Slonce wpadalo przez okna bankowej jadalni, oswietlajac scene perfekcyjnego zadowolenia.
— Powinienes sprzedawac bilety — stwierdzila z rozmarzeniem Adora Belle, opierajac brode na dloniach. — Ludzie w depresji mogliby tu przychodzic i odchodziliby wyleczeni.
— Z pewnoscia trudno na to patrzec i byc smutnym — zgodzil sie Moist.
— To przez ten entuzjazm, z jakim usiluje wywrocic swoja paszcze na lewa strone.
Pan Maruda mlasnal glosno, gdy udalo mu sie przelknac resztke lepkiego toffi. Potem starannie sprawdzil miske, czy moze jest tam cos wiecej. Nigdy nie bylo, ale Pan Maruda nie byl psem, ktory ustepuje prawom przyczynowosci.
— No wiec… — podjela Adora Belle — …zwariowana staruszka… no dobrze, bardzo przebiegla zwariowana staruszka… umarla i zostawila ci psa, ktory tak jakby nosi bank na obrozy. Potem wytlumaczyles wszystkim, ze zloto jest warte mniej niz ziemniaki, wyrwales tego swojego strasznego zbrodniarza z celi smierci, a on teraz siedzi w piwnicy i projektuje dla ciebie banknoty, dodatkowo zirytowales jedna z najpaskudniejszych rodzin w miescie, a ludzie staja w kolejce, zeby zalozyc konto w banku, poniewaz ich rozsmieszasz… Cos pominelam?
— Mysle, ze moja sekretarka robi do mnie slodkie oczy. Mowie: „sekretarka”, bo ona tak jakby zalozyla, ze nia jest.
Niektore narzeczone zalalyby sie lzami albo zaczely krzyczec, lecz Adora Belle wybuchnela smiechem.
— I jest golemem — dokonczyl Moist.
Smiech ucichl.
— To niemozliwe. To nie dziala w ten sposob. Zreszta dlaczego golem mialby uznac, ze jest rodzaju zenskiego? Cos takiego nigdy sie jeszcze nie zdarzylo.
— Zaloze sie, ze do tej pory istnialo niewiele wyemancypowanych golemow. Poza tym dlaczego wlasciwie mialaby myslec, ze jest rodzaju meskiego? A ona mruga do mnie i macha rzesami… No, przynajmniej tak sie jej wydaje. Stoja za tym dziewczyny pracujace w okienkach pocztowych. Sluchaj, ja nie zartuje. Problem polega na tym, ze ona tez nie.
— Porozmawiam z nim… czy tez z nia, jak twierdzisz.
— Dobrze. Nastepna sprawa to ten facet…
Aimsbury wychylil glowe zza drzwi. Byl zakochany.
— Ma panienka ochote na jeszcze kilka klopsikow? — zapytal, znaczaco poruszajac brwiami, jakby klopsikowe rozkosze byly sekretem znanym tylko nielicznym[6].
— Ma pan wiecej? — zdumiala sie Adora Belle, spogladajac na swoj talerz. Nawet Pan Maruda nie potrafilby go lepiej wyczyscic, a ona wyczyscila go juz dwukrotnie.
— Wiesz, co w nich jest? — zapytal Moist, ktory po raz kolejny zdecydowal sie na omlet przygotowany przez Peggy.
— A ty?
— Nie!
— Ja tez nie. Ale moja babcia je robila i wiaza sie z nimi moje najszczesliwsze wspomnienia. Nie popsuj ich. — Adora Belle usmiechnela sie promiennie do zachwyconego kucharza. — Tak, poprosze, Aimsbury, ale nieduzo. Chcialam tylko zauwazyc, ze smak moglaby poprawic odrobina czos…
— Nic pan nie je, panie Bent — zauwazyl Cosmo. — Moze kawalek tego bazanta?
Glowny kasjer rozejrzal sie nerwowo, troche nieswoj w tym wspanialym domu pelnym dziel sztuki i sluzby.
— Chce… Chce wyraznie zaznaczyc, ze moja lojalnosc wobec banku jest…
— …niekwestionowana, panie Bent. Oczywiscie. — Cosmo podsunal mu srebrna tace. — Ale prosze cos przegryzc, skoro juz pan tu dotarl.
— Pan takze malo co je, panie Cosmo. Tylko chleb i wode!
— Przekonalem sie, ze pomaga mi to myslec. Co takiego chcial pan…?
