— Pan Bent, pan Bent… — powiedzial. — Tajemniczy pan Bent… Bez niego Krolewski Bank mialby klopoty o wiele powazniejsze, niz mial w rzeczywistosci. A teraz, gdy Benta zabraklo, upadnie. Bank obraca sie wokol niego. Bije w rytmie jego pulsu. Jestem pewien, ze stary Lavish bal sie Benta. Powiedzial, ze jego zdaniem Bent jest…
Umilkl.
— Sir? — odezwal sie Drumknott.
— Przyjmijmy po prostu do wiadomosci, ze okazal sie pod kazdym wzgledem wzorowym obywatelem — rzekl Vetinari. — Przeszlosc to niebezpieczna kraina, czyz nie?
— Nie mamy o nim zadnych danych.
— Nigdy nie zwrocil na siebie uwagi. Jedyne, co wiem na pewno, to ze przybyl tutaj jako dziecko, na wozie bedacym wlasnoscia grupy wedrownych ksiegowych.
— Znaczy jak? Jak druciarze albo wrozki? — pytal Moist, gdy dorozka toczyla sie po coraz wezszych i coraz ciemniejszych ulicach.
— Zapewne mozna tak to okreslic — przyznala panna Drapes z lekka nutka dezaprobaty. — Wedruja trasami siegajacymi az do gor, prowadza ksiegi malych firm, pomagaja ludziom przy podatkach i takie rzeczy. — Odchrzaknela. — Cale rodziny. To musi byc cudowne zycie.
— Codziennie nowe rejestry. — Moist z powaga pokiwal glowa. — A wieczorami ci szczesliwi, rozesmiani ksiegowi pija piwo i przy muzyce akordeonow tancza Polke Podwojnej Ksiegowosci.
— Naprawde? — zapytala nerwowo panna Drapes.
— Nie wiem. Ale przyjemnie byloby wierzyc, ze tak. No coz, to wyjasnia pewne kwestie. Byl oczywiscie ambitny. A pewnie jedyne, na co mogl liczyc w drodze, to ze pozwola mu powozic.
— Mial trzynascie lat — przypomniala panna Drapes i glosno wytarla nos. — To takie smutne… — Zwrocila do Moista mokra od lez twarz. — W jego przeszlosci jest cos okropnego, panie Lipstick. Podobno ktoregos dnia jacys ludzie przyszli do banku i pytali…
— Jestesmy na miejscu, pani Cake — oznajmil dorozkarz i zahamowal ostro. — Nalezy sie jedenascie pensow i nawet nie proscie, zebym zaczekal, bo tutaj czlowiek ani mrugnac nie zdazy, jak ustawia mu konia na ceglach i zwina podkowy.
Drzwi do domu noclegowego otworzyla najbardziej owlosiona kobieta, jaka Moist w zyciu widzial, ale w okolicach ulicy Wiazow czlowiek uczyl sie nie zwracac uwagi na takie rzeczy. Pani Cake znana byla z tego, ze przyjmuje na kwatere przybywajacych do miasta nieumarlych i oferuje im bezpieczny, pelen zrozumienia port, zanim stana na wlasnych nogach, niewazne ile ich mieli.
— Pani Cake? — zapytal.
— Mama jest w kosciele. Kazala pana oczekiwac, panie Lipwig.
— O ile mi wiadomo, mieszka tutaj niejaki pan Bent.
— Bankier? Pokoj numer siedem na drugim pietrze. Ale nie sadze, zeby tam byl. Nie ma zadnych klopotow, mam nadzieje?
Moist wyjasnil sytuacje, caly czas swiadom drzwi otwierajacych sie odrobine w cieniach za plecami kobiety. Powietrze ostro pachnialo srodkiem dezynfekcyjnym. Pani Cake wierzyla, ze lepiej ufac czystosci niz poboznosci, a poza tym bez tej ostrej lesnej nuty polowe klientow doprowadzilby do szalenstwa zapach drugiej polowy.
A posrodku tego wszystkiego tkwil milczacy i bezosobowy pokoj pana Benta, glownego kasjera. Mloda kobieta, ktora przedstawila sie jako Ludmilla, z wielkimi oporami otworzyla im drzwi uniwersalnym kluczem.
— Zawsze byl dobrym lokatorem — zapewnila. — Nigdy ani chwili spoznienia.
Jedno spojrzenie obejmowalo wszystko: waski pokoik, waskie lozko, ubrania wiszace rowno na scianach, malutki zestaw z dzbankiem i umywalka oraz nietypowo duza szafe. Zycie zwykle kolekcjonuje nielad, ale nie zycie pana Benta. Chyba ze, oczywiscie, caly sie miescil w szafie.
— Wiekszosc waszych dlugoterminowych lokatorow to nieuma…
— …zywi inaczej — poprawila surowo Ludmilla.
— Tak, naturalnie… No wiec zastanawiam sie, dlaczego… pan Bent sie tutaj zatrzymal.
