trolli, tupiac, wbieglo po schodach i ustawilo sie ramie w ramie przed podwojnymi drzwiami.
— Czy jest pan przekletym durniem, sir? — zapytal Vimes, nos w nos z Cosmo. — Bo to brzmialo jak podzeganie do rozruchow! Bank zostaje zamkniety do odwolania.
— Jestem dyrektorem tego banku, komendancie — oswiadczyl Cosmo. — Nie moze mnie pan nie wpuszczac.
— No to niech mnie pan sprawdzi… I sugeruje, zeby swoje skargi kierowal pan bezposrednio do jego lordowskiej mosci. Sierzant Detrytus!
— Tajest, sir!
— Nikomu nie wolno wchodzic bez przepustki podpisanej przeze mnie. A pan, panie Lipwig, ma nie opuszczac miasta. Zrozumiano?
— Tak, komendancie. — Moist zwrocil sie do Cosmo. — A pan nie wyglada dobrze — zauwazyl. — To nie jest zdrowa cera, o nie…
— Dosc juz slow, Lipwig. — Cosmo sie pochylil. Z bliska jego twarz wygladala jeszcze gorzej: jak oblicze woskowej figury, gdyby woskowe figury mogly sie pocic. — Spotkamy sie w sadzie. To juz koniec drogi, panie Lipwig. Czy moze powinienem sie do pana zwracac… panie Spangler?
O bogowie… Powinienem cos zrobic w sprawie Cribbinsa, pomyslal Moist. Ale za bardzo bylem zajety, probujac robic pieniadze…
Zjawila sie Adora Belle, prowadzona przez dwoch straznikow, ktorzy sluzyli jej tez za kule. Vimes zbiegl po schodach, jakby jej oczekiwal.
Moist zdal sobie sprawe, ze dzwiekowe tlo miasta staje sie coraz glosniejsze. Tlum takze to zauwazyl. Gdzies dzialo sie cos niezwyklego, a ta drobna konfrontacja byla jedynie pobocznym widowiskiem.
— Mysli pan, ze jest pan sprytny, panie Lipwig? — zapytal Cosmo.
— Nie. Ja wiem, ze jestem sprytny. Mysle, ze mialem pecha — odparowal Moist.
A pomyslal: Przeciez nie mialem az tylu klientow. Slysze krzyki!
Cosmo wolal cos tryumfalnie, ale Moist przecisnal sie na dol, do Adory Belle i grupki straznikow.
— Twoje golemy, tak? — zapytal.
— Wszystkie golemy w miescie przestaly sie poruszac — odpowiedziala.
Spojrzeli sobie w oczy.
— Nadchodza — stwierdzil Moist.
— Tak, chyba tak.
— Kto taki? — spytal podejrzliwie Vimes.
— Ehm… Oni? — Moist wyciagnal reke.
Kilka osob wypadlo zza rogu Paly i przebieglo obok grupy przed bankiem. Byli jednak tylko strzepkami piany, pedzonymi przed wielka fala ludzi uciekajacych z rejonu rzeki — a ta fala zalamala sie na banku, jakby byl skala stojaca na drodze przyplywu.
Lecz na morzu glow, jesli tak mozna je okreslic, unosilo sie okragle plotno srednicy jakichs dziesieciu stop — takie, jakich sie uzywa, by lapac ludzi rozsadnie wyskakujacych z plonacych budynkow. Pieciu mezczyzn, ktorzy niesli plotno, okazalo sie doktorem Hicksem i czterema innymi magami; a kiedy czlowiek ich juz rozpoznal, zauwazal tez wyrysowane kreda kolo i magiczne symbole. Posrodku tego przenosnego magicznego kregu siedzial profesor Flead i bezskutecznie popedzal magow swoja eteryczna laska. Zatrzymali sie przy schodach, a reszta tlumu pognala dalej.
— Przepraszam za to — wysapal Hicks — ale tylko tak moglismy go tu dostarczyc, a upieral sie, och, jak sie upieral…
— Gdzie ta mloda dama?! — krzyknal Flead. Jego glos byl ledwie slyszalny w jasnym swietle dnia.
Adora Belle przecisnela sie miedzy policjantami.
— Tak, profesorze Flead?
— Znalazlem dla ciebie odpowiedz! Rozmawialem z kilkoma Umnianami!
— Myslalam, ze wszyscy umarli przed tysiacami lat!
