Joshua pracowicie rejestrowal kazde milosne spotkanie. Trzeba bylo podziwiac jego prostolinijnosc. Odkryl, czego oczekuje od zycia, i zajal sie zdobywaniem tego w mozliwe duzych ilosciach.
Moist musial zdjac przed nim czapke z glowy.
A czego on sam chce od zycia? Nigdy tak naprawde nie usiadl i nie zastanowil sie nad tym. Ale przede wszystkim chcial, zeby dzien jutrzejszy byl inny od dzisiejszego.
Zerknal na zegarek. Czwarta pietnascie, a dookola nikogo procz ochrony. Straznicy pilnowali glownych drzwi. Rzeczywiscie nie zostal aresztowany, ale bylo to jedno z tych grzecznosciowych ustalen: nie jest aresztowany, dopoki nie sprobuje sie zachowywac jak czlowiek niearesztowany.
Ach, pomyslal, wciagajac spodnie, splynelo na mnie jeszcze jedno drobne blogoslawienstwo: bylem przy tym, kiedy Pan Maruda zalecal sie do wilkolaka…
…ktory wtedy balansowal na jednej z wielkich, ozdobnych urn wyrastajacych jak muchomory na korytarzach banku. Kolysala sie. Podobnie jak kapral Nobbs, ktory zasmiewal sie do rozpuku z…
…Pana Marudy, podskakujacego rytmicznie z cudownie optymistycznym entuzjazmem. W zebach trzymal swoja nowa zabawke, ktora zostala tajemniczo nakrecona i laskawy los sprawil, ze w szczycie kazdego podskoku jej odchylajace dzialanie wprowadzalo pieska w powolne salto.
Moist wtedy pomyslal: A wiec wilkolak jest plci zenskiej i ma odznake strazy na obrozy, i widzialem juz chyba ten kolor wlosow… Ha!
Ale jego spojrzenie sciagal ku sobie Pan Maruda, ktory podskakiwal i fikal z wyrazem absolutnej blogosci na mordce…
…az kapitan Marchewa zlapal go w powietrzu, wilkolak uciekl i przedstawienie dobieglo konca. Ale Moist zachowal je w pamieci. Kiedy nastepnym razem spotka sierzant Angue, zawarczy, chociaz prawdopodobnie bedzie to uznane za atak na funkcjonariusza.
Teraz, calkiem ubrany, ruszyl na przechadzke po nieskonczonych korytarzach.
Straz wystawila w banku wiele nowych posterunkow. Trzeba przyznac, ze kapitan Marchewa okazal sie sprytny — straznicy byli trollami. Bardzo trudno przekonac trolle do swojego punktu widzenia.
Gdziekolwiek poszedl, wyczuwal, ze go obserwuja. Nie zauwazyl zadnego przy wejsciu do krypty, ale radosc nie trwala dlugo. Idac w strone plamy jaskrawego swiatla wokol Chlupera, zobaczyl, ze jeden z nich stoi przy drzwiach do wolnosci.
Owlswick lezal na materacu i chrapal z pedzlem w dloni. Moist mu zazdroscil.
Hubert i Igor pracowali przy szklanej gestwinie, ktora — moglby przysiac — z kazda jego tutaj wizyta wydawala sie wieksza.
— Cos sie stalo?
— Stalo? Nic. Nic sie nie stalo! — oswiadczyl Hubert. — Wszystko w porzadku. Nic popsutego. Dlaczego pan mysli, ze cos mogloby sie stac?
Moist ziewnal.
— Macie moze kawe? Albo herbate? — zapytal.
— Dla pana, panie Lipwig — rzekl Igor — przygotuje fplot.
— Splot? Prawdziwy splot?
— W famej rzeczy, fir — zapewnil z duma Igor.
— Wiesz, tutaj nie mozna go kupic.
— Zdaje fobie z tego fprawe, fir. Zoftal tez zakazany w wiekfej czefci ftarego kraju — dodal Igor, przeszukujac torbe.
— Zakazany? Zostal zakazany? Przeciez to napoj ziolowy! Moja babcia go parzyla!
— Rzeczywifcie, jeft bardzo tradycyjny. Wlofy rofna od niego na pierfi.
— Owszem, skarzyla sie na to.
— Czy to napoj alkoholowy? — zapytal nerwowo Hubert.
— Absolutnie nie — uspokoil go Moist. — Moja babcia nawet nie dotykala alkoholu. — Zastanowil sie chwile, po czym dodal: — No, moze w postaci plynu po goleniu… Splot parzy sie z kory drzewa.