— Co pan sugeruje, panie Lipwick? — spytala panna Drapes.
— Musi pani przyznac, ze to raczej zaskakujace — bronil sie Moist.
A poniewaz i tak byla juz roztrzesiona, nie dodal: Niczego nie musze sugerowac. To sie samo sugeruje. Wysoki. Ciemna cera. Przychodzi przed switem, wychodzi po zmroku. Pan Maruda na niego warczy. Ma obsesyjny przymus liczenia. I obsesje na punkcie szczegolow. Jego widok wywoluje lekki dreszcz, po ktorym czlowiek czuje sie troche zawstydzony. Sypia w dlugim i waskim lozku. Wynajmuje pokoj u pani Cake, gdzie zatrzymuja sie wampiry. Nietrudno polaczyc razem to wszystko.
— Nie ma to chyba zwiazku z tym czlowiekiem, ktory byl tu wczoraj wieczorem? — spytala Ludmilla.
— A co to za czlowiek?
— Nie podal nazwiska. Powiedzial, ze jest przyjacielem. Caly w czerni, mial czarna laske ze srebrna czaszka. Mama uznala, ze to paskudny typek. Ale trzeba pamietac — dodala Ludmilla — ze mama mowi tak prawie o kazdym. Mial czarny powoz.
— Chyba nie lord Vetinari?!
— Skad! Vetinariego mama calkowicie popiera, tylko uwaza, ze powinien czesciej wieszac ludzi. Nie, ten byl niezlym tlusciochem, jak mowila mama.
— Naprawde? — zdziwil sie Moist uprzejmie. — No coz, bardzo pani dziekuje… Chyba powinnismy juz isc. A przy okazji, nie ma pani przypadkiem klucza do tej szafy?
— Nie ma klucza. Pan Bent nigdy nie sprawial klopotow, wiec mama nie protestowala, kiedy rok temu wstawil nowy zamek. To jeden z takich magicznych, ktore sprzedaja na Niewidocznym Uniwersytecie — tlumaczyla Ludmilla, kiedy Moist ogladal szafe.
Klopot z nieszczesnymi magicznymi zamkami polegal na tym, ze praktycznie wszystko moze byc kluczem — od slowa po dotkniecie.
— To dosyc dziwne, ze swoje ubrania wiesza na scianach, prawda? — zapytal Moist.
Ludmilla rzucila mu pelne dezaprobaty spojrzenie.
— W tym domu nie uzywamy slowa „dziwne”.
— Normalne inaczej? — zaproponowal.
— Moze byc. — Oczy dziewczyny blysnely ostrzegawczo. — Czy mozna okreslic, kto jest naprawde normalny na tym swiecie?
No coz, pewnym kandydatem bylby ktos, komu paznokcie nie wydluzaja sie tak wyraznie, kiedy sie zirytuje…
— Musimy juz wracac do banku. Jesli pan Bent sie pojawi, prosze mu przekazac, ze wiele osob go szuka.
— I martwi sie o niego — dodala szybko panna Drapes, po czym zaslonila dlonia usta i poczerwieniala.
Chcialem tylko robic pieniadze, myslal Moist, prowadzac panne Drapes w okolice, do ktorych osmielaly sie juz zajezdzac dorozki. Sadzilem, ze zycie bankowca to zyskowna nuda przerywana grubymi cygarami. Zamiast tego okazalo sie normalne inaczej. Jedyna naprawde normalna osoba w tym wszystkim jest Igor. No, moze jeszcze rzepa, ale co do niej nie mam zadnej pewnosci.
Zostawil pociagajaca nosem panne Drapes przed jej mieszkaniem przy Radosnego Mydla, z obietnica, ze da jej znac, kiedy zblakany pan Bent wyjdzie z ukrycia. Sam natomiast pojechal dalej, do banku. Przyszli juz straznicy z nocnej zmiany, ale sporo pracownikow krecilo sie jeszcze w budynku. Najwyrazniej nie mogli sie pogodzic z nowa rzeczywistoscia. Pan Bent byl elementem stalym, jak kolumny.
Cosmo go odwiedzil. I na pewno to nie byla towarzyska wizyta.
Ale co to bylo? Grozba? No coz, nikt nie lubi byc pobity. Ale moze chodzilo o cos bardziej wyrafinowanego. Moze „powiemy ludziom, ze jestes wampirem”? Na co osoba rozsadna odpowiedzialaby: wsadz to sobie tam, gdzie slonce nie dochodzi. Cos takiego byloby grozba dwadziescia lat temu, ale dzis? W miescie zyja bardzo liczne wampiry. Neurotyczne jak demon, nosza Czarna Wstazke, by pokazac, ze przyjeli Zobowiazanie, i generalnie radza sobie ze swoim — z braku lepszego okreslenia — zyciem. Ludzie w wiekszosci godzili sie z tym. Dzien mijal za