— No ale to przeciez katedra nekromancji — odparl Flead. — Choc musze przyznac, ze byli odrobine niewyrazni, nawet jak dla mnie. Moge dostac calusa? Jeden calus, jedna odpowiedz.
Adora Belle zerknela na Moista, ktory wzruszyl ramionami. Wydarzenia calkiem mu sie wymykaly. Nie frunal juz, ale dawal sie niesc wichurze.
— No dobrze — zgodzila sie Adora Belle. — Ale bez jezyczka.
— Jezyczek? — westchnal smutnie Flead. — Chcialbym.
Nastapilo najkrotsze cmokniecie, lecz widmowy nekromanta sie rozpromienil.
— Cudowne — stwierdzil. — Czuje sie co najmniej o sto lat mlodszy.
— Zakonczyl pan tlumaczenie? — spytala Adora Belle.
I w tym momencie Moist poczul wibracje gruntu…
— Co? Ach, to… — rzucil Flead. — To te zlote golemy, o ktorych mowilas…
…a potem kolejne drzenie, dostatecznie mocne, by wywolac uczucie niepokoju w trzewiach…
— …chociaz okazuje sie, ze to slowo w tym kontekscie wcale nie oznacza zlotego. Istnieje ponad sto dwadziescia pojec, jakie mozna mu przypisac, ale w tym przypadku, w koniunkcji z pozostala czescia akapitu, oznacza tysiac.
Ulica znowu zadrzala.
— Cztery tysiace golemow, jak pewnie wkrotce sie przekonasz — stwierdzil radosnie Flead. — O, juz tutaj sa.
Szly ulica po szesc w rzedzie, od sciany do sciany, wysokie na dziesiec stop. Splywala z nich woda i bloto. Miasto dygotalo echem ich krokow.
Nie deptaly ludzi, ale zwykle stragany czy powozy rozpadaly sie w drzazgi pod ich masywnymi stopami. Rozstepowaly sie, idac, rozchodzily po miescie, glosno maszerowaly bocznymi uliczkami w strone bram, ktore w Ankh-Morpork zawsze byly otwarte, gdyz nie warto zniechecac klientow.
Byly tez konie, moze nie wiecej niz dwadziescia w calej kroczacej masie, z siodlami wbudowanymi w gline grzbietow. Wyprzedzaly dwunogie golemy, a kazdy mezczyzna, ktory je zobaczyl, musial pomyslec: Gdzie moge takiego zdobyc?
Jeden czlekoksztaltny golem stanal samotny na srodku placu Sator, wzniosl piesc jakby w salucie, opadl na kolano i znieruchomial. Konie czekaly przy nim, jakby czekaly na jezdzcow.
Pozostale golemy maszerowaly z gromowym loskotem poza miasto. A kiedy Ankh-Morpork o wielu murach zyskalo dodatkowy, poza bramami, zatrzymaly sie. Jak jeden uniosly zacisniete prawe piesci. Ramie przy ramieniu, otaczajac miasto, golemy… strzegly. Zapadla cisza.
Na placu Sator komendant Vimes spojrzal na wzniesiona piesc, a potem na Moista.
— Czy jestem aresztowany? — zapytal Moist.
Vimes westchnal.
— Panie Lipwig, nie ma takiego slowa, ktore by opisywalo, kim pan jest.
Wielka sala narad na parterze palacu byla pelna. Wiekszosc obecnych musiala stac. Kazda gildia, kazda grupa interesow i wszyscy, ktorzy po prostu chcieli potem mowic, ze tam byli, tam byli. Tlum wylewal sie na palacowy dziedziniec i na ulice. Dzieci wspinaly sie na golema na placu, mimo wysilkow pilnujacych go straznikow[9].
W blacie stolu tkwil wbity wielki topor. Moist zauwazyl, ze sila uderzenia rozszczepila drewno. Bylo jasne, ze topor tkwi tutaj od dluzszego czasu, moze jako rodzaj ostrzezenia, moze jako symbol. To przeciez byla narada wojenna, chociaz bez wojny.
— Jednakze otrzymujemy juz niezwykle grozne noty od innych miast — poinformowal lord Vetinari. — Wiec jest to tylko kwestia czasu.
— Dlaczego? — zdziwil sie nadrektor Ridcully z Niewidocznego Uniwersytetu, ktory zdobyl miejsce siedzace,