— Rodzinne pamiatki, prosze pana — sklamal Bent.
Bylo to swiadome, bezczelne klamstwo i musialo mu zalezec, by tak bylo odebrane. Rodzinne pamiatki… I spi w swoim gabinecie… No dobrze, jest inwalidka, ale ludzie zwykle robia to w domu…
Nie zamierza wychodzic z tego pokoju. Pilnuje sie… I bardzo pilnuje tego, kto wchodzi do srodka.
— Czy ma pan jakies zainteresowania, panie Bent?
— Starannie i uwaznie wykonuje swoja prace, prosze pana.
— No tak, ale co pan robi wieczorami?
— Jeszcze raz sprawdzam wyniki w swoim gabinecie, prosze pana. Liczenie… sprawia mi satysfakcje.
— Dobrze pan sobie z nim radzi, prawda?
— Lepiej niz pan sobie wyobraza.
— No wiec jesli odkladam dziewiecdziesiat trzy dolary i czterdziesci siedem pensow rocznie przez siedem lat, na dwa i cwierc procent odsetek, to ile…
— 715,90 dolara, przy rocznej kapitalizacji, prosze pana — odpowiedzial spokojnie Bent.
Tak… I dwa razy znales dokladna godzine, myslal Moist. Nie patrzyles na zegarek. Jestes szybki w liczeniu. Nieludzko szybki, byc moze…
— Zadnych wakacji? — zapytal glosno.
— Zeszlego lata wybralem sie na piesza wyprawe do glownych bankow Uberwaldu, prosze pana. To bylo bardzo pouczajace.
— Musiala trwac cale tygodnie… Dobrze, ze potrafil sie pan oderwac!
— To latwe, prosze pana. Panna Drapes, ktora jest starsza ksiegowa, pod koniec kazdego dnia roboczego wysylala na adresy moich kwater sekary z zakodowanymi dziennymi transakcjami. Moglem wiec przejrzec je przy strudlu po kolacji i natychmiast przeslac dobre rady i instrukcje.
— Czy panna Drapes jest cennym czlonkiem zespolu?
— Istotnie. Swoje obowiazki wykonuje starannie i gorliwie. — Bent urwal, gdy staneli na szczycie schodow. Odwrocil sie i spojrzal wprost na Moista. — Pracowalem tu przez cale zycie, panie Lipwig. Niech pan uwaza na rodzine Lavishow. Pani Lavish jest z nich najlepsza. To wspaniala kobieta. Pozostali… sa przyzwyczajeni do stawiania na swoim.
Stara rodzina, stare pieniadze… Z tych rodzin… Moist uslyszal odlegly zew, jakby piesn skowronka. Powracal i draznil go za kazdym razem, kiedy — na przyklad — widzial na ulicy przybysza z innego miasta, z mapa i zdziwiona mina, ktory krzyczal wrecz, by uwolnic go od pieniedzy metoda uprzejma i trudna do wysledzenia.
— W sposob niebezpieczny? — spytal.
Bent wydawal sie nieco urazony taka bezposrednioscia.
— Nie reaguja dobrze na rozczarowanie, prosze pana. Wie pan, probowali uznac pania Lavish za osobe nienormalna.
— Naprawde? W porownaniu z kim?
Wiatr dmuchal przez miasto Wielkiej Kapusty, ktore lubilo nazywac siebie Zielonym Sercem Rownin.
Nazywano je Wielka Kapusta, poniewaz tutaj znajdowala sie Najwieksza Kapusta Swiata, a mieszkancy nie byli specjalnie kreatywni w kwestii nazw. Ludzie wedrowali cale mile, by zobaczyc ten cud, wchodzili do jej betonowego wnetrza, wygladali przez okienka, kupowali zakladki z lisci kapusty, kapusciany atrament, kapusciane koszulki, figurki Kapitana Kapusty, starannie wyrzezbione z kalarepy i kalafiora pozytywki odgrywajace „Piosenke Zjadacza Kapusty”, dzem z kapusty, kalarep-portera i zielone cygara ze swiezo wyhodowanych odmian kapusty, zwijane na udach miejscowych dziewczat, zapewne dlatego, ze to lubily.
Na przybyszow czekaly radosci Kapuscianego Swiata, gdzie bardzo male dzieci mogly krzyczec z przerazenia, widzac wielkie glowy Kapitana Kapusty i jego przyjaciol, Klauna Kalafiora i Billy’ego Brokula. Na starszych gosci czekal Instytut Badan Kapusty, nad ktorym zawsze wisial zielony oblok. Po zawietrznej rosliny byly dosc dziwaczne i czasem odwracaly sie, by spojrzec na przechodzacych.
