Glowny kasjer prychnal z oburzeniem, ale wyszedl za osilkami z gabinetu. Mlody czlowiek z teczka zrobil ruch, jakby chcial podazyc za nimi, lecz Harry zatrzymal go gestem.
— Lepiej uwazaj pan na tego Benta — rzekl, zwracajac sie do Moista. — Jest w nim cos zabawnego.
— Dziwnego raczej, bo nie lubi byc nazywany zabawnym — odparl Moist. — A wiec dlaczego Harry Krol potrzebuje pieniedzy, panie Krol? Wszyscy wiedza, ze jest pan bogaty. Czyzby interes z psimi kupkami zszedl na psy?
— Dokonuje kon-so-lid-acji — wyjasnil Krol. — To przez te historie z Przedsiewzieciem… Dla czlowieka na wlasciwym miejscu to pare niezlych okazji. Jest ziemia do kupienia, dlonie do posmarowania… Wie pan, jak to bywa. Ale te inne banki nie chca pozyczac Krolowi Zlotej Rzeki, chociaz to moje chlopaki pilnuja, zeby ich szamba pachnialy fiolkami. Gdyby nie ja, te nadete dupki chodzilyby po kostki we wlasnych sikach, ale zatykaja nosy, kiedy przechodze, o tak. — Urwal, jakby nowa mysl wpadla mu do glowy, po czym mowil dalej: — Zreszta wiekszosc ludzi zatyka, jasna sprawa, czlowiek w koncu nie moze sie kapac co piec minut, ale ta banda bankierow i tak sie ode mnie odwraca, nawet kiedy zona szczotka prawie skore ze mnie zdarla. Bezczelni! Mniej ze mna ryzykuja niz z wiekszoscia tych swoich lizusowskich klientow, to jasne. W tym miescie w taki czy inny sposob daje robote tysiacowi ludzi. To znaczy, ze beze mnie tysiac rodzin nie zje kolacji… Moze i robie w gnoju, ale gnoju nie robie.
On nie kreci, przypomnial sam sobie Moist. Wyciagnal sie z rynsztoka i przebil na sam szczyt w swiecie, gdzie kawal olowianej rurki byl standardowym narzedziem negocjacyjnym. Ten swiat nie ufa dokumentom. W tym swiecie reputacja jest wszystkim.
— Sto tysiecy to duza suma — zauwazyl.
— Ale da mi ja pan. — Krol wyszczerzyl zeby. — Wiem, ze tak, bo jestes pan ryzykant, tak samo jak ja. Czuje to. Wyczuwam chlopaka, ktory w swoim czasie tez zrobil to i owo…
— Wszyscy musimy cos jesc, panie Krol.
— Pewnie, pewnie. A teraz mozemy sobie siedziec jak figury spoleczenstwa, co? I podamy sobie rece jak dzentelmeni, ktorymi nie jestesmy. Ten tutaj… — polozyl dlon na ramieniu mlodego czlowieka — …to Wallace, moj ksiegowy, co pilnuje rachunkow. Jest nowy, bo tego poprzedniego przylapalem na kantowaniu. Ale bylo smiechu, pewnie pan sobie wyobraza!
Wallace sie nie usmiechnal.
— Pewnie tak — przyznal Moist.
Rozmaitych nieruchomosci Harry’ego Krola pilnowaly stwory, ktore mozna nazwac psami tylko dlatego, ze wilki nie sa tak oblakane. I byly glodzone. Krazyly plotki, a Harry Krol im nie zaprzeczal. Reklama sie oplaca. Nikt nie oszukiwal Harry’ego Krola. Ale to dzialalo w obie strony.
— Wallace moze obgadac liczby z panska malpka — rzekl Harry i wstal. — Bedziesz pan chcial mnie wycisnac, i slusznie. Interes to interes, sam wiem najlepiej. No i co pan na to powiesz?
— Powiem, zesmy sie dogadali, panie Krol — odparl Moist.
A potem splunal na dlon i wyciagnal ja przed siebie. Warto bylo przy tym zobaczyc mine Harry’ego.
— Nie wiedzialem, ze bankierzy tak robia — powiedzial.
— Wiec nieczesto maja okazje podac reke Harry’emu Krolowi.
Chyba troche przesadzil, ale Krol mrugnal, splunal na wlasna dlon i scisnal. Moist byl przygotowany, lecz i tak zgrzytnely mu kosci.
— Trzeba przyznac, ze umie pan pieprzyc jak polowa kucharzy w miescie razem wzietych, panie Lipwig.
— Dziekuje panu. Przyjmuje to jako komplement.
— I zeby panska malpka byla zadowolona, zloze w depozycie akty wlasnosci papierni, duzego placu i paru innych nieruchomosci. Daj mu je, Wallace.
— Powinien pan od tego zaczac, panie Krol — stwierdzil Moist, odbierajac kilka imponujacych zwojow.
— Tak, ale nie zaczalem. Chcialem miec pewnosc co do pana. Kiedy moge odebrac swoje pieniadze?
