmy do srodka, robi sie zimno…
— Magia jest wspaniala — stwierdzila Akwila, ktora nadal czula sie niezbyt przytomnie.
— No coz, mozna to zrobic za pomoca magii — parsknela smiechem panna Libella. — Jajednak wole zapalki, ktore wymagaja znacznie mniej wysilku, zreszta same w sobie sa magiczne, gdyjuz o tym pomyslec. — Odwiazala torbe od kija szczotki i dodala: — Jestesmy. Mam nadzieje, ze bedzie ci sie tu podobalo!
Znowu ta dziwna wesolosc. Akwila, choc wciaz bylo jej niedobrze i krecilo jej sie w glowie, i marzyla tylko o tym, by znalezc sie jak najszybciej w odosobnieniu, wciazjednak miala dzialajace uszy i mozg, i chocby nie wiemjak probowala, nie potrafila nie myslec. A nie dawalajej spokoju mysl: Ta wesolosc sie siepie. Cos sie w niej nie zgadza…
Rozdzial trzeci
Tylko jeden umysl
Zapadljuz zmrok, wiec Akwila niewiele widziala, ale dostrzegala zarysy domku. Otaczal go jabloniowy sad. Cos, co zwisalo z galezi, musnelo ja, gdy posuwala sie niepewnym krokiem za panna Li — bella. I odskoczylo, wydajac z siebie dzwiek dzwoneczka. Z oddali dochodziljednostajny huk.
Panna Libella otworzyla drzwi. Prowadzily wprost do niewiel — kiej,jasno oswietlonej i niezwykle czystej kuchni. W zelaznym piecyku wesolo plonal ogien.
— Hm… poniewaz mam byc kims w rodzaju terminatora — odezwala sie Akwila, ktora nadal nie doszla do siebie po locie — przygotuje cos do piciajesli tylko pokaze mi pani, gdzie cojest…
— Nie! — wykrzyknela panna Libella, podnoszac obie dlonie. Okrzyk najwyrazniej ja sama przestraszyl, bo gdy opuszczala rece, dygotala. — Nie… nawet by mi to przez mysl nie przeszlo — odezwala sie juz normalniejszym glosem i sprobowala sie usmiechnac. — Masz za soba dlugi dzien. Pokaze ci twoj pokoj i gdzie jest lazienka, a potem przyniose ci troche gulaszu. Terminowanie mozemy zaczac odjutra. Nie ma pospiechu.
Akwila spojrzala na garnek z gulaszem, ktory pyrkal sobie smakowicie na kuchni, a potem na bochenek na stole. Zapach wyraznie mowil, zejest to swiezo upieczony chleb.
Klopot Akwili polegal na tym, ze jej myslenie bylo trzeciego stopnia[2] .
Myslala wiec: jesli panna Libella mieszka samotnie, w takim razie kto rozpalil ogien? Gulasz w garnku trzeba od czasu do czasu zamieszac. Kto to robil? I ktos zapalil swiece. Kto?
— Panno Libello, czy ktos jeszcze tutaj mieszka? — zapytala. Wiedzma popatrzyla z rozpacza na garnek, na chleb, a potem z powrotem na Akwile.
— Nie, tylko ja — wyszeptala, a Akwila z jakiegos powodu byla pewna, ze mowi prawde. W kazdym razie jakas prawde. — Rano, dobrze? — zapytala panna Libella prawie proszaco.
Wygladala tak zalosnie, ze Akwili az zrobilo sie jej zal. Usmiechnela sie wiec i powiedziala tylko:
— Oczywiscie.
Potem wyruszyly na krotka wycieczke przy swietle swiecy. Niedaleko domku znajdowala sie wygodka. Byly tam dwa oczka, co Akwila uznala za nieco zaskakujace, ale oczywiscie kiedys moglo tu mieszkac wiecej osob. Zobaczyla tez pomieszczenie specjalnie przeznaczone na kapiel, co ocenila — zgodnie ze standardami wyniesionymi z rodzinnego domu — za ogromna strate miejsca. Znajdowala sie tam osobna pompa i bojler do podgrzewania wody. To bylo naprawde cos.
Sypialnie dostala… mila. Mila — to slowo pasowalo jak ulal. Wszystko tam zdobily falbanki. Kazda rzecz, ktora mogla byc przykryta, otrzymala pokrowiec. Postarano sie, zebypokoj byl… wesoly, jakby bycie sypialnia oznaczalo cos wspanialego i pogodnego. Akwila w swoim pokoju na rodzinnej farmie miala przetarty dywanik i miske na wode, duza drewniana skrzynie na ubrania, staroswiecki domek dla lalek i firanki z perkalu, i to chybajuz wszystko. Sypialnia sluzyla do tego, by w niej spac.
Wtym pokoju stala komoda. To, co miescilo sie w torbie dziewczynki, zapelnilo ledwie jedna szuflade.
Lozko, kiedy usiadla na nim, nie wydalo zadnego dzwieku. Na jej starym lozku materac byl tak wiekowy, ze mial wygodne wgniecenie, a sprezyny wydawaly przerozne dzwieki. Kiedy nie mogla usnac, poruszala poszczegolnymi czesciami ciala i grala na sprezynach Dzwoneczki Swietej Ungulant — cling tling glong, gling ping bloling dlink, plang djoning ding ploink.