dniem bez zadnych klopotow, a wiec sytuacje zaczeto uwazac za normalna. Normalna inaczej, ale jednak.
No owszem, pan Bent zachowywal dyskrecje co do swej przeszlosci, lecz to przeciez nie powod do chwytania za widly. Na milosc bogow, od czterdziestu lat siedzi w banku i liczy…
Choc moze on sam spogladal na to inaczej. Czlowiek moze mierzyc zdrowy rozsadek linijka, ale inni czasem mierza go ziemniakami.
Nie slyszal, jak zbliza sie Gladys. Po prostu w pewnej chwili uswiadomil sobie, ze za nim stoi.
— Bardzo Sie O Pana Niepokoilam, Panie Lipwig — zadudnila.
— Dziekuje ci, Gladys — odparl ostroznie.
— Zrobie Panu Kanapke. Lubi Pan Moje Kanapki.
— Byloby milo, Gladys, ale panna Dearheart zjawi sie wkrotce i razem zjemy kolacje na gorze.
Blask w oczach golema przygasl na moment, po czym znow sie rozjarzyl.
— Panna Dearheart?
— Tak, byla tu dzis rano.
— Dama?
— Jest moja narzeczona, Gladys. Przypuszczam, ze czesto bedzie mnie tu odwiedzac.
— Narzeczona — powtorzyla Gladys. — A Tak. Czytam Wlasnie „Dwadziescia Wskazowek, By Twoje Wesele Poszlo Jak Z Platka”.
Oczy jej przygasly. Odwrocila sie i poczlapala do schodow.
Moist czul sie jak lajdak. Oczywiscie byl lajdakiem, ale dzieki temu wcale nie bylo mu lzej zniesc to uczucie. Z drugiej strony ta… niech to demony… a Gladys byla bledem mylnie skierowanej kobiecej solidarnosci. Co moglby osiagnac przeciw czemus takiemu? Adora Belle bedzie musiala cos z tym zrobic.
Zauwazyl jednego ze starszych ksiegowych, ktory grzecznie czekal, az Moist zwroci na niego uwage.
— Tak? — spytal. — W czym moglbym pomoc?
— Co pan chce, zebysmy robili, sir?
— Jak sie nazywasz?
— Spittle, sir. Robert Spittle.
— No wiec czemu mnie o to pytasz, Bob?
— Poniewaz prezes odpowiada tylko „hau”, sir. Nalezy zamknac sejfy. Podobnie jak sale rejestrow. Pan Bent mial wszystkie klucze. I jednak Robert, jesli pan pozwoli.
— Sa klucze zapasowe?
— Moze w gabinecie prezesa, sir.
— Posluchaj mnie… Robercie. Chce, zebyscie poszli do domow i dobrze sie wyspali. Jasne? Poszukam kluczy, a potem zamkne kazdy zamek, jaki znajde. Jestem przekonany, ze jutro pan Bent znow bedzie z nami, ale jesli nie, zwolam posiedzenie starszych ksiegowych. Przeciez musicie wiedziec, jak to wszystko dziala.
— No… tak. Oczywiscie. Tylko ze… no… ale… — Glos ksiegowego ucichl z wolna.
Ale nie ma pana Benta, dokonczyl w myslach Moist. A przekazywal innym swoje obowiazki z taka latwoscia, z jaka ostrygi tancza tango. Co my teraz zrobimy, do demona?
— Jeszcze sa tutaj ludzie? To tyle, jesli chodzi o bankierskie godziny pracy — odezwal sie glos od strony wejscia. — Znowu klopoty, jak slysze.
To byla Adora Belle i oczywiscie chciala powiedziec: „Hej! Milo cie zobaczyc”.
— Wygladasz oszalamiajaco — stwierdzil Moist.
— Tak, wiem — zgodzila sie. — Co sie dzieje? Dorozkarz mowil, ze z twojego banku wyszli wszyscy pracownicy.
Pozniej Moist doszedl do wniosku, ze wlasnie wtedy wszystko zaczelo sie psuc. Na rumaka Plotki trzeba wskakiwac, zanim wybiegnie z dziedzinca, tak zeby ewentualnie dalo sie sciagnac wodze. Nalezalo sie zastanowic, jak to bedzie wygladac, kiedy personel ucieka z banku. Nalezalo biec do redakcji „Pulsu”. Nalezalo skoczyc na siodlo i zawrocic go od razu.
