— W domu noclegowym pani Cake.
— Naprawde? Dosyc… — zawahal sie, wybierajac z kilku mozliwosci — …niski czynsz, prawda?
— Mowi, ze jako kawaler nie potrzebuje nic wiecej. — Panna Drapes unikala wzroku Moista.
Moist czul, ze dzien wyslizguje mu sie powoli. Ale wszyscy patrzyli na niego wyczekujaco. W tej sytuacji, jesli chcial zachowac swoj wizerunek, mogl powiedziec tylko jedno.
— W takim razie wybiore sie tam i sprawdze, czy wrocil do siebie — rzekl. Na wszystkich twarzach pojawily sie usmiechy ulgi. — Ale sadze, ze ktos powinien mi towarzyszyc — dodal. — W koncu wy go znacie.
A wychodzi na to, ze ja nie.
— Wezme tylko plaszcz — odezwala sie panna Drapes.
Jedynym powodem, dla ktorego jej slowa rozchodzily sie z predkoscia dzwieku, bylo to, ze nie potrafila ich zmusic do wiekszej szybkosci.
Rozdzial osmy
Hubert w zadumie stukal w jedna z rurek Chlupera.
— Igorze — rzucil.
— Tak, jafnie panie? — odezwal sie Igor za jego plecami.
Hubert podskoczyl.
— Zdawalo mi sie, ze jestes tam, przy swoich ogniwach blyskawicowych — wykrztusil.
— Tam bylem, a teraz jeftem tutaj. Czego pan fobie zyczy?
— Zablokowales wszystkie zawory, Igorze. Nie moge wprowadzic zadnych zmian!
— Iftotnie, fir — przyznal spokojnie Igor. — Przyniofloby to zafkakujaco grozne fkutki.
— Ale chce zmienic niektore parametry, Igorze. — Hubert z roztargnieniem zdjal z kolka ceratowy kapelusz.
— Obawiam fie, ze to pewien problem, fir. Profil mnie pan, zebym doftroil Chlupera tak dokladnie, jak to tylko mozliwe.
— No oczywiscie. Dokladnosc jest elementem kluczowym.
— I teraz jeft… ekftremalnie dokladny, fir. — Igor wydawal sie nieco zaklopotany. — Byc moze nawet przefadnie dokladny, fir.
To „przefadnie” sprawilo, ze Hubert siegnal po parasol.
— Jak cos moze byc za dokladne?
Igor rozejrzal sie, nagle zdenerwowany.
— Czy bedzie panu przefkadzac, jefli przykrece troche seplenienie?
— A mozesz?
— W famej rzeczy, fir… To znaczy: w samej rzeczy. Ale to sprawy klanowe, rozumie pan. Feplenienie jest wymagane, jak fwy. Mysle jednak, ze wyjasnienie i tak bedzie dostatecznie trudne.
— No tak, ehm, dziekuje. Mow dalej.
Bylo to dlugie wyjasnienie. Hubert sluchal uwaznie, z otwartymi ustami. Termin „kult cargo” przefrunal obok, a po nim krotka dysertacja na temat hipotezy, ze cala woda-wszedzie-wie, gdzie jest pozostala woda, kilka ciekawych faktow o mozliwych zastosowaniach dzielonego krzemu i co sie z nim dzieje w obecnosci sera, o dobroczynnych i ryzykownych oddzialywaniach rezonansu morficznego na terenach o wysokim poziomie tla magicznego, prawda o jednojajowych blizniakach oraz fakt, ze jesli prawdziwa jest fundamentalna maksyma okultyzmu „Jako w Gorze, tak i na Dole”, to samo dotyczy „Jako w Dole, tak i na Gorze”.
Cisze, jaka potem zapadla, zaklocalo tylko kapanie wody w Chluperze i odglos olowka bylego Owlswicka, ktory pracowal z demonicznym talentem.
— Czy moglbys wrocic do seplenienia? — poprosil Hubert. — Sam nie wiem czemu, ale w ten sposob brzmi to jakby lepiej.
— Oczywifcie, fir.
— No dobrze. Wiec tak naprawde powiedziales, ze mozemy teraz zmienic sytuacje ekonomiczna miasta, regulujac Chlupera? Ze on jest jak woskowa laleczka jakiejs wiedzmy, a ja mam wszystkie szpilki?
— Ma pan racje, fir. Bardzo ladna analogia.
Hubert patrzyl na krysztalowe arcydzielo. Swiatlo w krypcie zmienialo sie bez przerwy, gdy zycie ekonomiczne miasta przeplywalo szklanymi rurkami, niektorymi cienkimi jak wlos.
— To model ekonomii, ktory w rzeczywistosci jest prawdziwa ekonomia?
— Sa identyczne, fir.
— A zatem jednym uderzeniem mlotka moge pchnac miasto w nieodwracalny krach ekonomiczny?
— Iftotnie, fir. Chce pan, zebym przyniofl mlotek?
Hubert patrzyl na te plynaca, kapiaca, pieniaca sie konstrukcje, bedaca Chluperem, i oczy wychodzily mu z orbit. Zaczal chichotac, ale chichot szybko przerodzil sie w smiech.
— Haha! Ahahaha!!! AHAHAHAHA!!!! Mozesz mi podac szklanke wody? HAHAHAHA!!! Hahahahaha!! HAHA HAHA!!!
Smiech urwal sie nagle.
— To nie moze byc poprawne, Igorze.
— Doprawdy, fir?
— Absolutnie! Spojrz na nasza stara przyjaciolke, Kolbe 244a! Widzisz? Jest pusta!
— Iftotnie, fir.
— Istotnie istotnie! — potwierdzil Hubert. — Kolba 244a reprezentuje rezerwy zlota w naszym wlasnym skarbcu, Igorze. A dziesiec ton zlota nie moze tak zwyczajnie wstac i wyjsc! Co? HAHAHAHA!!! Mozesz mi przyniesc te szklanke wody, o ktora prosilem? Hahaha aha!! HAHA HAHA!!!
Usmiech igral na wargach Cosmo, ktore byly ryzykownym placem zabaw dla czegos tak niewinnego jak usmiechy.
— Wszyscy?
— W kazdym razie wszyscy rachmistrze z kantoru — odparl Dotychczas. — Po prostu wybiegli na ulice. Niektorzy zaplakani.
— To wlasciwie panika — mruknal Cosmo.
Zerknal na portret Vetinariego naprzeciwko biurka i byl pewien, ze Patrycjusz mrugnal do niego.
— Jak rozumiem, wystapil jakis problem z glownym kasjerem, sir.
— Panem Bentem?
— Podobno zrobil blad, sir. Mowia, ze mamrotal do siebie, a potem wybiegl z sali. Mowia tez, ze czesc personelu rozpoczela poszukiwania.
— Mavolio Bent zrobil blad? Nie sadze — oswiadczyl Cosmo.
— Mowia, ze uciekl, sir.
Cosmo o malo co unioslby brew bez mechanicznego wspomagania — byl juz tak blisko.
— Uciekl? A czy niosl jakies duze i ciezkie worki? Zwykle je niosa.
— O ile wiem, nie niosl, sir.
— To by bylo… pomocne.
Cosmo rozparl sie w fotelu i po raz trzeci tego dnia sciagnal czarna rekawiczke. Podziwial swoja dlon. Sygnet wygladal imponujaco, zwlaszcza na bladoniebieskim palcu.
— Widziales kiedys szturm na bank, Drumknott? — zapytal. — Widziales tlumy walczace o swoje