chodzi.
Spools podniosl banknot… i wypuscil go. Papier splynal lagodnie w powietrzu i wyladowal na biurku.
— I takich lekkich — dodal Spools. — Kilka tysiecy dolarow da sie wyniesc bez trudu.
— Ale dosc trudno je przetopic. Moze zbudujcie te nowa prase w mennicy? Maja tam dosc miejsca. I po klopocie.
— No tak, to by mialo sens. Ale wie pan, prasa jest ciezka i trudno ja przeniesc. Transport zajmie kilka dni. Spieszy sie panu? Oczywiscie, ze tak.
— Zatrudnijcie golemy. Cztery golemy podniosa wszystko. Wydrukujcie mi pierwsze dolary na pojutrze, a pierwszy tysiac to premia.
— Dlaczego zawsze taki pospiech, panie Lipwig?
— Bo ludzie nie lubia zmian. Ale jesli zmiana nastapi dostatecznie szybko, przeskakuja tylko z jednej normalnosci do drugiej.
— No coz, chyba moge wynajac kilka golemow — zgodzil sie drukarz. — Ale obawiam sie, ze istnieja tez inne problemy, nie tak latwe do rozwiazania. Zdaje pan sobie sprawe, ze jesli zacznie pan drukowac pieniadze, beda sie zdarzac falszerstwa. Dwudziestopensowy znaczek moze nie jest wart wysilku, ale jesli zechce pan miec, powiedzmy, note dziesieciodolarowa?
Moist uniosl brwi.
— Prawdopodobnie ma pan racje. To problem?
— Bardzo powazny, przyjacielu. Jasne, mozemy pomoc. Porzadny czerpany papier z deseniem wypuklych wlokien, znaki wodne, dobre tusze spirytusowe, czesta wymiana matryc, zeby grafika byla ostra, drobne sztuczki przy projektowaniu… I jeszcze skomplikowane rysunki. To wazne. Owszem, mozemy to dla pana zrobic. Beda kosztowne. I stanowczo sugeruje, zeby znalazl pan grawera tak dobrego jak ten…
Pan Spools przekrecil klucz w jednej z dolnych szuflad biurka i rzucil na blat arkusz zielonych „Wiez Sztuk” po 50 pensow. Po czym wreczyl Moistowi duze szklo powiekszajace.
— To papier najwyzszej jakosci, oczywiscie — dodal, gdy Moist sie przygladal.
— Jestescie naprawde swietni. Widze kazdy szczegol… — szepnal Moist pochylony nad arkuszem.
— Nie — zapewnil pan Spools z niejaka satysfakcja. — W rzeczywistosci pan nie widzi. Ale moze pan zobaczyc, uzywajac tego…
Siegnal do szafki i postawil przed Moistem ciezki mosiezny mikroskop.
— Umiescil tu wiecej detali niz my — mowil, gdy Moist regulowal obraz. — Dotarl do samej granicy tego, do czego mozna sklonic metal i papier. Zaswiadczam, ze ma pan przed soba dzielo geniusza. On bylby dla pana wybawieniem.
— Niesamowite — uznal Moist. — Musimy go miec! Dla kogo teraz pracuje?
— Dla nikogo, panie Lipwig. Siedzi w wiezieniu i czeka go szubienica.
— Owlswick Jenkins?
— Zeznawal pan przeciw niemu, panie Lipwig — przypomnial lagodnie Spools.
— No tak, ale tylko potwierdzilem, ze kopiowal nasze znaczki i ile moglismy na tym stracic! Nie spodziewalem sie, ze go powiesza!
— Jego lordowska mosc jest bardzo wyczulony na przypadki zbrodni przeciwko miastu, jak to okresla. Uwazam, ze nie spisal sie jego obronca. W koncu przy produktach Jenkinsa nasze wlasne znaczki wygladaly jak falszywki. Wie pan, moim zdaniem biedak nie zdawal sobie sprawy, ze to, co robi, jest przestepstwem.
Moist przypomnial sobie wodniste, przerazone oczy i wyraz bezradnego zdumienia.
— Tak — zgodzil sie. — Pewnie ma pan racje.
— Moze sprobowalby pan jakos wplynac na Vetinariego…
— Nie. To sie nie uda.
— Ach… Jest pan pewien?
— Tak — stwierdzil krotko Moist.
— No coz… Co mozemy zrobic, to zrobimy. Teraz mozemy nawet automatycznie numerowac te banknoty. Ale grafika musi byc najwyzszej jakosci. Naprawde chcialbym pomoc, panie Lipwig. Jestesmy panskimi dluznikami. Dostajemy teraz tak wiele oficjalnych zlecen, ze bardzo nam sie przyda to miejsce w mennicy. Slowo daje, jestesmy wlasciwie rzadowa drukarnia!
