— Tak, mysle, ze wszystko jest ze mna w porzadku. Wczesniej nie czulam sie dobrze, ale juz teraz tak. I wiem, ze marnowalam czas, panno Libello.
— Co…? — Czarownica nie zdolala zadac pytania. Akwila wymierzyla w nia palec.
_Wiem, dlaczego musiala pani opuscic cyrk, panno Libello — powiedziala. — To bylo zwiazane z klaunem Floppo, sztuczka z drabina i… kremem budyniowym…
Panna Libella pobladla.
— Skad mozesz to wiedziec?
— Wystarczy na pania spojrzec! — odparla Akwila, przepychajac sie kolo niej do mleczarni. — Niech pani tylko spojrzy!
Wycelowala palcem i drewniana lyzka uniosla sie na cal ponad stol. A potem zaczela wirowac, coraz szybciej i szybciej, by wreszcie z trzaskiem peknac w drzazgi, ktore rozprysly sie po calym pomieszczeniu.
— Umiem to zrobic! — wykrzyknela Akwila Zlapala mise z twarogiem, wylala go na stol i pomachala dlonia. Twarog zamienil sie w ser. — Oto jak powinno wygladac robienie sera! I pomyslec, ze stracilam lata, by sie uczyc trudniejszej metody! Tak robi prawdziwa czarownica. Dlaczego pelzamy w pyle, panno Libello? Dlaczego zajmujemy sie ziolami i bandazujemy smierdzace nogi starych ludzi? Dlaczego otrzymujemy zaplate wjajkach i zeschlych ciastkach? Annagrammajest glupiajak kwoka, ale nawet ona potrafi dostrzec, ze to blad. Dlaczego nie uzywamy magii? Boi sie pani, co?
Panna Libella probowala sie usmiechac.
_ Droga Akwilo, wszystkie przez to przechodzimy — powiedziala drzacym glosem. — Choc moze nie tak… gwaltowniejak ty, musze to przyznac. A odpowiedz na to brzmi: poniewaz jest to niebezpieczne.
— Oczywiscie, tak zawsze mowia dorosli, kiedy chca przestraszyc dzieci — odparla Akwila. — Opowiada sie nam historie, ktore maja nas przestraszyc, zebysmy sie bali! Nie chodz do wielkiego zlego lasu, bo jest tam mnostwo niebezpiecznych rzeczy, tak sie nam mowi. Ale naprawde wielki zly las powinien sie bac nas! Wychodze!
— Moze to i dobry pomysl — uznala panna Libella niepewnie. — Tylko zachowuj sie.
— Nie musze postepowac na twoja modle — zachnela sie Akwila i zatrzasnela za soba drzwi.
Miotla panny Libelli stala oparta o sciane kilka krokow dalej. Akwila sie zatrzymala. Umysljej plonal.
Przeciez probowala sie trzymac od tego z daleka. To panna Libella wmanewrowalaja w probny lot, podczas ktorego dziewczynka wczepila sie rekami i nogami w drzewce, a czarownica biegla po obu stronach, trzymajac za line i wykrzykujac zachecajaco. Zatrzymaly sie wreszcie, kiedy Akwila po raz czwarty zwrocila.
Tak wlasnie bylo.
Zlapala kijek, przerzucila przezen noge… ale okazalo sie, ze druga noga stoi jak przymurowana. Kij miotal sie dziko, a kiedy oderwala wreszcie noge od ziemi, tak szarpnal, ze Akwila znalazla sie glowa do dolu. To nie byla najlepsza pozycja dla widowiskowego odjazdu.
— Nie mam zamiaru dac ci nauczki — powiedziala lagodnie — to ty mnie nauczysz. Ajak nie, to drugiej lekcji udzieli ci siekiera!
Miotla odwrocila sie w odpowiednia strone, a nastepnie lagodnie uniosla w gore.
— Dobrze — oswiadczyla Akwila. Wjej glosie nie bylo leku. Tylko niecierpliwosc. Ziemia uciekajaca w dol wcale jej nie martwila. Przeciez gdyby nie miala dosc rozumu, zeby trzymac sie z daleka, Akwila uderzylaby w nia…
Kiedy miotla odleciala na dosc znaczna odleglosc, z wysokiej trawy ogrodu doszedl glos:
— Rozboju, przybylismy za pozno. To byl wspolzycz, z pewnoscia.
— Tak, ale czy widziales, jak zachowywala sie noga? On jeszcze nie wygral, nasza ciutwiedzma gdzies tam jest! I walczy z nim! A on nie wygra, dopoki nie pokona jej calkowicie. Jasiu, czy moglbys przestac siegac po te jablka?.