Potem… Jak lepiej zachowac ten dzien w pamieci, niz pozujac do obrazka na prosbe czarno odzianego mezczyzny z ikonografem, ktory uwiecznial szczesliwe rodziny i obiecywal oprawiony, kolorowy obrazek przeslany wprost na ich adres, za cene zaledwie trzech dolarow, przesylka wliczona, jeden dolar zaliczki na pokrycie kosztow, jesli bedzie pan tak mily, musze przyznac, ze ma pani wspaniale dzieci, moze pani byc z nich dumna, nie ma co, i och, zapomnialem powiedziec, ze jesli nie beda panstwo zachwyceni obrazkiem w ramce, moga panstwo nie wysylac zadnych wiecej pieniedzy i nie bedziemy juz wspominac o sprawie?
Porter z kalarepy byl na ogol calkiem niezly, a jesli chodzi o matki, nie istnieje cos takiego jak przesadne pochwaly ich dzieci, a co prawda mezczyzna mial zeby, ktore wygladaly, jakby probowaly uciec mu z ust, ale przeciez nikt nie jest doskonaly, zreszta co mieli do stracenia?
Do stracenia byl jeden dolar, a te sie sumowaly. Kto powiedzial, ze nie da sie oszukac czlowieka uczciwego, sam nie byl uczciwy.
Mniej wiecej przy siodmej rodzinie straznik zaczal z daleka okazywac zainteresowanie, wiec czlowiek w przykurzonej czerni demonstracyjnie zanotowal nazwisko i adres klienta, po czym oddalil sie powoli i zniknal w zaulku. Tam cisnal zepsuty ikonograf na stos odpadkow, gdzie go znalazl — to byl tani model i chochliki dawno wyparowaly — i juz mial ruszyc dalej przez pola, kiedy zobaczyl azete niesiona wiatrem po ulicy.
Dla czlowieka utrzymujacego sie tylko ze swojej pomyslowosci azeta jest bardzo uzyteczna. Mozna ja wcisnac pod koszule, zeby oslonic piersi od wiatru. Mozna nia rozpalic ognisko. Osobom wymagajacym pozwala oszczedzic sobie codziennego siegania do lopianu czy innych roslin o szerokich lisciach. No i w ostatecznosci mozna ja przeczytac.
Tego wieczoru dmuchal coraz mocniejszy wiatr. Czlowiek w przykurzonej czerni rzucil pobieznie okiem na pierwsza strone, po czym wcisnal arkusz pod kamizelke.
Zeby probowaly mu cos powiedziec, ale nigdy ich nie sluchal. Mozna zwariowac, jesli zacznie sie sluchac swoich zebow.
Kiedy wrocil do Urzedu Pocztowego, Moist sprawdzil rodzine Lavishow w „Kim jest kto”. Rzeczywiscie nalezeli do klasy zwanej „starymi pieniedzmi”, co oznaczalo, ze zarobili je tak dawno, by ciemne czyny, ktore napelnily ich kufry, staly sie historycznie nieistotne. Zabawne, ze czlowiek zwykle trzyma w tajemnicy ojca rabujacego na goscincach, ale przy kieliszku porto przechwala sie praprapradziadkiem bedacym handlarzem niewolnikow. Czas zmienia wrednych drani w lobuzow, a lobuz to slowo z blyskiem w oku i wlasciwie nic wstydliwego.
Byli bogaci od wiekow. Kluczowymi graczami obecnego miotu Lavishow — poza Topsy — byli przede wszystkim jej szwagier Marko Lavish i jego zona, Capricia Lavish, corka znanego funduszu powierniczego. Mieszkali w Genoi, jak najdalej od pozostalych Lavishow, co bylo bardzo Lavishowa decyzja. Po nich szli pasierbowie Topsy, blizniaki Cosmo i Pucci, urodzeni — podobno — zaciskajac male raczki na gardle tego drugiego, jak prawdziwi Lavishowie. Zyli takze liczni dodatkowi kuzyni, ciotki i genetyczni pieczeniarze, a wszyscy obserwowali sie nawzajem jak koty. Z tego, co slyszal, rodzina tradycyjnie zajmowala sie bankowoscia, ale ostatnie pokolenia, niesione dlugoterminowymi inwestycjami i starozytnymi funduszami powierniczymi, rozszerzyly dzialalnosc na wydziedziczanie i rujnowanie siebie nawzajem, czym zajmowali sie z wyraznym entuzjazmem i podziwu godnym brakiem litosci. Przypomnial sobie ich obrazki na stronach towarzyskich „Pulsu”, wsiadajacych albo wysiadajacych z lsniacych powozow; nie usmiechali sie za bardzo, na wypadek gdyby uciekly im pieniadze.
Nic nie wspominano o rodzinie ze strony Topsy. Z domu byla Turvy — najwyrazniej nazwisko nie tak istotne, by znalazlo sie w „Kim”. Topsy Turvy… bylo w tym jakies musicalowe brzmienie i Moist bylby sklonny uwierzyc w przeszlosc sceniczna.
Stosy dokumentow na biurku Moista wzrosly pod jego nieobecnosc. Same niewazne sprawy i naprawde nie wymagaly jego uwagi, ale te nowomodne kalki powodowaly, ze dostawal kopie wszystkiego.
Nie o to chodzi, ze nie potrafil przekazywac obowiazkow. Doskonale potrafil przekazywac obowiazki. Ale ten