pieniadze?
— Nie, sir.
Dotychczas znow zaczynal sie niepokoic. Ciasne buty byly, no… zabawne, ale przeciez palec nie powinien miec takiego koloru…
— Przerazajacy widok. To jakby patrzec na wieloryba wyrzuconego na plaze i zywcem pozeranego przez kraby. — Cosmo obracal dlonia, by swiatlo lepiej ukazywalo cieniste V. — Moze sie szarpac w agonii, ale istnieje tylko jedno mozliwe zakonczenie. Straszne widowisko, jesli dobrze sie je zorganizuje.
Tak wlasnie mysli Vetinari, radowala sie dusza Cosmo. Plany moga sie rozsypac. Nie mozna zaplanowac przyszlosci. Tylko czlowiek arogancki planuje. Czlowiek madry steruje.
— Jako jeden z dyrektorow banku i oczywiscie zatroskany obywatel… — oswiadczyl z rozmarzeniem — … napisze teraz list do „Pulsu”.
— Tak, sir, oczywiscie — zgodzil sie Dotychczas. — A ja posle po jubilera, dobrze? Jak slyszalem, maja takie male szczypce, ktorymi…
— Przez cierpienie do gwiazd, Drumknott. To wyostrza moj umysl.
Rekawiczka wrocila na miejsce.
— Ehm…
Po czym Dotychczas zrezygnowal. Staral sie jak najlepiej, ale Cosmo uparcie zmierzal ku wlasnej destrukcji. W tej sytuacji czlowiek rozsadny mogl tylko wyciagnac jak najwiecej pieniedzy, a potem zachowac zycie, by je wydawac.
— Znowu sprzyjalo mi szczescie, sir… — zaryzykowal.
Wolalby jeszcze troche odczekac, ale bylo jasne, ze czas juz sie konczy.
— Naprawde? O co chodzi?
— O ten projekt, nad ktorym ostatnio pracuje…
— Wielkim kosztem? Co z nim?
— Sadze, ze moglbym zdobyc laske Vetinariego, sir.
— Chodzi ci o jego laske z ukryta klinga?
— Tak, sir. O ile mi wiadomo, nigdy nie wydobyl tej klingi w gniewie.
— Jak rozumiem, zawsze ma te laske przy sobie.
— Nie powiedzialem, ze to bedzie latwe, sir. Ani tanie. Ale po dlugich przygotowaniach widze prosta droge do sukcesu — zapewnil Dotychczas.
— Mowia, ze stal tego ostrza powstala z zelaza wydobytego z krwi tysiaca ofiar…
— Tak slyszalem, sir.
— Widziales ja?
— Tylko przez moment, sir.
Po raz pierwszy w karierze Dotychczasowi zrobilo sie zal Cosmo. W jego glosie byla jakas tesknota… On nie chcial zajac miejsca Vetinariego — w miescie bylo wielu takich, ktorzy chcieliby zajac miejsce Vetinariego. Cosmo chcial byc Vetinarim…
— Jak wygladala?
Glos brzmial blagalnie. Jady musialy juz przedostac sie do mozgu, uznal Dotychczas. Ale Cosmo wczesniej tez mial jadowity umysl. Moze sie zaprzyjaznia?
— Eee… No wiec uchwyt i pochwa sa calkiem jak w panskiej lasce, sir, choc nieco wytarte. Jednak samo ostrze jest szare i wyglada…
— Szare?
— Tak, sir. Wyglada na stare i jakby nie calkiem gladkie. Ale tu i tam, kiedy pada na nie swiatlo, pojawiaja sie drobne czerwone i zlote plamki. Musze przyznac, ze to bardzo zlowieszcza wizja.
— Te plamki swiatla to na pewno krew — stwierdzil zamyslony Cosmo. — Albo… Tak, to mozliwe… Mozliwe, ze to uwiezione dusze tych, ktorzy zgineli, by powstala ta straszna klinga.
— O tym nie pomyslalem, sir — przyznal Dotychczas, ktory spedzil dwie noce z nowa klinga, torba hematytu, mosiezna druciana szczotka i pewnymi chemikaliami. Udalo mu sie stworzyc bron, ktora wygladala, jakby miala samodzielnie skoczyc czlowiekowi do gardla.
— Moge ja dostac jeszcze dzis wieczorem?
— Mysle, ze tak, sir. To bedzie niebezpieczne, sam pan rozumie.
— I wymaga dalszych wydatkow, jak podejrzewam — stwierdzil Cosmo bardziej wnikliwie, niz Dotychczas mogl sie spodziewac w jego obecnym stanie.