— Przykro mi to mowic, Rozboju, ale nikt nie moze walczyc z wspolzyczem. To jak walka z samym soba. Im bardziej walczysz, tym bardziej on ciebie ma. A kiedy ma ciebie calego…
— Umyj sobie usta sikamijeza, Duzy Janie. To sje nie stanie…
— Na litosc! Nadchodzi wielka wiedzma!
Polowa panny Libelli wyszla do zniszczonego ogrodu.
Patrzyla na oddalajaca sie miotle, potrzasajac glowa.
Glupi Jas w tej wlasnie chwili znajdowal sie na otwartej przestrzeni, gdzie probowal dosiegnac spadlejablko. Odwrocil sie, by czmychnac, i pewnie by mu sie to udalo, gdyby nie to, ze wpadl prosto na porcelanowego ogrodowego gnoma. Odskoczyl nieco zamroczony, zataczajac sie, probowal skupic wzrok na grubej postaci o rumianych policzkach. Rozjuszony nie uslyszal klikniecia ogrodowej furtki, a nastepnie cichych krokow.
A kiedy przychodzi do wyboru: uciekac czy walczyc, Figiel nie mysli dwa razy. Prawde mowiac, nie mysli wcale.
— No i co sie tak szczerzysz, koles? — spytal zaczepnie. — Ach tak, pewnie myslisz, ze z ciebie gosc, tylko dlatego ze trzymasz w lapskach wedke? — Zlapal po spiczastym rozowym uchu w kazda dlon i wycelowal glowka w cos, co okazalo sie calkiem twardym porcelanowym nosem. Ktory rozpekl sie na kawalki, jak to takie rzeczy postepuja w sprzyjajacych okolicznosciach, ale tez uderzenie oszolomilo malego czlowieczka, ktory ledwo utrzymal sie na nogach.
I przez to zbyt pozno zobaczyl panne Libelle zmierzajaca ku niemu od drzwi. Odwrocil sie, by dac nurka w przeciwna strone, i wpadl prosto w rece takze panny Libelli.
— Wiesz przeciez, zejestem czarownica — powiedziala. — I jesli natychmiast nie przestaniesz sie wyrywac, poddam cie najbardziej okropnej torturze. Wiesz, na czym polega?
Glupi Jas potrzasnal glowa. Wiele lat zonglowania spowodowalo, ze panna Libella miala stalowy uchwyt. Niziutko, w glebokiej trawie reszta Figli sluchala tak mocno, ze az bolalo.
Panna Libella zblizyla go do swoich warg.
— Puszcze cie teraz, nie dawszy poprobowac dwudziestoletniej MacAbre, ktora mam w kredensie — wyszeptala.
Z trawy wyprysnal Rozboj.
— Na litosc, panienko, jak mozna zrobic cos takiego! Czy nie masz w sobie ani odrobiny litosci?! — krzyczal. — Jestes prawdziwie okrutna wiedzma… — zamilkl. Panna Libella usmiechala sie. Rozboj rozejrzal sie, rzucil miecz na ziemie i powiedzial tylko: — Na litosc!
Fik Mik Figle szanowaly czarownice, chociaz czesto nazywalyje wiedzmami. A ta przyniosla duzy bochen chleba i cala butelke whisky, i na dodatek zaprosila ich do rozmowy. Kogos takiego nalezy szanowac.
— Oczywiscie slyszalam o was, panna Tyk wspominala cos niecos — mowila, przygladajac sie, jak zajadaja, co malo kto potrafil zniesc meznie. — Jednak zawsze wydawalo mi sie, zejestescie postaciami z bajki.
— Wolelibysmy, by tak pozostalo, jesli pani pozwoli — powiedzial Rozboj i beknal. „Juzjest i tak wystarczajaco niedobrze, kiedy faceci od arcne-logiki probuja kopac w naszych kopcach, a panie od folk-logiki opowiadac o nas.
— I pan pilnuje farmy rodziny Dokuczliwych, panie Rozboju?
— Robimy to i nie oczekujemy w zamian zadnej nagrody — odpowiedzial spizowym glosem.
— Oczywiscie, tylko niekiedy bierzemy sobie ciutjajeczko czy ciutowocek ijakies stare ubrania… — zaczal Glupi Jas.
Rozboj rzucil mu ostre spojrzenie.
— E… czy to jeden z tych razy, kiedy nie powinienem otwierac mojej niewyparzonej geby? — zapytal Jas.
— Wlasnie — odparl Rozboj. Odwrocil sie tylem do obu postaci panny Libelli. — Niekiedy zdarza nam sie