udal zaskoczenie.
Po chwili przyjrzal sie wizytowce.
— Pan Cosmo? Och… To dziwne. Prosze ich tu przyslac…
Urwal i rozejrzal sie. Scianki dzialowe byly teraz w miescie wszechobecne. Jego pokoj byl dokladnie dwa razy wiekszy od lozka, a bylo to waskie lozko. Troje ludzi tutaj musialoby dobrze sie znac. Czworo dobrze by sie poznalo, czy tego by chcieli, czy nie. W pokoju znajdowalo sie jedno nieduze krzeslo, ktore Bent trzymal na szafie, zeby nie przeszkadzalo.
— Moze tylko pana Cosmo — zasugerowal.
Minute pozniej gosc zostal z duma wprowadzony.
— Coz za urocza kryjowka, panie Bent — zaczal Cosmo. — Wygodna… hm…
— W poblizu bliskich miejsc — rzekl Bent, zdejmujac krzeslo z szafy. — Prosze bardzo, sir. Nieczesto przyjmuje gosci.
— Od razu przejde do rzeczy, panie Bent. — Cosmo usiadl. — Kierownictwu nie podoba sie, cha, cha, kierunek, w jakim bank jest kierowany. Jestem pewien, ze panu rowniez.
— Istotnie, sir, wolalbym, zeby byl inny.
— Powinien zwolac posiedzenie rady nadzorczej!
— Owszem, sir, ale obawiam sie, ze zgodnie z regulaminem banku nie musi tego robic jeszcze przez tydzien.
— Zrujnuje bank!
— Prawde mowiac, sir, zyskalismy wielu nowych klientow.
— Przeciez nie moze pan chyba lubic tego czlowieka! Nie pan, panie Bent!
— Latwo go polubic, sir. Ale zna mnie pan. Nie ufam tym, ktorzy zbyt czesto sie smieja. Serce glupcow jest w domu wesela. Nie powinien kierowac panskim bankiem.
— Chce o nim myslec jak o naszym banku, panie Bent — zapewnil wielkodusznie Cosmo. — Poniewaz, w bardzo realny sposob, jest nasz.
— Jest pan zbyt uprzejmy, sir — odparl Bent.
Wpatrywal sie w deske podlogi, widoczna przez dziure w taniej ceracie, ktora z kolei zostala obnazona, w bardzo realny sposob, przez wytarte miejsce w dywanie, ktory — w bardzo realny sposob — byl jego.
— O ile wiem, zaczal pan u nas pracowac bardzo mlodo — ciagnal Cosmo. — Moj ojciec osobiscie dal panu posade praktykanta ksiegowego. Prawda?
— Rzeczywiscie, sir.
— Byl czlowiekiem… pelnym zrozumienia. I slusznie. Nie warto grzebac w przeszlosci…
Cosmo przerwal na moment, by slowa zapadly w umysl. Bent byl przeciez inteligentny. Po co uzywac mlota, skoro piorko splynie w dol i osiagnie podobny skutek?
— Moze znajdzie pan sposob, ktory pozwoli go usunac ze stanowiska bez nadmiernego zamieszania ani rozlewu krwi? Musi cos byc… — stwierdzil. — Nikt przeciez nie pojawia sie znikad. A o jego przeszlosci wiadomo nawet mniej niz na przyklad, dla podtrzymania dyskusji, o panskiej.
Kolejna dyskretna sugestia. Bentowi drgnela powieka.
— Ale Pan Maruda nadal bedzie prezesem — wymamrotal, a deszcz bebnil o szybe.
— O tak. Lecz jestem przekonany, ze znajdzie sie pod opieka kogos, kto… tak to nazwijmy… lepiej sobie radzi z tlumaczeniem jego milych szczekniec na bardziej tradycyjne decyzje.
— Rozumiem.
— A teraz musze juz isc. — Cosmo wstal. — Z pewnoscia ma pan wiele do… — rozejrzal sie po pustym pokoju, ktory nie zdradzal zadnych przejawow zamieszkiwania przez ludzi: zadnych obrazkow, ksiazek, odpadkow zycia… i dokonczyl: — …zrobienia?
— Wkrotce poloze sie spac — odparl Bent.