— Naprawde? — zdziwil sie Moist. — To… ciekawe.
Padalo mocno. Rynny bulgotaly i grozily przelaniem. Od czasu do czasu wiatr porywal kaskade splywajacej z dachu wody, by chmura kropel uderzyc w twarz kazdego, kto patrzylby w gore. Ale to nie byla noc patrzenia w gore. To byla noc garbienia sie i szybkiego marszu do domu.
Krople deszczu bebnily o szyby w oknach domu noclegowego pani Cake, w szczegolnosci w oknach pokoju na tylach, ktory zajmowal Mavolio Bent, w tempie dwudziestu siedmiu na sekunde, plus minus pietnascie procent.
Pan Bent lubil liczyc. Liczbom mozna ufac, z wyjatkiem moze pi, ale pracowal nad tym w czasie wolnym i wczesniej czy pozniej pi musialo ustapic.
Siedzial na lozku i patrzyl, jak liczby tancza mu w glowie. Zawsze dla niego tanczyly, nawet w trudnych czasach. A te trudne czasy byly takie strasznie trudne… Teraz przyszlosc mogla kryc kolejne.
Rozleglo sie pukanie.
— Prosze wejsc, pani Cake! — zawolal.
Gospodyni otworzyla drzwi.
— Zawsze pan wie, ze to ja. Prawda, panie Bent?
Pani Cake byla bardziej niz troche nerwowa w obecnosci swego najlepszego lokatora. Zawsze placil czynsz w terminie — dokladnie w terminie, zachowywal w pokoju skrupulatny porzadek i oczywiscie byl profesjonalnym dzentelmenem. Pewnie, mial wyraz twarzy kogos przesladowanego i dziwny zwyczaj starannego nastawiania zegara przed codziennym wyjsciem do pracy, lecz z tym mogla sie pogodzic. W zatloczonym miescie nie brakowalo lokatorow, ale tacy czysci, regularnie placacy, ktorzy nigdy nie skarzyli sie na wyzywienie — tacy trafiali sie rzadko i nalezalo ich doceniac, nawet jesli zamykali swoja szafe na taka skomplikowana klodke. Ale nie warto chyba o tym wspominac.
— Tak, pani Cake — potwierdzil Bent. — Zawsze wiem, ze to pani, poniewaz miedzy pani stuknieciami wystepuje charakterystyczna przerwa jednej przecinek cztery sekundy.
— Naprawde? Cos takiego! — zawolala pani Cake, ktora lubila brzmienie slowa „charakterystyczna”. — Zawsze powtarzam, ze swietnie pan dodaje. Ehm… Na dole bedzie czekac trzech dzentelmenow, ktorzy spytaja o pana…
— Kiedy?
— Za jakies dwie minuty.
Bent powstal jednym plynnym ruchem jak klaun wyskakujacy z pudelka.
— Mezczyzni? W co beda ubrani?
— No wiec w te, no wie pan… ubrania? — odpowiedziala niepewnie pani Cake. — Czarne. Jeden z nich poda mi wizytowke, ale nie zdolam jej odczytac, bo bede miala niedobre okulary. Oczywiscie, moglabym teraz pojsc i zalozyc te wlasciwe, ale strasznie boli mnie glowa, jesli nie pozwole, zeby przeczucie odtworzylo sie jak nalezy. Hm… A teraz pan ma powiedziec: „Niech mnie pani zawiadomi, kiedy sie zjawia, pani Cake”. — Spojrzala na niego wyczekujaco. — Przepraszam, lecz mialam przeczucie, ze przychodze tu i opowiadam o moim przeczuciu, wiec pomyslalam, ze lepiej przyjde. Troche to niemadre, ale nie da sie zmienic tego, jaki sie czlowiek urodzil. Zawsze to powtarzam.
— Niech mnie pani zawiadomi, kiedy sie zjawia, pani Cake — poprosil Bent.
Pani Cake spojrzala na niego z wdziecznoscia i wyszla.
Bent znowu usiadl. Zycie z przeczuciami pani Cake bywalo nieco skomplikowane, zwlaszcza teraz, kiedy stawaly sie rekursywne. Jednak do etosu ulicy Wiazow nalezalo poblazliwe traktowanie cudzych slabostek w nadziei na podobne podejscie do wlasnych. Lubil pania Cake, ale nie miala racji. Da sie zmienic to, jaki sie czlowiek urodzil. Gdyby nie, nie byloby zadnej nadziei.
Po paru minutach uslyszal dzwonek i stlumione rozmowy. Kiedy pani Cake zapukala do drzwi, nalezycie