— Dalem mu ftabilna ofobowofc, ktorej nie drecza leki, ftrachy i demony paranoi…
Moist spojrzal na warsztat Igora — co wedlug dowolnych standardow bylo czynem odwaznym. Stal tam sloj, w ktorym plywalo cos nieokreslonego. Moist przyjrzal sie z bliska — kolejny niewielki akt heroizmu dla czlowieka w bogatym w Igory srodowisku.
To nie byla szczesliwa rzepa. Pokrywaly ja plamy. Kolyszac sie, przeplywala z jednej strony naczynia na druga, a od czasu do czasu odwracala sie dolem do gory.
— Rozumiem — rzekl Moist. — Ale mam wrazenie, ze dajac naszemu przyjacielowi te swobodna, pelna nadziei postawe wobec zycia, ktora bez przesadnego wchodzenia w szczegoly okresle jako postawe rzepy, dales mu takze zdolnosci artystyczne… i nie zawaham sie uzyc tego okreslenia powtornie… rzepy.
— Ale fam w fobie jeft o wiele fczefliwfy — bronil sie Igor.
— To prawda, lecz jak wiele owego samego w sobie jest… i naprawde nie chce sie tu powtarzac… jest warzywnej natury?
Igor zastanawial sie przez chwile.
— Jako fluga medycyny, fir — rzekl — mufe myflec o tym, co dobre dla pacjenta. W tej chwili jeft fczefliwy i zadowolony, bez zadnych zmartwien. Czemu mialby z tego rezygnowac dla zwyklej fprawnofci operowania olowkiem?
Moist zdal sobie sprawe z upartego stukania — rzepa uderzala o scianke sloja.
— To interesujaca i filozoficzna kwestia — stwierdzil, znow zerkajac na radosna, ale nieco rozkojarzona twarz Clampa. — Jednak mam wrazenie, ze wszystkie te przykre drobnostki byly wlasnie tym, co go czynilo, no… nim.
Goraczkowe stukanie warzywa stawalo sie coraz silniejsze. Igor i Moist spogladali to na sloj, to na dziwnie usmiechnietego czlowieczka.
— Igorze, nie jestem pewien, czy wiesz, jak dzialaja ludzie…
Igor zasmial sie dobrodusznie.
— Och, profe mi wierzyc, fir…
— Igorze? — przerwal mu Moist.
— Tak, jafnie panie — odparl ponuro Igor.
— Idz i przynies znowu te przeklete druty, co?
— Tak, jafnie panie.
Moist wrocil na gore i znowu znalazl sie w samym sercu paniki. Zaplakana panna Drapes zauwazyla go i przystukala z wielka predkoscia.
— Chodzi o pana Benta, sir! Wybiegl z krzykiem! Nigdzie nie mozemy go znalezc!
— A po co go szukac? — spytal Moist i dopiero wtedy uswiadomil sobie, ze powiedzial to glosno. — To znaczy, jaki jest powod tych poszukiwan?
Opowiesc rozwijala sie z wolna. I kiedy panna Drapes mowila, Moist mial coraz silniejsze wrazenie, ze wszyscy sluchajacy rozumieja znaczenie wydarzen — oprocz niego.
— No dobrze, zrobil blad — powiedzial. — Przeciez nic sie nie stalo, tak? Wszystko poprawiono? Troche krepujace, owszem…
Ale, przypomnial sobie, blad jest gorszy od grzechu, zgadza sie?
Tylko ze to zwyczajnie bez sensu, uznala jego rozsadna osobowosc. Mogl powiedziec cos w rodzaju: „Widzicie? Nawet ja moge sie pomylic w chwili dekoncentracji! Musimy stale byc czujni!”.
Albo na przyklad: „Zrobilem to specjalnie, zeby was sprawdzic!”. Nawet nauczyciele znaja ten numer. Potrafilbym wymyslic z dziesiec sposobow, zeby sie z tego wykrecic. No ale ja jestem kretaczem. Nie sadze, zeby on w ogole kiedys krecil.
— Mam nadzieje, ze nie zrobil czegos… niemadrego — chlipnela panna Drapes, siegajac do rekawa po chusteczke.
Cos… niemadrego, pomyslal Moist. Takie okreslenie stosuja ludzie, kiedy mysla o kims skaczacym z mostu do rzeki albo za jednym zamachem polykajacym cala zawartosc apteczki. To ten styl niemadrych rzeczy…
— Nigdy nie spotkalem czlowieka mniej niemadrego — zapewnil.
