to zamieszani. Jesli sie zastanowic, ja tez nie jestem w to zamieszany. Wlasciwie nie ma zadnego tego. Tlumaczylem to juz sierzantowi.
— Sierzant Detrytus uwaza, ze jest pan za sprytny, panie Lipwig — odparl kapitan Marchewa, otwierajac swoj notes.
— No tak… Podejrzewam, ze takie zdanie ma o wiekszosci ludzi, prawda?
Mina Marchewy nie zmienila sie ani odrobine.
— Moze mi pan wyjasnic, dlaczego na dole jest golem ubrany w sukienke, ktory ciagle poleca moim ludziom wytrzec zablocone buty?
— Nie tak, zeby nie wyjsc na oblakanego. Ale jaki to ma zwiazek z czymkolwiek?
— Nie wiem, sir. Mam nadzieje sie dowiedziec. Kim jest lady Deirdre Waggon?
— Pisze raczej staroswieckie ksiazki o etykiecie i prowadzeniu domu dla mlodych panien chcacych byc takim typem kobiet, ktore maja czas na ukladanie kwiatow. Ale czy to jest takie wazne?
— Nie wiem, sir. Staram sie ocenic sytuacje… Moze mi pan wytlumaczyc, dlaczego po budynku biega maly piesek bedacy w posiadaniu czegos, co nazwalbym nakrecanym urzadzeniem mechanicznym intymnej natury?
— Chyba dlatego, tak mysle, ze moja rownowaga psychiczna sie sypie — odparl Moist. — Prosze posluchac. Jedynym waznym faktem jest to, ze pan Bent mial… niemile przezycie i zamknal sie w skarbcu ze zlotem. Musialem go stamtad szybko wyciagnac.
— Tak, tak, skarbiec ze zlotem — rzekl kapitan. — Mozemy chwile porozmawiac o zlocie?
— A co ze zlotem?
— Mialem nadzieje, ze pan nam to powie, sir. O ile wiem, chcial pan je sprzedac krasnoludom.
— Co? A tak, rzeczywiscie cos takiego powiedzialem, ale chcialem tylko zaakcentowac swoja teze…
— Teze — powtorzyl z powaga kapitan Marchewa i zanotowal to.
— Wie pan, ja wiem, na czym to polega — rzekl Moist. — Pan tylko zacheca mnie do mowienia, w nadziei ze sie zapomne i powiem cos glupiego i obciazajacego. Tak?
— Bardzo panu dziekuje. — Kapitan Marchewa przewrocil kartke w notesie.
— Za co pan mi dziekuje?
— Za wyjasnienie, ze wie pan, na czym to polega, sir.
Widzisz? — powiedzial sobie Moist. Tak sie dzieje, kiedy za bardzo sie rozluznisz. Tracisz tempo. Nawet gliniarz moze cie przechytrzyc.
Kapitan uniosl glowe.
— Powiem panu, panie Lipwig, ze czesc tego, co pan mowil, zostala potwierdzona przez bezstronnego swiadka, ktory w zaden sposob nie mogl byc wspolnikiem.
— Rozmawialiscie z Gladys? — spytal Moist.
— A Gladys to…?
— To ta, ktora stale mowi o brudnych butach.
— Jak golem moze byc „nia”, sir?
— Aha, znam to. Prawidlowa odpowiedz brzmi: jak golem moze byc „nim”?
— Interesujaca kwestia, sir. To by wyjasnialo sukienke. A tak z ciekawosci, jaki ciezar moze panskim zdaniem przeniesc golem?
— Nie mam pojecia. Moze pare ton. Ale do czego pan zmierza?
— Nie wiem, sir — odparl uprzejmie Marchewa. — Komendant Vimes mawia, ze kiedy zycie podaje na talerzu splatane spaghetti, trzeba ciagnac, az trafi sie na kawalek miesa. No wiec panska wersja w zakresie, w jakim rozumial pan wtedy zdarzenia, pokrywa sie z wersja przekazana nam przez Pana Marude.
— Rozmawialiscie z psem?
— Przeciez jest prezesem banku, sir — przypomnial kapitan.
— Ale jak zrozumieliscie, co… Ach, macie przeciez wilkolaka, tak? — Moist sie usmiechnal.
— Nie potwierdzamy tego, sir.
— No ale wszyscy przeciez wiedza, ze to Nobby Nobbs.
— Naprawde, sir? Niech to licho… W kazdym razie panskie dzialania tego wieczoru sa wyjasnione.
— To dobrze. Dziekuje. — Moist zaczal sie podnosic.
— Jednakze panskie wczesniejsze dzialania tego tygodnia nie sa.
Moist usiadl znowu.
— Tak? Nie musze sie z nich tlumaczyc. Prawda?
— To mogloby nam pomoc.
— A jak by wam to pomoglo?
— Pomogloby nam zrozumiec, dlaczego w skarbcu nie ma zlota, sir. To drobny szczegol w wielkim planie rzeczy, ale jednak zagadka.
W tym momencie gdzies niedaleko zaczal szczekac Pan Maruda…
Cosmo Lavish siedzial przy biurku, zlozywszy palce w piramidke przed twarza, i przygladal sie jedzacemu Cribbinsowi. Niewielu ludzi, zdolnych do dokonania wyboru, kiedykolwiek robilo to dluzej niz trzydziesci sekund.
— Czy zupa jest smaczna? — zapytal.
Cribbins opuscil miske po dlugim, finalowym siorbnieciu.
— Swietna, wasza lordowszka mosc.
Wyjal z kieszeni szara szmate i…
Zamierza wyjac swoje zeby tutaj, przy stole, pomyslal Cosmo. Zadziwiajace. A tak, tkwia w nich jeszcze kawalki marchewki…
— Niech pana nie krepuje naprawianie swoich zebow — powiedzial, kiedy Cribbins wyjal z kieszeni zgiety widelec.
— Przez nie jesztem meczennikiem, sir — oswiadczyl Cribbins. — Przysiegam, ze chcza mnie dorwac.
Sprezyny brzeczaly, kiedy walczyl z nimi widelcem, a potem, najwyrazniej usatysfakcjonowany, wcisnal je na szare dziasla i zagryzl, wbijajac na miejsce.
— Juz lepiej — oznajmil.
— Dobrze — uznal Cosmo. — A teraz, wobec natury panskich zarzutow, ktore ten oto Drumknott starannie zanotowal, a pan podpisal, pozwoli pan, ze zapytam: dlaczego nie poszedl pan do lorda Vetinariego?
— Znalem takich, czo sie urwali ze sztryczka — odparl Cribbins. — Nie jeszt to takie trudne, jak sie ma gotowke. Ale jeszcze nigdy nie szlyszalem, zeby ktory nasztepnego dnia dosztal taka aliganczka robote. Rzadowa poszada, nie ma czo. A potem nagle sie robi bankierem, jak nicz. Ktos nad nim czuwa i nie szadze, zeby to byla jakas piekielna wrozka. Jakbym tak poszedl do Vetinariego, troche glupio bym zrobil, nie? Ale teraz on ma panszki bank, a pan go nie ma. To szkoda. No wiecz jesztem do dyszpozyczji, sir.
— Za odpowiednia cene, nie watpie.
— No czoz, jakis zwrot kosztow bardzo by pomogl, rzeczywiscie.
— Jest pan pewien, ze Lipwig i Spangler sa tym samym czlowiekiem?
— To ten jego usmiech, sir. Nie mozna go zapomniec. I ma taki dar rozmawiania z ludzmi, szprawiania, ze chcza robic to, na czym mu zalezy. Czalkiem jakby czarowal, paszkudny maly niewdziecznik.
Cosmo przyjrzal mu sie i powiedzial:
— Daj wielebnemu piecdziesiat dolarow, Drum… Dotychczas, i skieruj go do dobrego hotelu. Takiego, w ktorym dostepna jest goraca kapiel.
— Piecdziesiat dolarow? — warknal Cribbins.
— A potem wroc do dzialan w sprawie naszego drobnego nabytku.
— Tak jest, sir. Oczywiscie.
Cosmo przysunal sobie kartke papieru, zanurzyl pioro w kalamarzu i zaczal goraczkowo pisac.
— Piecdziesiat dolarow? — powtorzyl Cribbins, wzburzony tak niska cena grzechu.
Cosmo uniosl glowe i spojrzal na niego tak, jakby widzial go po raz pierwszy i wcale nie byl tym widokiem zachwycony.