Jednak Adora Belle rzeczywiscie wygladala oszalamiajaco. Poza tym zdarzylo sie tylko tyle, ze jeden z pracownikow dziwnie sie poczul i wyszedl z budynku. Co mozna z tego zrobic?
A odpowiedz brzmiala, naturalnie: Co tylko ktos zechce.
Zdal sobie sprawe z czyjejs obecnosci za soba…
— Panie Lipwig, fir…
Odwrocil sie. Widok Igora byl jeszcze mniej zabawny niz zwykle, kiedy poprzednim widokiem byla Adora Belle.
— Igorze, to naprawde nie pora… — zaczal Moist.
— Wiem, ze nie powinienem wchodzic na gore, fir. Ale pan Clamp mowi, ze fkonczyl fwoj drugi ryfunek. Jeft bardzo dobry.
— O czym on mowi? — spytala Adora Belle. — Wydaje mi sie, ze zrozumialam prawie dwa slowa.
— Och, na dole, w cudzo… w piwnicy siedzi czlowiek, ktory projektuje dla mnie note dolarowa. Wlasciwie chodzi o papierowe pieniadze.
— Naprawde? Bardzo bym chciala to zobaczyc.
— Powaznie?
Byl prawdziwie cudowny. Moist przygladal sie projektowi frontu i tylu banknotu dolarowego. Pod jaskrawym, bialym swiatlem Igora wydawaly sie geste jak sliwkowy pudding i bardziej skomplikowane niz krasnoludzi kontrakt.
— Zrobimy bardzo duzo pieniedzy — powiedzial. — Znakomicie sie spisales, Owls… panie Clamp.
— Wolalbym jednak zatrzymac Owlswicka — rzekl malarz. — To w koncu Jenkins sie liczy.
— No fakt — zgodzil sie Moist. — Na pewno w miescie sa dziesiatki Owlswickow. — Spojrzal na Huberta, ktory stal na drabinie i bezradnie przygladal sie rurkom. — Jak idzie, Hubercie? Pieniadze nadal przeplywaja?
— Co? Ach, swietnie. Swietnie, swietnie — mruczal Hubert, ktory niemal przewrocil drabine, probujac jak najszybciej zejsc na dol. Z oszolomieniem i zgroza patrzyl na Adore Belle.
— To jest Adora Belle Dearheart — przedstawil ja Moist, na wypadek gdyby Hubert mial sie rzucic do ucieczki. — Moja narzeczona. Jest kobieta — dodal, widzac jego niepewna mine.
Adora Belle wyciagnela reke.
— Witam, Hubercie.
Hubert wytrzeszczyl oczy.
— Mozesz spokojnie uscisnac jej dlon, Hubercie — zapewnil Moist. — Hubert jest ekonomista. To jakby alchemik, tylko mniej wybuchowy.
— Czyli wiesz, jak przeplywaja pieniadze, Hubercie? — Adora Belle potrzasnela bezwladna reka.
W koncu Hubertowi zaswitala koncepcja mowy.
— Wykonalem zgrzewy na tysiac dziewiecdziesieciu siedmiu zlaczach — pochwalil sie. — I wydmuchalem prawo malejacych przychodow.
— Nie sadze, zeby komus sie to udalo.
Hubert sie rozchmurzyl.
— To bylo latwe — zapewnil. — Wie pani, nie robimy nic zlego.
— Na pewno nie. — Adora Belle probowala cofnac dlon.
— Moge tu sledzic ruch kazdego dolara w miescie. Mozliwosci sa nieograniczone! Ale… ale… ale… Um… Oczywiscie w zaden sposob niczego nie zaklocamy!
— Milo mi to slyszec, Hubercie. — Adora Belle szarpnela mocniej.
— Naturalnie w poczatkowej fazie zawsze pojawiaja sie problemy. Ale pracujemy tutaj z wyjatkowa ostroznoscia. Nic nie zniknelo z tego powodu, ze zostawilismy otwarty zawor czy cos takiego!
— To bardzo ciekawe…
Adora Belle oparla wolna reke o bark Huberta i wyrwala druga z jego uscisku.
— Musimy juz isc, Hubercie — powiedzial Moist. — Ale pracuj dalej. Jestesmy z ciebie dumni.
— Naprawde? — ucieszyl sie Hubert. — Pan Cosmo mowil, ze jestem wariatem, i chcial, zeby ciocia sprzedala Chlupera smieciarzom!