— No wiec, eee… prawde mowiac, zawsze troche nas zastanawial — wyznal jeden z ksiegowych. — Znaczy, jest tu juz o swicie, a ktoras ze sprzataczek mowila mi, ze czesto siedzi do poznej nocy… Co? Co takiego? To zabolalo!
Panna Drapes, ktora szturchnela go mocno, teraz goraczkowo wyszeptala mu cos do ucha. Urzednik przygarbil sie i spojrzal na Moista z zaklopotaniem.
— Przepraszam, sir, odezwalem sie poza kolejnoscia… — wymamrotal.
— Pan Bent jest dobrym czlowiekiem, panie Lipwig — oswiadczyla panna Drapes. — Bardzo ciezko pracuje.
— Was wszystkich zmusza do ciezkiej pracy, moim zdaniem — stwierdzil Moist.
Proba wyrazenia solidarnosci z masami pracujacymi nie przyniosla efektu.
— Tylko zlej tanecznicy przeszkadza, ze wpadla pod rynne — rzekl starszy ksiegowy przy akompaniamencie ogolnych pomrukow aprobaty.
— Ehm… Wydaje mi sie, ze chodzi raczej o rabek od spodnicy — zauwazyl Moist. — Wpadanie pod rynne jest nieprzyjemna alternatywa dla…
— Polowa glownych kasjerow na Rowninach pracowala w tej sali — oswiadczyla panna Drapes. — I calkiem sporo jest juz kierownikami. A panna Lee, ktora jest wicedyrektorem w Banku Komercyjnym Apsly’ego w Sto Lat, dostala te prace dzieki listowi od pana Benta. Szkola Benta, rozumie pan. To sie liczy. Jesli dostanie pan list polecajacy od pana Benta, moze pan wejsc do dowolnego banku i dostac prace ot tak. — Pstryknela palcami.
— A jesli ktos woli zostac, to placa tutaj jest lepsza niz gdziekolwiek indziej — dodal ktos inny. — Powiedzial radzie, ze jesli chca miec najlepszych, musza za to zaplacic!
— Och, jest wymagajacy — przyznal kolejny z urzednikow. — Ale slyszalem co nieco od ludzi, ktorzy pracuja dla kierownik zasobow ludzkich w banku Pipewortha, wiec gdyby przyszlo co do czego, bez namyslu wybralbym Benta. On przynajmniej traktuje mnie jak czlowieka. A ona podobno mierzy, jak dlugo ludzie siedza w wygodce!
— Nazywaja to Studium Czasu i Ruchu — potwierdzil Moist. — Sluchajcie, wydaje mi sie, ze pan Bent chcial przez jakis czas byc sam. Na kogo krzyczal? Na tego chlopaka, ktory sie pomylil? Czy raczej sie nie pomylil, chcialem powiedziec…
— To byl mlody Hammersmith — wyjasnila panna Drapes. — Odeslalismy go do domu, bo troche sie zdenerwowal. Ale nie, pan Bent nie krzyczal na niego. Wlasciwie na nikogo nie krzyczal. On tylko…
Urwala, szukajac odpowiedniego slowa.
— Belkotal — stwierdzil ksiegowy, ktory juz raz odezwal sie poza kolejnoscia i teraz ponownie wykrecil owa kolejnosc ogonem. — Nie patrzcie tak na mnie. Wszyscy go slyszeliscie. A przy tym wygladal, jakby zobaczyl ducha.
Po chwili urzednicy samotnie albo parami zaczeli wracac do kantoru. Zgadzano sie powszechnie, ze przeszukano juz caly budynek. Silne poparcie miala teoria, ze pan Bent wyszedl przez mennice, gdzie wobec trwajacych ciagle prac panowalo spore zamieszanie. Ale Moist w to watpil. Bank byl stary, stare budynki miewaja najrozmaitsze zakamarki, a Bent pracowal tutaj od…
— Jak dlugo on tutaj pracuje? — zastanowil sie glosno.
Ogolna opinia brzmiala, ze „odkad siega ludzka pamiec”, ale panna Drapes — ktora z jakiegos powodu dysponowala scislymi informacjami na temat pana Benta — wyjasnila, ze od trzydziestu dziewieciu lat. Dostal prace, kiedy mial lat trzynascie i przesiedzial cala noc na stopniach banku, az prezes przyszedl do pracy, a Bent zaimponowal mu swym opanowaniem liczb. W ciagu dwudziestu lat przeszedl droge od gonca do glownego kasjera.
— Szybko! — pochwalil Moist.
— I nie mial ani dnia chorobowego. Nigdy — dokonczyla panna Drapes.
— No coz, moze teraz mu sie kilka nalezy — uznal Moist. — Wie pani, gdzie on mieszka, panno Drapes?