Na pewno potrzebowal pan snu.
— Nie szpalem, droga pani, ale kontemplowalem. — Cribbins wstal. — Kontemplowalem upadek niewiernych i wyniesienie poboznych. Czyz nie jeszt powiedziane, ze Pierwsi beda Osztatnimi, a Osztatni Pierwszymi?
— Wie pan, wielebny, zawsze mnie to troche niepokoilo — wyznala pani Houser. — No bo co sie wlasciwie stanie z ludzmi, ktorzy nie sa pierwsi, ale tez nie calkiem ostatni? Wie pan, tak jakby… truchtaja naprzod i staraja sie jak najlepiej?
Ruszyla do drzwi w sposob, ktory — nie tak subtelnie, jak sobie wyobrazala — zachecal go, by jej towarzyszyl.
— Rzeczywiscie, to prawdziwa zagadka, Berenicze — zgodzil sie Cribbins i podazyl za nia. — Swiete tekszty o nich nie wszpominaja, ale nie watpie, ze… — Zmarszczyl czolo. Rzadko kiedy dreczyly go zagadnienia religijne, a to wygladalo na dosc trudne. Jednak zmierzyl sie z nim niczym rasowy teolog. — Nie watpie, ze znajdziemy ich nadal truchtajaczych, ale byc moze w przeciwnym kierunku!
— Z powrotem ku Ostatnim? — zaniepokoila sie.
— Alez droga pani, prosze pamietac, ze wtedy juz beda Pierwszymi.
— No tak, o tym nie pomyslalam. To jedyny sposob, zeby cos takiego sie udalo, chyba ze, oczywiscie, oryginalni Pierwsi zaczekaja, zeby Ostatni ich dogonili.
— To bylby prawdziwy czud — przyznal Cribbins, obserwujac, jak zamyka za nimi drzwi. Wieczorne powietrze wydawalo sie ostre i nieprzyjemne po cieplym pokoju archiwum, a perspektywe kolejnej nocy w taniej noclegowni przy Malpiatej czynilo podwojnie niemila. Potrzebowal cudu — i mial przeczucie, ze wlasnie jakis nadchodzi.
— Przypuszczam, wielebny, ze trudno panu znalezc jakas kwatere — odezwala sie pani Houser.
W polmroku nie widzial wyraznie jej twarzy.
— Och, siosztro, nie tracze wiary… — zapewnil. — Jesli Om nie przybywa, zszyla… Arrgh!
I to w takiej chwili! Sprezyna sie zsunela. To byl wyrok!
Ale choc bolesne, zdarzenie moglo sie okazac blogoslawienstwem. Pani Houser zblizala sie z mina kobiety, ktora postanowila czynic dobro za wszelka cene. A jednak bolalo — sprezyna strzelila go prosto w jezyk.
I nagle odezwal sie ktos z tylu:
— Bardzo przepraszam, lecz trudno nie zauwazyc… Czy mam moze przyjemnosc z panem Cribbinsem?
Rozzloszczony bolacym jezykiem, Cribbins odwrocil sie z mordem w sercu, ale pani Houser powiedziala:
— To wielebny pan Cribbins, jesli wolno… Wielebny!
Cribbins rozluznil zacisniete piesci.
— To ja — mruknal.
Blady mlody czlowiek w staroswieckim garniturze nizszego urzednika przygladal mu sie badawczo.
— Nazywam sie Dotychczas — oswiadczyl. — A jesli pan jest Cribbinsem… znam pewnego bogatego czlowieka, ktory chcialby sie z panem spotkac. To moze byc panski szczesliwy dzien.
— Tak szadzisz? — burknal Cribbins. — Jesli ten czlowiek nazywa sie Coszmo, to ja tez chcze sie z nim szpotkac. I to moze byc jego szczesliwy dzien. Szczesciarze z nasz, czo?
— Przez moment na pewno bylas wystraszona — stwierdzil Moist.
Usiedli w saloniku z marmurowa posadzka. W kazdym razie Adora Belle siedziala. Moist prowadzil poszukiwania.
— Nie wiem, o co ci chodzi — odparla, kiedy otworzyl kredens.
— Golemy nie byly zbudowane do wolnosci. Nie wiedza, jak sobie radzic.
— Naucza sie. A ona nie skrzywdzilaby psa. — Obserwowala, jak krazy po pokoju.
— Nie bylas pewna. Slyszalem, jak do niej mowilas. W stylu „Odloz te chochle i odwroc sie bardzo powoli”. — Moist wysunal szuflade.
