von Lipwigiem przyszlosc systemu bankowego Ankh-Morpork i w pelni akceptuje wyrazone przez niego zyczenie, by mogl kontynuowac swa prace dla dobra Urzedu Pocztowego, swobodnie, bez zadnych przeszkod ani kar”. Miejsce na podpis i tak dalej. Dziekuje ci, Drumknott.
— O co tu chodzi? — zapytal oszolomiony Moist.
— „Puls” chyba podejrzewa, ze chce znacjonalizowac Krolewski Bank.
— Znacjonalizowac? — zdziwil sie Moist.
— Ukrasc — przetlumaczyl Vetinari. — Sam nie wiem, skad sie biora takie plotki.
— Przypuszczam, ze nawet tyrani maja wrogow…
— Rozsadna uwaga, jak zwykle, panie Lipwig. Niech pan mu da memorandum do podpisu, Drumknott.
Drumknott posluchal, a potem z chytra mina odebral Moistowi olowek. Vetinari wstal i otrzepal szate.
— Dobrze pamietam nasza interesujaca konwersacje o aniolach, panie Lipwig — dodal. — I pamietam, jak panu mowilem, ze dostaje sie tylko jednego — dokonczyl dosc chlodno. — Prosze o tym nie zapominac.
— Wydaje sie, ze jednak lampart moze zrzucic swoje cetki, sir — zastanawial sie Drumknott.
Kleby wieczornej mgly siegaly im do piersi.
— Istotnie, tak mogloby sie wydawac. Ale Moist von Lipwig jest mistrzem tworzenia zludzen. Jestem przekonany, ze wierzy we wszystko, co powiedzial, ale nalezy zajrzec pod powierzchnie, do prawdziwego Lipwiga w glebi. Uczciwa dusza z precyzyjnym przestepczym umyslem.
— Mowil pan juz cos podobnego, sir — zauwazyl sekretarz, przytrzymujac drzwiczki karocy. — Mam jednak wrazenie, ze uczciwosc bierze w nim gore.
Vetinari znieruchomial z noga oparta o stopien.
— Rzeczywiscie. Ale czerpie pocieche z faktu, Drumknott, ze po raz kolejny ukradl ci olowek.
— A jednak nie, sir, poniewaz bardzo uwazalem, zeby schowac go do kieszeni — oswiadczyl tryumfalnie Drumknott.
— Tak — przyznal z zadowoleniem Vetinari, zapadajac sie w trzeszczaca skore, gdy tymczasem Drumknott zaczal desperacko poklepywac sie po kieszeniach. — Wiem.
Noca w banku dyzurowali straznicy. Spacerowym krokiem krazyli po korytarzach, pogwizdujac pod nosem, bezpieczni w swiadomosci, ze najlepsze zamki nie dopuszczaja zloczyncow do wnetrza, a podlogi na parterze wylozone sa marmurem, ktory — podczas dlugich, milczacych nocnych wart — przy kazdym kroku dzwieczal jak dzwon. Niektorzy drzemali, stojac prosto z na wpol otwartymi oczami.
Ktos jednak ominal zelazne zamki, przekroczyl mosiezne kraty, bezdzwiecznie przeszedl po dzwieczacych plytach, przemknal pod samymi nosami drzemiacych. Mimo to, kiedy przekroczyl ciezkie drzwi prowadzace do gabinetu prezesa, dwa belty z kusz przeszyly go i rozlupaly zdobione listwy.
— Nie mozesz miec pretensji, ze czlowiek probuje. Taki cielesny odruch — odezwala sie pani Lavish.
NIE INTERESUJE MNIE PANI CIALO, PANI TOPSY LAVISH, odparl Smierc.
— Sporo czasu minelo, odkad kogokolwiek interesowalo — westchnela Topsy.
TO ROZLICZENIE, PANI LAVISH. OSTATECZNY BILANS.