— Niedlugo. Jak tylko je wydrukujemy.
Harry Krol zmarszczyl nos.
— No tak, papierowy towar… Ja tam lubie pieniadze, co brzecza, ale ten tu Wallace uwaza, ze papier ma przyszlosc. — Mrugnal porozumiewawczo. — Zreszta nie moge narzekac, bo przeciez Spools kupuje ostatnio swoje papiery u mnie. Nie bede krecic nosem na wlasny towar, nie? Zycze milego dnia.
Pan Bent wrocil do gabinetu dwadziescia minut pozniej, z mina jak wezwanie podatkowe. Moist patrzyl obojetnie na arkusz papieru na wytartej zielonej skorze blatu.
— Musze zaprotestowac, sir…
— Wydusil pan z niego dobre oprocentowanie?
— Moge z satysfakcja zapewnic, ze tak, ale sposob, w jaki traktuje…
— Dobrze zarobimy na Harrym Krolu, a on dobrze zarobi na nas.
— Ale pan zmienia moj bank w jakies…
— Nie liczac naszego przyjaciela Harry’ego, przyjelismy dzisiaj ponad cztery tysiace dolarow wplat. Wiekszosc z tego pochodzi od ludzi, ktorych nazwalby pan biednymi, ale jest ich o wiele wiecej niz bogatych. Zaprzegniemy te pieniadze do pracy. I tym razem nie bedziemy pozyczac lajdakom, moze pan byc pewny. Sam jestem lajdakiem i wyczuwam ich na mile. Niech pan przekaze gratulacje pracownikom obslugi klienta. A teraz, panie Bent, Pan Maruda i ja idziemy na spotkanie w sprawie robienia pieniedzy.
Teemer Spools pieli sie coraz wyzej dzieki duzemu kontraktowi na znaczki. I tak zawsze potrafili najlepiej drukowac, ale teraz mieli ludzi i srodki, zeby starac sie o wszystkie wielkie kontrakty. No i mozna bylo im ufac. Moist zawsze mial troche wyrzutow sumienia, kiedy ich odwiedzal, gdyz Teemer Spools reprezentowali to wszystko, co on tylko udawal.
Gdy dotarl na miejsce, wszedzie palily sie swiatla. Pan Spools siedzial w gabinecie i pisal cos w rejestrze. Uniosl glowe, a kiedy zobaczyl Moista, powital go usmiechem, jaki rezerwuje sie dla najlepszego klienta.
— Pan Lipwig! Co moge dla pana zrobic? Prosze usiasc! Ostatnio rzadko pana widujemy!
Moist usiadl i gawedzil, gdyz pan Spools lubil pogawedzic.
Sytuacja byla trudna. Sytuacja zawsze byla trudna. Ostatnio pojawily sie liczne nowe drukarnie. T S wyprzedzali konkurencje, pozostajac na szczycie. To przykre, stwierdzil z powazna mina pan Spools, ale nasi „przyjacielscy” rywale, magowie z Wydawnictw Niewidocznego Uniwersytetu, troche wtopili ze swoimi mowiacymi ksiazkami…
— Mowiace ksiazki? To chyba dobry pomysl — wtracil Moist.
— Calkiem mozliwe — zgodzil sie Spools i pociagnal nosem. — Ale te nie byly do tego przeznaczone, a juz na pewno nie mialy narzekac na jakosc kleju i prymitywny sklad. Oczywiscie teraz uniwersytet nie moze ich oddac na przemial.
— Czemu nie?
— Prosze sobie wyobrazic te wrzaski! Nie, z satysfakcja stwierdzam, ze nadal utrzymujemy sie na fali. Ehm… Czy moze zyczy pan sobie czegos specjalnego?
— Co mozecie zrobic z czyms takim? — spytal Moist, kladac na blacie jeden z nowych dolarow.
Spools podniosl go i uwaznie przeczytal wszystkie napisy. A potem, jakby nieobecnym glosem, powiedzial:
— Rzeczywiscie cos slyszalem. Czy Vetinari wie, co pan planuje?
— Panie Spools, zaloze sie, ze wie, jakie nosze buty i co jadlem na sniadanie.
Drukarz odlozyl banknot, jakby papier zaczal tykac.
— Widze, co pan chce zrobic. Tak niewielki przedmiot, a jednak taki niebezpieczny…
— Moze je pan wydrukowac? — spytal Moist. — Oczywiscie nie ten. Zrobilem pare, zeby sprawdzic idee w dzialaniu. Chodzi mi o banknoty wysokiej jakosci, o ile znajde artyste, ktory mi je narysuje.
— Alez tak. Nasza firma jest symbolem jakosci. Montujemy nowa prase, zeby nadazyc za popytem. Ale co z bezpieczenstwem?
— Jak to, tutaj? Jak dotad nikt was nie niepokoil, prawda?
— Nie, rzeczywiscie nie. Tylko ze jak dotad nie lezaly tu stosy pieniedzy, jesli pan rozumie, o co mi