— Nie przesadzaj. Przeciez nie zaczynam wojny!

— Nie, zaczynasz dzialania prawne! A z krasnoludami to nawet gorzej. Mowilas sama, ze zgodnie z kontraktem nie wolno ci usuwac z ziemi krasnoludow metali szlachetnych!

— Tak, ale tu chodzi o golemy. One zyja.

— Posluchaj. Zabralas…

— …moglam zabrac…

— …no dobrze, moglas zabrac, na bogow, tony zlota z ziemi krasnoludow…

— …ziemi Powiernictwa Golemow…

— Zgoda, ale zawarliscie umowe! Ktora zlamalas, kiedy zabralas…

— … nie zabralam. Odeszlo samo — oswiadczyla spokojnie Adora Belle.

— Wielkie nieba, tylko kobieta moglaby tak pomyslec! Uwazasz, ze skoro wedlug ciebie twoje dzialania sa calkowicie usprawiedliwione, kwestie prawne nie maja znaczenia! A mnie tutaj juz tak malo brakuje, by przekonac ludzi, ze dolar nie musi byc okragly i blyszczacy… I nagle sie dowiaduje, ze lada moment wkrocza do miasta cztery wielkie, lsniace i jasniejace golemy, machajac i blyskajac do gapiow!

— Nie ma powodow, zeby tak histeryzowac!

— Owszem, sa. Nie ma powodow do zachowywania spokoju!

— Tak, ale przeciez wlasnie w takich sytuacjach zyjesz naprawde! Wtedy twoj mozg najlepiej dziala. Zawsze znajdujesz wyjscie, tak?

Nic nie mozna bylo poradzic na taka kobiete. Zwyczajnie zmieniala sie w mlot i czlowiek wpadal prosto na nia.

Na szczescie…

Dotarli do uniwersytetu, znalezli sie w Glownym Holu i wyrosla nad nimi grozna figura Alberta Malicha, zalozyciela. Miala na glowie nocnik. Sprawilo to pewien klopot golebiowi, ktory — zgodnie z rodzinna tradycja — spedzal wiekszosc czasu na glowie Alberta, a teraz na wlasnej glowie nosil miniaturowa wersje tego samego glinianego naczynia.

Znowu juwenalia, pomyslal Moist. Ech, studenci… Mozna ich kochac albo nienawidzic, ale nie wolno walic lopata po glowach…

— Wiesz co? Golemy czy nie, moze zjemy dzis razem kolacje, tylko ty i ja, w bankowym apartamencie? Aimsbury bedzie zachwycony. Nieczesto ma okazje gotowac dla ludzi i na pewno poprawi mu to samopoczucie. Przygotuje wszystko, czego zazadasz. Jestem pewien.

Adora Belle spojrzala na niego z ukosa.

— Tak pomyslalam, ze zaproponujesz cos takiego — stwierdzila. — Dlatego zamowilam barani leb. Byl uradowany.

— Barani leb? — powtorzyl zniechecony Moist. — Wiesz przeciez, ze nie znosze jedzenia, ktore na mnie patrzy. Nawet szprotce nie potrafie spojrzec w oczy.

— Obiecal, ze da mu opaske.

— No swietnie…

— Moja babcia robila doskonaly barani leb w galarecie. Wiesz, trzeba wziac swinskie raciczki, zeby zagescic wywar, a kiedy wystygnie…

— Czasami wystepuje cos takiego jak nadmiar informacji — przerwal jej Moist. — Czyli jestesmy umowieni. A teraz chodz, porozmawiamy z twoim martwym magiem. Powinno ci sie spodobac. Na pewno beda tam czaszki.

Byly czaszki. Byly czarne kotary. Byly wyrysowane na podlodze skomplikowane symbole. Byly smuzki dymu z czarnych kadzielnic. A posrodku tego wszystkiego stal kierownik Katedry Komunikacji Post Mortem w przerazajacej masce i majstrowal przy swiecy.

Przerwal, kiedy uslyszal, jak wchodza, i wyprostowal sie pospiesznie.

— Och, jestescie wczesniej — powiedzial glosem tlumionym troche przez kly. — Przepraszam. To te swiece… Powinny byc z taniego loju, zeby dawaly odpowiednio czarny dym, ale ciagle dostaje woskowe. Tlumacze, ze samo kapanie nie wystarczy, potrzebuje gryzacego dymu, a raczej oni potrzebuja. Przepraszam… Jestem John Hicks, szef katedry. Myslak mowil mi o was.

