* * *

— Inspektorzy… — powtorzyl pan Shady dziesiec minut pozniej, obracajac to slowo w ustach jak cukierek.

— Potrzebni mi ludzie, ktorzy cenia wspaniale tradycje mennicy — oswiadczyl Moist i nie dodal: Takie jak wykonywanie monet bardzo, bardzo powoli i zabieranie pracy do domu.

— Inspektorzy — powtorzyl pan Shady jeszcze raz.

Za nim Ludzie z Szop sciskali w dloniach czapki i wpatrywali sie w Moista jak sowy, z wyjatkiem tych chwil, kiedy mowil pan Shady, gdyz wtedy wpatrywali sie w jego kark.

Wszyscy zebrali sie w oficjalnej szopie pana Shady’ego, wybudowanej wysoko na scianie jak jaskolcze gniazdo. Trzeszczala, kiedy ktos sie poruszyl.

— I oczywiscie niektorzy z was nadal beda musieli kierowac praca nakladcza — ciagnal Moist. — Ale ogolnie waszym zadaniem bedzie dopilnowanie, zeby ludzie pana Spoolsa zjawiali sie punktualnie, zachowywali sie nalezycie oraz przestrzegali odpowiednich procedur bezpieczenstwa.

— Bezpieczenstwo… — powiedzial pan Shady, jakby smakowal to slowo.

Moist zauwazyl zlosliwe blyski w oczach ludzi. Mowily wyraznie: ci nowi odbieraja nam mennice, ale beda musieli nas minac, zeby wyjsc przez te drzwi. Ho, ho!

— No i oczywiscie mozecie zatrzymac szopy — obiecal Moist. — Mam tez plany monet pamiatkowych i innych produktow, wiec wasze umiejetnosci nie beda sie marnowac. Umowa stoi?

Pan Shady obejrzal sie na kolegow, a potem znow spojrzal na Moista.

— Chcielibysmy o tym porozmawiac — oswiadczyl.

Moist skinal najpierw jemu, potem na Benta, i ruszyl skrzypiacymi, chwiejnymi schodami ku podlodze, gdzie ustawiano juz czesci nowej prasy. Bent otrzasnal sie lekko, kiedy ja zobaczyl.

— Nie zgodza sie, wie pan — stwierdzil z nieskrywana nadzieja w glosie. — Od setek lat robia wszystko tak samo. I sa swietnymi rzemieslnikami!

— Podobnie jak ludzie, ktorzy wytwarzali krzemienne noze — zauwazyl Moist. Prawde rzeklszy, sam sie sobie dziwil. To pewnie przez spotkanie z Cribbinsem. Jego mozg gnal teraz jak szalony. — Wie pan, nie lubie patrzec na niewykorzystane umiejetnosci — zapewnil. — Ale dam im lepsze pensje, porzadna prace i prawo uzywania szop. I za sto lat nie dostana lepszej oferty…

Ktos schodzil po chwiejnych schodach. Moist rozpoznal Mlodego Alfa, ktory — co zdumiewajace — zdolal zatrudnic sie w mennicy, gdy wciaz byl zbyt mlody, by sie golic, ale wystarczajaco stary, by miec pryszcze.

— Ehm… Ludzie pytaja, czy beda odznaki — odezwal sie chlopak.

— Wlasciwie myslalem o mundurach — odparl Moist. — Srebrne polpancerze z herbem miasta i lekkie srebrne kolczugi, zeby wygladaly imponujaco, kiedy bedziemy mieli gosci.

Chlopak wyjal z kieszeni kartke papieru i sprawdzil cos.

— A notatniki?

— Oczywiscie. Gwizdki tez.

— I jeszcze te… z tymi szopami to pewne?

— Slowo jest dla mnie swiete — zapewnil Moist.

— Slowa sa moze dla pana swiete, panie Lipwig — stwierdzil Bent, kiedy chlopak pobiegl z powrotem po rozkolysanych schodach. — Ale obawiam sie, ze doprowadza nas do ruiny. Bank potrzebuje solidnosci, niezawodnosci… wszystkiego, czego symbolem jest zloto.

Moist odwrocil sie gwaltownie. To nie byl dobry dzien. I noc tez nie.

— Panie Bent, jesli nie podoba sie panu to, co robie, nie zatrzymuje pana. Dostanie pan dobre referencje i cale nalezne panu wynagrodzenie.

Bent wygladal, jakby dostal w twarz.

— Odejsc z banku? Odejsc z banku? Jak moglbym to zrobic? Jak pan smie!