— Wszyscy go lubia, panie Cosmo. Wystarczy, ze porozmawia z ludzmi, a oni go lubia. I naprawde postanowil zrezygnowac ze zlota. Prosze tylko pomyslec, sir! Gdzie znajdziemy prawdziwa wartosc? On twierdzi, ze chodzi o miasto, ale to rzuca nas na laske… politykow! To oszustwo!
— Sadze, ze lyk brandy dobrze panu zrobi — rzekl Cosmo. — To, co pan powiedzial, to czyste zloto prawdy. Ale jaka droga powiedzie nas dalej naprzod?
Bent sie zawahal. Nie lubil rodziny Lavishow. Oplatali bank niczym bluszcz, ale przynajmniej nie probowali niczego zmieniac i przynajmniej wierzyli w zloto.
I nie byli glupi.
Mavolio Bent mial definicje glupoty, ktora wiekszosc ludzi uznalaby za nazbyt szeroka. Smiech byl glupi. Teatr, poezja i muzyka byly glupie. Ubrania, ktore nie sa szare, czarne, a co najmniej z niebarwionych tkanin. Obrazy przedstawiajace rzeczy, ktore nie istnieja realnie… Glupota byla podstawowym stanem istnienia i musial ja przezwyciezac kazdym kregiem swego moralnego kregoslupa.
Misjonarze co bardziej surowych wyznan uznaliby Mavolia za idealnego nawroconego, tyle ze religie takze byly wybitnie glupie.
Glupie nie byly liczby. Liczby utrzymywaly wszystko. I glupie nie bylo zloto. Lavishowie wierzyli w liczenie i w zloto. Pan Lipwig traktowal liczby tak, jakby byly zabawkami, i powiedzial, ze zloto to tylko olow na wakacjach! A to przeciez gorzej niz glupi poglad. To niewlasciwe zachowanie — przeklenstwo, ktore po latach zmagan udalo mu sie wyrwac ze swojej piersi.
Ten czlowiek musial odejsc. Nie po to Bent ciezka praca pokonywal kolejne stopnie bankowej kariery, by teraz ten… osobnik zmienial wszystko w kpine. Nie!
— Ten czlowiek znowu przyszedl dzisiaj do banku. Byl bardzo dziwny. Sprawial wrazenie, jakby znal pana Lipwiga, ale nazywal go Albertem Spanglerem. Mowil tak, jak gdyby znali sie sprzed wielu lat, i mam wrazenie, ze pan Lipwig sie tym zdenerwowal. Nazywal sie Cribbins, a przynajmniej tak zwrocil sie do niego pan Lipwig. Bardzo stare ubranie, bardzo zakurzone. Twierdzil, ze jest ksiedzem czy zakonnikiem, ale nie sadze.
— I to bylo w nim dziwne, tak?
— Nie, panie Cosmo…
— Nazywaj mnie po prostu Cosmo, Malcolmie. Przeciez nie sa nam potrzebne te wszystkie ceregiele.
— No… no tak — zgodzil sie Mavolio Bent. — Ale nie, nie o to chodzilo. To jego zeby. Mial takie stare protezy, a one przesuwaly sie i grzechotaly, kiedy mowil…
— Ach, ten stary typ ze sprezynami — domyslil sie Cosmo. — No dobrze. I Lipwig sie zdenerwowal?
— O tak. I dziwna sprawa: twierdzil, ze nie zna tego czlowieka, ale zwrocil sie do niego po nazwisku.
— Tak, to dziwne. — Cosmo sie usmiechnal. — I ten czlowiek poszedl sobie?
— No tak, si… panie… Cosmo. I zaraz przyszedlem tutaj.
— Doskonale sie spisales, Matthew. Jesli ten czlowiek znow sie zjawi, czy moglbys pojsc za nim i sprawdzic, gdzie mieszka?
— Jesli zdolam, si… panie… Cosmo.
— Doskonale!
Cosmo pomogl Bentowi wstac z krzesla, uscisnal mu dlon, tanecznym krokiem odprowadzil go do drzwi i wypchnal na ulice, wszystko to w jednej plynnej baletowej sekwencji.
— Prosze wracac, panie Bent, bank pana potrzebuje! — rzekl, zamykajac drzwi. — Dziwaczne z niego stworzenie… Nie sadzisz, Drumknott?
Wolalbym, zeby przestal, pomyslal Dotychczas. Czy jemu sie wydaje, ze jest Vetinarim? Jak nazywaja te rybki, ktore plywaja razem z rekinami i staraja sie byc uzyteczne, zeby nie zostac pozarte? To ja, ja tak wlasnie robie, po prostu trzymam sie, bo to bezpieczniejsze niz puscic.