Zdjal maske i wyciagnal reke. Wygladal, jakby probowal — wzorem wszystkich szanujacych sie nekromantow — zapuscic kozia brodke, ale ze wzgledu na jakis zasadniczy niedostatek zlosliwosci charakteru, wyrosla mu troche barania. Po kilku sekundach zrozumial, na co tak patrza, i sciagnal z reki sztuczna gumowa dlon z czarnymi szponami.

— Wydawalo mi sie, ze nekromancja jest zakazana — odezwal sie Moist.

— Och, my tutaj nie zajmujemy sie nekromancja — zapewnil Hicks. — Skad ten pomysl?

Moist rozejrzal sie znaczaco i wzruszyl ramionami.

— No wiec pierwszy raz przyszedl mi chyba do glowy, kiedy zauwazylem, ze na drzwiach luszczy sie farba, przez co mozna zobaczyc rysunek czaszki i litery NEKR…

— Och, to stara historia, bardzo stara — zapewnil Hicks nerwowo. — Jestesmy Katedra Komunikacji Post Mortem. Sila dla dobra, rozumiecie. Przeciwnie niz nekromancja, ktora jest bardzo zla forma magii, uprawianej przez zlych magow.

— A ze nie jestescie zlymi magami, wiec tego, co robicie, nie mozna nazwac nekromancja?

— No wlasnie!

— A tego, no… co okresla zlego maga? — spytala Adora Belle.

— No coz, zajmowanie sie nekromancja byloby stanowczo na szczycie listy.

— A moze pan nam przypomniec, co chcemy tutaj zrobic?

— Zamierzamy porozmawiac ze zmarlym profesorem Fleadem — wyjasnil Hicks.

— Ktory jest martwy, tak?

— Zdecydowanie tak. Bardzo stanowczo martwy.

— Czy nie jest to troszeczke podobne do nekromancji?

— Ale widzicie, nekromancja wymaga czaszek, kosci i ogolnego nekropolitalnego nastroju — oswiadczyl doktor Hicks. Spojrzal na ich miny. — Och, widze, co sobie teraz myslicie. — Parsknal lekkim smieszkiem, ktory jednak prul sie na krawedziach. — Ale nie dajcie sie zwiesc pozorom. Ja tego wszystkiego nie potrzebuje. Natomiast profesor Flead owszem. Jest raczej tradycjonalista i nie wyszedlby ze swojej urny dla niczego ponizej pelnego Rytualu Dusz, kompletnego, lacznie ze Straszliwa Maska Przywolania.

Brzdeknal groznym klem.

— A to wlasnie jest Straszliwa Maska Przywolania — domyslil sie Moist.

Mag wahal sie przez moment, nim przyznal:

— Oczywiscie.

— Bo wyglada calkiem jak maska Przerazajacego Czarnoksieznika, jakie sprzedaja w sklepie Boffo przy Dziesiatego Jajka. Zawsze uwazalem, ze za piec dolarow to prawdziwa okazja.

— Ja, ehm… sadze, ze sie pan pomylil — rzekl Hicks.

— Nie wydaje mi sie — odparl Moist. — Zostawil pan etykiete.

— Gdzie? Gdzie? — Wcale-Nie-Nekromanta-Skad chwycil maske i zaczal obracac ja w dloniach, szukajac…

Zauwazyl usmiech Moista i przewrocil oczami.

— No dobrze, zgadl pan — mruknal. — Prawdziwa gdzies zgubilismy. Wszystko tutaj ginie, normalnie trudno uwierzyc. Nie sprzataja porzadnie po zakleciach. Czy na korytarzu byla taka wielka kalamarnica?

— Teraz nie — uspokoila go Adora Belle.

— A wlasciwie jaka jest przyczyna tej kalamarnicy? — spytal Moist.

— Och, chetnie wam opowiem o kalamarnicy! — zawolal Hicks.

— Tak?

— Nie chcecie o niej wiedziec!

— Nie chcemy?

— Mozecie mi wierzyc. Na pewno jej tam nie bylo?

— Cos takiego raczej trudno przeoczyc — stwierdzila Adora Belle.

— To moze mamy szczescie i sie w koncu wyczerpalo. — Hicks odetchnal z ulga. — To sie naprawde robi nie do wytrzymania. W zeszlym tygodniu wszystko w mojej kartotece ulozylo sie pod W. Nikt nie wie

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату