wieczko, pozostawiajac fioletowa dziure w polu widzenia.
— Niezwykle, prawda? — rzekl Vetinari. — A przy okazji, mysle, ze niepotrzebnie i nierozsadnie trzymal go pan przez caly czas. Nie jestem potworem, wie pan.
Nie, potwory nie robia sztuczek z czyims mozgiem, pomyslal Moist. Przynajmniej dopoki wciaz tkwi wewnatrz glowy.
— Wie pan, co do Owlswicka, to nie chcialem… — zaczal, ale Vetinari uniosl dlon.
— Nie wiem, o czym pan mowi, panie Lipwig. Szczerze mowiac, zaprosilem tu pana jako de facto wiceprezesa Krolewskiego Banku. Chce, zeby pan mi pozyczyl… to znaczy, pozyczyl miastu… pol miliona dolarow na dwa procent. Oczywiscie nie ma przeszkod, by pan odmowil.
Tak wiele mysli rzucilo sie pedem do awaryjnego wyjscia z mozgu Moista, ze pozostala tylko jedna.
Potrzebne beda wieksze banknoty.
Moist biegiem wrocil do banku i od razu skierowal sie do malych drzwiczek pod schodami. Lubil atmosfere w krypcie. Bylo tu chlodno i spokojnie, jesli nie liczyc bulgotania Chlupera i wrzaskow.
Tego ostatniego nie powinno tu byc, prawda?
Rozowe trucizny wymuszonej bezsennosci przelewaly sie w jego glowie, kiedy znowu poderwal sie do biegu.
Byly Owlswick siedzial na krzesle, najwyrazniej gladko ogolony, poza szpiczasta brodka. Na glowie mial umocowane cos w rodzaju metalowego helmu, z ktorego druty biegly do jarzacego sie i stukajacego aparatu, jaki tylko Igor chcialby zrozumiec. Powietrze pachnialo burza.
— Co robisz temu biedakowi?!!! — wrzasnal Moist.
— Zmieniam mu umyfl, fir — odparl Igor i przerzucil wielki nozowy wylacznik.
Helm zabrzeczal. Clamp zamrugal.
— Laskocze — oswiadczyl. — I nie wiem czemu, ale smakuje truskawkami.
— Przepuszczasz mu blyskawice przez glowe! — rzekl Moist. — To barbarzynstwo!
— Nie, fir. Barbarzyncy nie maja tych umiejetnofci — odparl Igor spokojnie. — Robie tyle, fir, ze zabieram mu wfyftkie zle wfpomnienia i fkladuje je… — tu sciagnal sciereczke, odslaniajac wielki sloj pelen zielonej cieczy, w ktorej plywalo cos zaokraglonego i polaczonego z kolejnymi drutami — …w tym!
— Chcesz przeniesc jego umysl… do pasternaku?
— To rzepa — poprawil go Igor.
— Zadziwiajace, czego potrafia dokonac, prawda? — uslyszal Moist z okolic swego lokcia.
Spojrzal w dol.
Pan Clamp, juz bez helmu, usmiechnal sie do niego promiennie. Wydawal sie rozjasniony i pelen energii, jak lepszej klasy akwizytor obuwia. Igor przeprowadzil tez transplantacje garnituru.
— Dobrze sie pan czuje? — spytal Moist.
— Swietnie.
— I jakie… jakie to bylo uczucie?
— Trudno wyjasnic — odparl Clamp. — Ale brzmialo jak zapach smaku malin.
— Naprawde? Hm… No to chyba wszystko w porzadku. Naprawde dobrze sie pan czuje? W sobie?
Moist sondowal, szukajac przerazajacych skutkow ubocznych. Musialy gdzies byc. Ale Owls… Horrendal wygladal na calkiem zadowolonego, pewnego siebie i rzeskiego, jak czlowiek gotow przyjac wszystko, czym cisnie w niego zycie, i zepchnac je z kortu.
Igor zwijal kable z pelnym satysfakcji wyrazem tego, co pod wszystkimi bliznami bylo prawdopodobnie jego twarza.