— Niech mi pan powie, panie Bent, ile panu placimy? — Cosmo zerknal w strone szafy.
— Czterdziesci jeden dolarow miesiecznie.
— Ale za to ma pan pewnosc zatrudnienia…
— Tak tez do tej pory uwazalem, sir.
— Zastanawiam sie tylko, dlaczego postanowil pan zamieszkac tutaj.
— Lubie monotonie, sir. Niczego ode mnie nie wymaga.
— No, pora ruszac — stwierdzil Cosmo nieco szybciej, niz bylo to konieczne. — Na pewno zdola nam pan pomoc, panie Bent. Zawsze byl pan pomocny. Byloby szkoda, gdyby nie mogl pan byc nam pomocny takze obecnie.
Bent wpatrywal sie w podloge. Dygotal.
— I chyba moge pana zapewnic w imieniu nas wszystkich, ze uwazamy pana za czlonka rodziny. — Cosmo przemyslal to zdanie, wspominajac szczegolne zalety Lavishow, i dodal: — Ale w tym dobrym znaczeniu.
Rozdzial szosty
Na dachu Tant, najstarszego wiezienia w miescie, Moist byl calkiem mokry. Dotarl juz do punktu, w ktorym stal sie tak przemoczony, ze powinien zblizac sie do suchosci z drugiej strony.
Z nieduzej wiezy semaforowej na plaskim dachu wyjal ostroznie ostatnia lampe olejowa i wylal jej zawartosc w wyjaca noc. I tak byly tylko do polowy pelne. Zadziwiajace, ze komukolwiek chcialo sie je w taka noc zapalac.
Po omacku dotarl na brzeg dachu, znalazl swoja kotwiczke, przesunal ja przez blanki i popuscil line, by zsunela sie delikatnie na niewidoczna ziemie. Teraz, kiedy lina opasala kamienny blok, zjechal w dol, trzymajac obie jej czesci. Potem sciagnal ja za soba. Kotwiczke i line ukryl wsrod odpadkow w zaulku; w ciagu godziny ktos je ukradnie.
Zalatwione. A teraz do rzeczy.
Pancerz strazy, ktory wyniosl z bankowej szatni, pasowal jak rekawiczka. Wolalby jednak, zeby pasowal jak helm i napiersnik. Chociaz prawde mowiac, nie lepiej pewnie wygladaly na wlascicielu, obecnie spacerujacym dumnie po korytarzach w bankowym blyszczacym, ale niepraktycznym pancerzu. Powszechnie bylo wiadomo, ze podejscie strazy do uniformow sugerowalo jeden ogolny rozmiar, ktory wlasciwie na nikogo dobrze nie pasuje, oraz ze komendant Vimes nie aprobowal pancerzy, ktore nie wygladaly jak skopane przez trolle. Lubil, kiedy pancerz wyraznie dawal do zrozumienia, ze wykonuje swoje zadania.
Moist odczekal chwile, by uspokoic oddech, po czym wynurzyl sie z zaulka, podszedl do duzych czarnych drzwi i pociagnal za sznur dzwonka. Mechanizm grzechotal i szczekal. Nie beda sie spieszyc, nie w taka noc…
Byl teraz jak nagi, odkryty niczym nowo narodzony homar. Mial nadzieje, ze przewidzial wszystkie pulapki, ale pulapki sa… jak to sie nazywa, sluchal o tym wykladu na uniwersytecie… fraktalne. Pulapki sa fraktalne. Kazda ma mnostwo mniejszych pulapek. Nie mozna przewidziec wszystkich. Straznik w banku moze byc wezwany z powrotem do pracy i odkryje, ze jego szafka jest pusta, ktos mogl zauwazyc, ze Moist ja oproznial, mogli przeniesc Jenkinsa gdzie indziej… Do demona z tym. Kiedy czas goni, trzeba tylko zakrecic kolem i byc gotowym do ucieczki.
Albo tez, jak w tym przypadku, uniesc oburacz wielka kolatke i dwukrotnie opuscic ja mocno na gwozdz. Odczekal, az z trudem odsunela sie mala klapka w drzwiach.
— Czego? — zapytal rozdrazniony glos nalezacy do twarzy w mroku.
— Odbior wieznia. Niejaki Jenkins.
— Co? Jest piekielny srodek nocy!