— Czy ty czegos szukasz?
— Kluczy do banku. Gdzies tutaj powinien byc komplet.
Adora Belle przylaczyla sie do niego. Miala do wyboru to albo dyskusje o Gladys. Poza tym w apartamencie staly bardzo liczne komody i szafy, wiec miala sie czym zajac, czekajac na przygotowanie kolacji.
— A ten klucz jest do czego? — zapytala po zaledwie kilku sekundach.
Moist sie obejrzal. Adora Belle trzymala srebrzysty klucz na kolku.
— To nie ten, powinno ich byc o wiele wiecej — stwierdzil. — A wlasciwie gdzie go znalazlas?
Wskazala wielkie biurko.
— Dotknelam tu z boku i… O, tym razem nie wyszlo…
Moist potrzebowal ponad minuty, by znalezc rygiel i wysunac mala szufladke. Zamknieta wtapiala sie bez sladu w sloje drewna.
— Musi otwierac cos waznego — stwierdzil, ruszajac do drugiego biurka. — Moze reszta kluczy jest trzymana gdzie indziej? Sprobuj go wyprobowac na wszystkim, co znajdziesz. Ja tu wlasciwie tylko biwakuje. Nie mam pojecia, co jest w polowie tych szuflad.
Wrocil do biurka i przegladal jego zawartosc, kiedy uslyszal za soba szczekniecie i zgrzyt. A potem Adora Belle odezwala sie calkiem spokojnie:
— Mowiles chyba, ze sir Joshua bawil tutaj mlode damy, tak?
— Zdaje sie, ze tak. A czemu?
— No wiec to naprawde byla niezla zabawa…
Moist sie odwrocil. Drzwiczki ciezkiego kredensu staly otworem.
— O nie… — powiedzial. — Do czego to wszystko sluzy?
— Zartujesz?
— No tak, jasne, oczywiscie. Ale wszystko jest takie… czarne.
— I skorzane — zauwazyla. — Mozliwe, ze tez gumowe.
Zblizyli sie do odkrytego wlasnie muzeum zaawansowanej erotyki. Niektore eksponaty, uwolnione wreszcie z zamkniecia, rozlozyly sie, wysunely, a w kilku przypadkach odskoczyly na podloge.
— To jest… — Moist tracil cos, co zrobilo „brzdek!” — …rzeczywiscie gumowe. Stanowczo gumowe.
— I wszystko tutaj jest dosc ozdobne — stwierdzila Adora Belle. — Musialy mu sie konczyc pomysly.
— Albo to, albo nie zostaly juz zadne, na ktore moglby wpadac. O ile pamietam, mial osiemdziesiat lat, kiedy umarl.
Sejsmiczny wstrzas spowodowal, ze kolejne sterty zsunely sie i zesliznely w dol.
— Brawa dla niego — mruknela Adora Belle. — O, sa tam rowniez polki z ksiazkami — ciagnela, badajac mrok w glebi kredensu. — Tutaj, za tym dziwacznym siodlem i pejczem. Lektura do poduszki, jak sadze.
— Chyba nie. — Moist wydobyl oprawny w skore tom i otworzyl na przypadkowej stronie. — Patrz, to dzienniki staruszka. Lata i lata. Na bogow, cale dziesieciolecia!
— Opublikujmy je, to zarobimy majatek. — Adora Belle kopnela stos eksponatow. — W gladkich szarych okladkach, oczywiscie.
— Nie, nie zrozumialas! Tutaj moze byc cos na temat pana Benta! Jest w nim jakas tajemnica… — Moist przesunal palcem po grzbietach. — Policzmy… Ma czterdziesci siedem lat, przybyl tu, kiedy mial okolo trzynastu, pare miesiecy pozniej zjawili sie jacys ludzie, ktorzy go szukali. Staremu Lavishowi sie nie spodobali. Aha! — Wyjal kilka tomow. — Te powinny nam cos powiedziec, sa mniej wiecej z wlasciwego okresu…
— Co to takiego i czemu brzecza? — spytala Adora Belle, podnoszac jakies dziwne aparaty.
— Skad mam wiedziec?
— Jestes mezczyzna.
— No tak. I co z tego? Znaczy, nie uzywam takich rzeczy.
— Wiesz, wydaje mi sie, ze to troche jak chrzan — stwierdzila z namyslem.
— Slucham?
— Jakby… No wiesz, chrzan jest dobry na kanapce z wolowina, wiec bierzesz troche. Ale ktoregos dnia jedna lyzeczka nie przebija musztardy…