— Tak wielu trzeba przekupic, sir… Nie bedzie zadowolony, kiedy odkryje strate, a nie chcialem ryzykowac, gdyz wykonanie falsyfikatu na zamiane wymagaloby dlugiego czasu.
— Tak, rozumiem.
Cosmo znow zdjal rekawiczke i przyjrzal sie swojej dloni. Zdawalo sie, ze na palcu pojawil sie zielonkawy odcien — zastanowil sie, czy w stopie pierscienia nie wystepuje miedz. Ale sunace w gore ramienia rozowe, prawie czerwone pasma wygladaly bardzo zdrowo.
— Tak. Zdobadz mi laske — wymruczal i odwrocil dlon, by sygnet pochwycil swiatlo lamp. Dziwne, nie czul juz ciepla na palcu, ale to przeciez bez znaczenia.
Wyraznie widzial przyszlosc. Buty, mycka, sygnet, laska… To jasne, ze w miare wypelniania okultystycznej przestrzeni, zajmowanej przez Vetinariego, ten nieszczesnik bedzie coraz slabszy, coraz bardziej zagubiony, zacznie zle kojarzyc fakty i popelniac bledy…
— Zajmij sie tym, Drumknott — polecil.
Havelock, lord Vetinari, rozmasowal grzbiet nosa. Mial za soba dlugi dzien, ktory wyraznie zmienial sie w dlugi wieczor.
— Chyba potrzebuje chwili odpoczynku. Zalatwmy to teraz — powiedzial.
Drumknott podszedl do dlugiego stolu, na ktorym o tej porze lezaly juz egzemplarze kilku wydan „Pulsu”. Jego lordowska mosc staral sie sledzic to, o czym ludzie sadzili, ze sie dzieje.
Vetinari westchnal. Ludzie bez przerwy mowili mu rozne rzeczy. Nawet w ciagu minionej godziny wielu mowilo mu o roznych rzeczach. Mowili mu te rzeczy z wielu powodow: by sie zasluzyc, by zarobic, w celu wymiany przyslug, ze zlosliwosci, dla zartu albo — co bylo podejrzane — z powodu deklarowanej troski o dobro publiczne. To, co w ten sposob powstawalo, nie bylo informacja, ale jakas ogromna, stuoka kula drobnych, wijacych sie faktoidow, z ktorej z wielka ostroznoscia mozna bylo wyluskac jakies informacje.
Sekretarz polozyl przed nim azete, starannie rozlozona na wlasciwej stronie i w miejscu zajetym przez duzy kwadrat wypelniony malymi kwadracikami; w niektore wpisano liczby.
— Dzisiejsze Jikan no Muda, sir — powiedzial.
Vetinari przygladal sie kwadratowi przez kilka sekund, po czym oddal azete. Zamknal oczy i zaczal bebnic palcami o stol.
— Hm… 9 6 3 1 7 4… — Drumknott notowal pilnie ciag liczb, az Patrycjusz zakonczyl: — …8 4 2 3. I jestem pewien, ze takie samo zamiescili w zeszlym miesiacu. W poniedzialek, o ile pamietam.
— Siedemnascie sekund, sir — powiedzial Drumknott. Jego olowek wciaz odrabial dystans.
— Coz, to byl meczacy dzien. I jaki to ma sens? Latwo przechytrzyc liczby. Liczby nie moga oddac. Za to ludzie ukladajacy krzyzowki… Ci sa naprawde podstepni. Kto moglby wiedziec, ze „pysdx” oznaczalo w starozytnym Efebie rzezbiona w kosci igielnice?
— No wiec pan, sir, oczywiscie — odparl Drumknott, starannie ukladajac teczki. — A takze kustosz Starozytnosci Efebianskich w Krolewskim Muzeum Sztuki, „Zagadkowicz” z „Pulsu” oraz panna Grace Speaker, ktora prowadzi sklep zoologiczny na Blonnych Schodach.
— Powinnismy miec na oku ten jej sklep, Drumknott. Kobieta z takim umyslem zadowala sie dostarczaniem psiej karmy? Nie wydaje mi sie.
— Rzeczywiscie, sir. Zanotuje to.
— Nawiasem mowiac, milo mi slyszec, ze twoje nowe buty przestaly skrzypiec.
— Dziekuje, sir. Bardzo dobrze sie rozchodzily.
Vetinari w zamysleniu patrzyl na dzisiejsze raporty.