— Tak? Brzmi zachecajaco.
Igor zniknal w gaszczu swego ekwipunku i uslyszeli brzek szkla. Moist usiadl na zawalonym pulpicie.
— Co slychac w twoim swiecie, Hubercie? — zapytal. — Woda bulgocze jak nalezy?
— Jest swietnie! Doskonale! Wszystko w najlepszym porzadku! Zupelnie nic sie nie dzieje niedobrego! — Hubert spojrzal tepo, wylowil z kieszeni notes, zajrzal do srodka i schowal z powrotem. — Co u pana slychac?
— U mnie? Wszystko swietnie. Tyle ze w skarbcu powinno byc dziesiec ton zlota, a nie ma.
Od strony Igora dobiegl trzask pekajacego szkla. Hubert spojrzal na Moista ze zgroza.
— Ha? Hahahaha? — powiedzial. — Ha ha ha ha a HAHAHA!! HAHAHA!!! HA HA…
Cos przemknelo obok — to Igor wskoczyl na blat i przyciagnal Huberta do siebie.
— Przeprafam, panie Lipwig — rzucil przez ramie — ale to moze trwac godzinami…
Dwa razy uderzyl go mocno po twarzy i wyrwal z kieszeni sloik.
— Panie Hubercie… Ile palcow pokazuje?
Hubert uspokoil sie wolno.
— Trzynascie — wybelkotal.
Igor odetchnal i schowal sloik.
— W oftatniej chwili. Bardzo dobrze, fir.
— Przepraszam… — zaczal Hubert.
— Nie przejmuj sie, sam sie troche tak czuje — wyznal Moist.
— Ale… to zloto… Domysla sie pan, kto je zabral?
— Nie, lecz to musial byc ktos z banku. A teraz straz zrzuci to na mnie, podejrzewam.
— Czy to znaczy, ze nie bedzie pan juz zarzadzal? — zaniepokoil sie Hubert.
— Watpie, czy z Tant pozwola mi kierowac bankiem.
— Ojoj… — Hubert spojrzal na Igora. — Hm… A co by sie stalo, gdyby zloto znow sie znalazlo na miejscu?
Igor zakaszlal glosno.
— To raczej malo prawdopodobne, nie uwazasz? — westchnal Moist.
— Tak, ale Igor mi mowil, ze kiedy w zeszlym roku spalil sie Urzad Pocztowy, sami bogowie zeslali panu pieniadze na odbudowe.
— Hrrumf — powiedzial Igor.
— Watpie, zeby zrobili to po raz drugi — odparl Moist. — I nie wydaje mi sie, zeby istnial bog bankowosci.
— Ktorys moze sie tym zajac dla reklamy — tlumaczyl desperacko Hubert. — Moze jednak sprawa warta jest modlitwy.
— Hrrumf — powtorzyl Igor, tym razem glosniej.
Moist spogladal to na jednego, to na drugiego. No dobra, pomyslal, cos sie tu dzieje i raczej mi nie powiedza co.
Modlic sie do bogow o wielki stos zlota? Kiedy to podzialalo? No tak, w zeszlym roku podzialalo, owszem, ale to dlatego, ze juz wczesniej wiedzialem, gdzie ten stos zlota jest zakopany. Bogowie pomagaja tym, ktorzy sami sobie pomagaja, i slowo daje, wtedy bardzo sobie pomoglem.
— Myslisz, ze to naprawde ma sens? — zapytal.
Przed nim stanal nagle nieduzy, parujacy kubek.
— Panfki fplot, fir — oswiadczyl Igor.
Slowa „Prosze go wypic i isc sobie” towarzyszyly tej wypowiedzi w kazdym aspekcie procz wokalnego.
— Jak uwazasz, Igorze, powinienem sie modlic? — spytal Moist, pilnie obserwujac jego twarz.
— Nie wiem. Igory sadza o modlitwie tyle, ze jest to nadzieja z dodanym rytmem.
Moist sie pochylil.
— Igorze — szepnal — jak jeden uberwaldzki chlopak drugiemu: przestales seplenic.
Igor zmarszczyl brwi.
— Pfeprafam, fir. Mam trudne fprawy na glowie. — Wzrokiem wskazal zdenerwowanego Huberta.
— Moja wina, ze niepokoje noca dobrych ludzi — przyznal Moist ijednym haustem wychylil kubek. — Lada