— Czy w takich chwilach zawsze uzywasz bankowych metafor?
Topsy wstala. Cos skulonego pozostalo na fotelu, ale nie bylo juz pania Lavish.
STARAM SIE DOSTOSOWAC DO ATMOSFERY, PANI LAVISH.
— „Zamkniecie ksiag” tez brzmialoby odpowiednio.
DZIEKUJE. ZAPAMIETAM TE UWAGE. A TERAZ MUSI PANI POJSC ZE MNA.
— Wychodzi na to, ze w sam czas spisalam testament — stwierdzila Topsy i rozpuscila siwe wlosy.
ZAWSZE NALEZY PAMIETAC O POTOMNOSCI, PANI LAVISH.
— Mojej potomnosci? Lavishowie moga mnie pocalowac w tylek, moj panie! Zalatwilam ich rowno! A tak! I co teraz, panie Smierc?
TERAZ? — powtorzyl Smierc. MOZE PANI UZNAC, ZE TERAZ NADCHODZI… AUDYT.
— Och, wiec jest i audyt? Nie wstydze sie.
TO SIE LICZY.
— Dobrze. Bo powinno — uznala Topsy.
Ujela Smierc pod ramie i ruszyla za nim przez drzwi, na czarna pustynie wsrod nieskonczonej nocy.
Po chwili Pan Maruda usiadl i zaczal piszczec.
Nastepnego ranka w „Pulsie” ukazal sie nieduzy artykul o bankowosci. Czesto wystepowalo w nim slowo „kryzys”.
No to jestesmy na miejscu, pomyslal Moist, gdy dotarl do czwartego akapitu. A raczej ja jestem.
Lord Vetinari powiedzial „Pulsowi”:
„Prawda jest, ze — z pozwoleniem prezesa banku — omowilem z naczelnym poczmistrzem mozliwosc, by w tych trudnych czasach oddal swe uslugi Krolewskiemu Bankowi Ankh-Morpork. Odmowil i na tym sprawa sie konczy. Kierowanie bankami nie nalezy do rzadu. Przyszlosc Krolewskiego Banku Ankh-Morpork lezy w rekach jego dyrektorow i akcjonariuszy”.
I niech bogowie maja go w opiece, pomyslal Moist.
Z energia wzial sie do papierow. Rzucil sie na nie, sprawdzajac liczby, poprawiajac pisownie i nucac pod nosem, by zagluszyc wewnetrzny szept pokusy.
Nadeszla przerwa sniadaniowa, a wraz z nia talerz szerokich na stope kanapek, dostarczonych przez Gladys wraz z poludniowym wydaniem „Pulsu”.
W nocy umarla pani Lavish… Moist wpatrywal sie w notatke. Pisali, ze odeszla we snie, po dlugiej chorobie.
Upuscil azete i zapatrzyl sie w sciane. Wydawalo sie, ze staruszke podtrzymuje tylko sila charakteru albo alkoholu. Mimo to ta zywotnosc, ta iskra… No coz, nie mogla trwac wiecznie. I co sie teraz stanie? Na bogow, cale szczescie, ze on jest od tego z daleka.
Prawdopodobnie nie byl to dobry dzien, by byc Panem Maruda. Wygladal na psa z odmiany czlapiacych, wiec lepiej, zeby nauczyl sie biegac naprawde szybko.
Ostatnia porcja listow, jaka dostarczyla Gladys, zawierala takze podluzna i mocno uzywana koperte, zaadresowana duzymi czarnymi literami do niego „do ronk wlasnych”. Otworzyl ja nozem do papieru i wysypal do kosza — na wszelki wypadek.
Wewnatrz znajdowala sie zlozona azeta. Okazala sie przedwczorajszym „Pulsem” z Moistem von Lipwigiem na pierwszej stronie.
Zakreslonym kolkiem!
Moist odwrocil ja. Na drugiej stronie, wypisane drobnym rownym pismem, znalazl slowa: