A wszystko opiera sie na zlocie, myslal Moist.
Rozejrzal sie po ogromnej hali. Pracowalo tu jakies dwanascie osob, wliczajac golema — o ktorym Moist nauczyl sie myslec jako przedstawicielu innego gatunku, traktowanym jako „czlowiek, dla ustalonej wartosci czlowieczenstwa” — oraz pryszczaty chlopak, ktory roznosil herbate — o ktorym tak nie myslal.
— Nie zatrudniacie tu wielu ludzi — zauwazyl.
— Rozumie pan, sir, tutaj produkujemy tylko srebrne i zlote…
— Zlociste — poprawil szybko pan Bent.
— …zlociste monety oraz rzeczy nietypowe, takie jak medale. Bijemy tez formy dla miedzi i mosiadzu, ale reszte zalatwiaja chalupnicy.
— Chalupnicy? Mennica korzysta z pracy nakladczej?
— Tak jest, sir. Jak te wdowy. Pracuja w domu. No przeciez trudno wymagac, zeby kochane staruszki kustykaly az tutaj. Wiekszosc potrzebuje dwoch lasek, zeby sie ruszyc.
— Mennica… miejsce, gdzie sie wytwarza pieniadze… zatrudnia ludzi, ktorzy pracuja w domu? Wiem, ze to ostatnio modne, ale jakby… no, nie sadzi pan, ze to dziwne?
— Na bogow, sir, istnieja rodziny, ktore od pokolen wytwarzaja co wieczor po pare miedziakow! — zapewnil radosnie Shady. — Tato wybija wzor, mama wycina rowki i obrabia, dzieci czyszcza i poleruja. Taka tradycja. Nasi pracownicy tworza jedna wielka rodzine.
— No dobrze, ale co z ochrona?
— Jesli ukradna chocby szelaga, zawisna na szubienicy — wtracil Bent. — Cos takiego liczy sie jako zdrada stanu.
— Jakie rodziny wy tu zatrudniacie? — spytal wstrzasniety Moist.
— Musze jednak zaznaczyc, ze nikt nigdy nie zawisl, poniewaz sa bardzo lojalni — oswiadczyl majster, patrzac niechetnie na Benta.
— Kiedys za pierwsze przewinienie odcinali reke — dodal Bent, czlowiek rodzinny.
— Czy robia duze pieniadze? — spytal ostroznie Moist, stajac miedzy nimi. — Znaczy, w sensie wynagrodzenia.
— Okolo pietnastu dolarow miesiecznie. To precyzyjna robota — odparl Shady. — Niektore ze starszych pan nawet nie tyle. Dostajemy sporo wadliwych elimow.
Moist patrzyl w gore na Zly Szelag. Wyrastal w centralnej studni budynku i jak na cos tak wielkiego, byl delikatny niczym pajeczyna. Samotny golem, czlapiacy w kolowrocie, mial na szyi zawieszona tabliczke, co znaczylo, ze nalezy do takich, ktore nie potrafia mowic. Moist zastanowil sie, czy Powiernictwo wie o nim. Mieli niezwykle skuteczne metody odszukiwania golemow.
Kolo zakolysalo sie i stanelo. Niemy golem znieruchomial.
— Wytlumaczcie mi, po co w ogole meczyc sie ze zlotawymi monetami? — zapytal Moist. — Dlaczego, no… dlaczego nie robic dolarow ze zlota? Czesto sie wam zdarza okrajanie i wypacanie?
— Jestem zdumiony, ze taki dzentelmen zna te nazwy — stwierdzil zaskoczony majster.
— Po prostu interesuje mnie umyslowosc przestepcy — odparl Moist nieco szybciej, niz mial zamiar. To byla prawda, naturalnie. Potrzebny byl tylko talent do introspekcji.
— Slusznie, sir. O tak, widujemy te sztuczki i o wiele wiecej, tak! Slowo daje, widzielismy je wszystkie. Malowanie, platerowanie, tamponowanie… Nawet odlewanie na nowo, sir, po zafalszowaniu miedzia, bardzo sprytne. Slowo daje, sir, sa ludzie, ktorzy dwa dni beda planowac i sie meczyc, zeby uzyskac tyle pieniedzy, ile mozna uczciwie zarobic w ciagu dnia.
— Nie! Naprawde?
— Jak tu stoje, sir. I jaki zdrowy umysl by cos takiego zrobil?
Moj na przyklad, pomyslal Moist. W ten sposob jest wiecej zabawy.
— Naprawde nie mam pojecia…
— No wiec rada miasta postanowila, ze dolary maja byc zlociste. Glownie z mosiadzu okretowego, bo ladnie blyszczy. Jasne, nadal je podrabiaja, sir, ale nielatwo to zrobic porzadnie, straz im nie popuszcza, a przynajmniej nikt nie podkrada zlota. — Shady sie zawahal. — Czy to juz wszystko, sir? Bo mamy jeszcze troche do zrobienia przed koncem dniowki, a jesli zostaniemy dluzej, to musimy zrobic wiecej pieniedzy, zeby sobie zaplacic za nadgodziny, tylko ze jak chlopcy sa zmeczeni, okazuje sie, ze zarabiamy pieniadze szybciej, niz je produkujemy, co prowadzi do pewnego… tylko tak moge to okreslic… zamieszania…
— Chce pan powiedziec, ze jesli pracujecie w nadgodzinach, musicie brac wiecej nadgodzin, zeby za nie zaplacic? — upewnil sie Moist.
Wciaz sie zastanawial, jak nielogiczne moze sie stac logiczne rozumowanie, jesli zajmuje sie nim dostatecznie duzy komitet.
— Zgadza sie, sir — potwierdzil Shady. — A na koncu tej drogi lezy szalenstwo.
— To bardzo krotka droga… — Moist pokiwal glowa. — Ale jeszcze jedno pytanie, jesli wolno. Jak sobie radzicie z ochrona?
Bent odchrzaknal.
— Po zamknieciu nie mozna sie dostac do mennicy spoza banku, panie Lipwig. Mamy umowe ze Straza Miejska, wiec funkcjonariusze poza sluzba patroluja nocami oba budynki, razem z niektorymi naszymi pracownikami ochrony. Nosza tutaj wlasciwe bankowe uniformy, naturalnie, bo straz wyglada nedznie, ale rozumie pan, gwarantuja profesjonalne podejscie.
No tak, myslal Moist, ktory podejrzewal, ze jego wiedza o straznikach jest o wiele glebsza niz Benta. Pieniadze sa prawdopodobnie bezpieczne, ale mogl sie zalozyc, ze znika mnostwo kawy i olowkow.
— Myslalem raczej o ochronie za dnia — wyjasnil.
Ludzie z Szop przygladali mu sie tepo.
— Ach, to… — stwierdzil Shady. — Tym zajmujemy sie sami. Po kolei. W tym tygodniu ochrona jest Maly Charlie. Pokaz mu swoja palke, Charlie.
Jeden z mezczyzn wyjal spod plaszcza solidny kij i zademonstrowal go niesmialo.
— Byla tez odznaka, ale gdzies zginela — dodal Shady. — Ale to nie takie wazne, bo przeciez wszyscy go znamy. I kiedy wychodzimy, zawsze nam przypomina, zeby niczego nie krasc.
Zapadla cisza.
— No coz, to chyba rozwiazuje wszystkie kwestie. — Moist zatarl rece. — Dziekuje wam, panowie.
Odeszli wszyscy, kazdy do swojej szopy.
— Prawdopodobnie bardzo malo — powiedzial Bent, spogladajac za nimi.
— Hmm? — mruknal Moist.
— Zastanawial sie pan, jak sadze, ile pieniedzy wychodzi stad razem z nimi.
— No, faktycznie.
— Sadze, ze bardzo malo. Podobno po pewnym czasie pieniadze staja sie tylko… towarem — tlumaczyl glowny kasjer, zmierzajac z gosciem z powrotem do banku.
— Zrobienie pensa kosztuje wiecej niz pensa — mruczal Moist. — Czy tylko mnie sie wydaje, czy cos tu nie gra?
— Ale widzi pan, kiedy juz pan go zrobi, taki pens ciagle pozostaje pensem — tlumaczyl Bent. — Na tym polega jego magia.
— Naprawde? Przeciez to miedziany krazek. Niby czym mialby sie stac?
— W ciagu roku praktycznie wszystkim. Staje sie jablkiem, czescia wozu, para sznurowek, wiazka siana, godzinnym korzystaniem z miejsca w teatrze. Moze nawet stac sie znaczkiem i wyslac list, panie Lipwig. Moze byc wydany trzysta razy, a jednak… i to jest najlepsze… wciaz jest jednym pensem, gotowym i chetnym, by zostac wydany raz jeszcze. Nie jest jablkiem, ktore zgnije. Jego wartosc jest ustalona i trwala. Nie ulega zuzyciu. — Oczy pana Benta blysnely groznie, a jedno zadrgalo. — A to wszystko dlatego, ze ostatecznie wart jest malenka czastke wiecznego zlota.
— Ale to tylko brylka metalu. Gdybysmy uzywali jablek zamiast monet, mozna by przynajmniej je zjesc — zauwazyl Moist.
— Tak, ale moze je pan zjesc tylko raz. Pens, mozna powiedziec, to wieczne jablko.
— Ktorego nie mozna zjesc. A przeciez mozna zasadzic jablon.
— Moze pan wykorzystac pieniadze, zeby robic wiecej pieniedzy.
— Owszem, ale jak pan zrobi wiecej zlota? Alchemicy nie potrafia, krasnoludy pilnuja tego, co maja,