Moist poczul wyrzuty sumienia. Byl chlopakiem z Uberwaldu i jak wszyscy zszedl tutaj przelecza Vilinus, szukajac szczescia i fortuny — to znaczy wlasnego szczescia i fortuny kogos innego. Nie mial prawa do modnej na nizinach niecheci wobec Igorow. W koncu po prostu realizowali w praktyce to, co tak wielu kaplanow wyznawalo jako artykul wiary: ze cialo jest tylko dosc ciezka powloka z tanich materialow, skrywajaca niewidzialna i wieczna dusze. A zatem wymiana roznych kawalkow i fragmentow jak czesci zamiennych nie jest chyba niczym gorszym niz prowadzenie sklepu z uzywana odzieza. Ludzie ciagle nie chcieli zrozumiec, ze jest to postepowanie rozsadne i zapobiegliwe, co dla Igorow stanowilo zrodlo urazonego zdziwienia. Niezrozumienie trwalo zwykle do czasu, kiedy zesliznela sie siekiera i czlowiek szybko potrzebowal pomocnej dloni. W takich chwilach nawet Igory dobrze wygladaly.
A wygladaly… praktycznie. Dzieki swojej nieczulosci na bol, znakomitym masciom gojacym oraz cudownej umiejetnosci przeprowadzania operacji chirurgicznych na sobie, z pomoca recznego lusterka, pewnie moglyby wygladac lepiej niz ktos pozostawiony na miesiac w deszczu. Igoriny wszystkie byly oszalamiajaco piekne, choc zawsze mialy jakies… cos — pieknie wygieta blizne pod jednym okiem czy bransolete dekoracyjnych szwow na nadgarstku. Dla wygladu. Bylo to odrobine niepokojace, ale trzeba przyznac, ze Igory mialy serce we wlasciwym miejscu. Jakies serce.
— Dobry… ehm, dobra robota, Igorze — wykrztusil Moist. — Czyli moze pan przystapic do pracy nad banknotem dolarowym, panie… Clamp?
Usmiech pana Clampa jasnial slonecznymi promykami.
— Juz gotowy! Zrobilem go dzisiaj rano.
— Niemozliwe!
— Alez tak! Prosze spojrzec.
Czlowieczek poszedl do stolu i podniosl arkusz papieru.
Banknot lsnil purpura i zlotem. Promieniowal. Wydawal sie unosic nad papierem niczym malenki latajacy dywan. Mowil o bogactwie, tajemniczosci i tradycji…
— Zrobimy mnostwo pieniedzy — obiecal Moist.
Oby sie udalo, dodal w myslach. Musimy wydrukowac co najmniej 600 000 takich, chyba ze wprowadze wyzsze nominaly.
Ale oto lezal przed nim — tak piekny, ze czlowiek mial ochote plakac, zrobic bardzo duzo takich i schowac je do portfela.
— Jak sie to panu udalo tak szybko?
— Och, spora czesc to tylko geometria — odparl pan Clamp. — Obecny tu pan Igor byl tak uprzejmy, ze wykonal dla mnie maly aparacik, ktory okazal sie bardzo pomocny. Rysunek nie jest jeszcze skonczony, naturalnie, a drugiej strony nawet nie zaczalem. Mysle, ze wezme sie za to od razu, poki wciaz jestem swiezy.
— Mysli pan, ze zrobi cos jeszcze lepszego? — spytal Moist, oniesmielony obecnoscia geniusza.
— Czuje sie taki… pelen energii! — oswiadczyl pan Clamp.
— To pewnie ten plyn elektryczny… — domyslil sie Moist.
— Nie, chodzi mi o to, ze wyraznie widze, co nalezy zrobic! Przedtem wszystko to bylo jak jakis wielki ciezar, ktory musialem podniesc, ale teraz jest jasne i lekkie!
— Ciesze sie, ze to slysze — zapewnil Moist, nie do konca pewny, czy naprawde. — Przepraszam, bank czeka.
Przebiegl pod lukami sklepienia i przez niepozorne drzwiczki wrocil do glownej hali akurat na czas, by niemal sie zderzyc z panem Bentem.
— Ach, pan Lipwig. Wlasnie sie zastanawialem, gdzie pan jest.
— Czy to cos waznego, panie Bent?
Glowny kasjer zrobil urazona mine — jakby kiedykolwiek zawracal Moistowi glowe czyms, co nie jest wazne.
— Przed mennica czeka duzo ludzi — poinformowal. — Z trollami i wozami. Twierdza, ze za panska zgoda maja zainstalowac… — tu sie otrzasnal — …machine drukarska!
— Zgadza sie — przyznal Moist. — Sa od Teemera i Spoolsa. Pieniadze musimy drukowac tutaj. Bedzie to wygladalo bardziej oficjalnie, no i zachowujemy kontrole nad tym, co wychodzi za drzwi.
— Panie Lipwig! Pan robi z tego banku cyrk!
— No coz, to ja mam cylinder, panie Bent, wiec chyba to ja rzadze na arenie!
Powiedzial to z usmiechem, by troche rozluznic nastroj, ale twarz Benta zachmurzyla sie nagle.