Nad nimi trzasnely drzwi. Obaj spojrzeli w gore. Ludzie z Szop schodzili po schodach w uroczystej procesji.

— Teraz sie przekonamy — syknal Bent. — Ci ludzie sa wartosciowi i solidni. Nie zechca miec nic wspolnego z panska krzykliwa propozycja, panie… zarzadco areny!

Ludzie z Szop dotarli do stop schodow. Wszyscy bez slowa spojrzeli na pana Shady’ego, oprocz pana Shady’ego, ktory spojrzal na Moista.

— Szopy zostaja, tak? — zapytal.

— Poddajecie sie? — spytal wstrzasniety Bent. — Po setkach lat?

— No wiec… — rzekl pan Shady. — Pogadalismy troche z chlopakami i trudno, w takich czasach czlowiek musi myslec o swojej szopie. A naszym chalupnikom nic nie zagrozi?

— Panie Shady, za elimy gotow jestem isc na barykady — zapewnil Moist.

— Wczoraj rozmawialismy tez z paroma chlopakami z Urzedu Pocztowego i oni mowia, ze mozemy wierzyc slowu pana Lipwiga, bo jest prostolinijny jak korkociag.

— Korkociag? — zdumial sie Bent.

— Tak, tez o to pytalismy — odparl Shady. — Wytlumaczyli nam, ze czasem troche kreci, ale to w porzadku, bo wyciaga te przeklete korki!

Pan Bent zrobil ponura mine.

— Och… — westchnal. — To najwyrazniej jakis zaciemniajacy osad zart, ktorego nie rozumiem. Prosze wybaczyc, ale mam bardzo wiele pracy, ktora musze sie zajac.

Podnoszac i opuszczajac stopy, jakby szedl po zmieniajacych wysokosc stopniach, pan Bent oddalil sie w urywanym pospiechu.

— Doskonale, panowie. Dziekuje wam za te pomocna postawe — rzekl Moist, obserwujac znikajaca postac. — Ze swojej strony postaram sie zamowic te mundury jeszcze dzisiaj.

— Szybko pan dziala, zarzadco — przyznal Shady.

— Jesli czlowiek stoi w miejscu, doscigna go jego bledy — oswiadczyl Moist.

Rozesmiali sie, poniewaz wlasnie on to powiedzial, ale w jego pamieci wyrosla nagle twarz Cribbinsa i calkiem nieswiadomie wsunal dlon do kieszeni. Musnal palcami palke. Bedzie musial teraz nauczyc sie jej uzywac, poniewaz bron, ktora czlowiek trzyma w reku i ktora nie umie sie posluzyc, nalezy do jego przeciwnika.

Kupil ja… wlasciwie czemu? Poniewaz byla jak zestaw wytrychow: symbolem, majacym dowiesc — chocby tylko jemu samemu — ze jeszcze sie nie poddal, nie do konca, ze jakas jego czesc wciaz jest wolna. Byla jak inne przygotowane tozsamosci, plany ucieczki, ukryte pieniadze i przebrania. Mowily mu, ze kiedy tylko zechce, moze odejsc, wtopic sie w tlum, pozegnac papierkowa robote, rozklady zajec i te nieskonczone, nieustajace pragnienie…

Te rzeczy przekonywaly go, ze w dowolnej chwili moze sie wycofac. W kazdej godzinie, kazdej minucie, kazdej sekundzie… A poniewaz mogl, nie robil tego — w zadnej godzinie, zadnej minucie i zadnej sekundzie. Musial byc jakis powod…

— Panie Lipwig! Panie Lipwig! — Mlody urzednik krecil i kluczyl wsrod krzataniny w mennicy, az wreszcie zdyszany stanal przed Moistem. — Panie Lipwig, jakas dama czeka na pana w hali i juz trzy razy podziekowalismy jej za niepalenie, a ona dalej to robi!

Wizja piekielnego Cribbinsa rozwiala sie, zastapiona o wiele lepsza.

No tak. To ten powod…

* * *

Panna Adora Belle Dearheart, znana Moistowi jako Igla, stala posrodku hali banku. Moist kierowal sie na dym.

— Czesc — powiedziala i to bylo tyle. — Mozesz mnie zabrac z tego wszystkiego?

Skinela dlonia bez papierosa. Personel znaczaco otoczyl ja mosieznymi popielniczkami pelnymi bialego piasku. Moist przestawil dwie z nich i wyprowadzil ja.

— Jak ci poszlo… — zaczal, ale przerwala mu.

— Mozemy rozmawiac po drodze.

— A dokad idziemy? — spytal z nadzieja.

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату