— Ale przeciez magom nie wolno sie zenic!
— Malzenstwo? — zdziwil sie Hicks. — Nie sadze, zeby mysleli o malzenstwie.
— Za moich czasow nigdy nie myslelismy! — zawolal Flead, potrzasany intensywnie na przeciaganym przez cizbe kregu. — Hicks, moglbys porazic niektorych tutaj Czarnym Plomieniem? Przeciez jestes nekromanta, na siedem piekiel! Nie powinienes byc uprzejmy! Teraz, kiedy zobaczylem, co sie dzieje, bede chyba musial spedzac w katedrze o wiele wiecej czasu!
— Moge prosic pana na slowko, doktorze? — szepnal Moist do Hicksa. — Chlopcy przeciez sami sobie poradza. Niech pan im powie, zeby nas dogonili przy wielkim golemie.
Ruszyl naprzod szybkim krokiem i nie zdziwil sie, widzac, ze Hicks podbiega, by go dogonic. Wciagnal wlasciwie-nie-nekromante pod oslone bramy.
— Ufa pan swoim studentom? — zapytal.
— Oszalal pan…?
— Chodzi o to, ze mam plan, jak rozwiazac ten problem. Jednak jego wada jest to, ze profesor Flead nie bedzie juz dostepny w katedrze.
— Niedostepny to znaczy…?
— Niestety, nie zobaczy pan go juz nigdy — wyjasnil Moist. — A wiem, ze bedzie to ciezki cios.
Hicks zakaszlal.
— Ojej… W ogole nie bedzie w stanie wrocic?
— Mysle, ze nie.
— Jest pan pewien? — upewnil sie Hicks z wielka ostroznoscia. — Zadnej mozliwosci?
— Praktycznie zadnej.
— Hm… Coz, rzeczywiscie bedzie to prawdziwy cios…
— Ciezki cios. Bardzo ciezki — zgodzil sie Moist.
— Nie chcialbym, oczywiscie, zeby… cos mu sie stalo.
— Absolutnie. Absolutnie. — Moist usilowal sie nie rozesmiac.
Nam, ludziom, naprawde swietnie wychodzi takie pokretne myslenie, uznal.
— No i przeciez mial swoje dobre okresy, trudno ukryc.
— Dwa, jesli sie chwile zastanowic.
— Ale czego pan od nas oczekuje? — zapytal Hicks, slyszac juz dalekie wrzaski profesora strofujacego studentow.
— O ile mi wiadomo, istnieje cos takiego jak… insorcyzm?
— Nie wolno nam tego wykonywac! To calkowicie sprzeczne z regulami uniwersytetu!
— Wie pan, noszenie czarnej szaty i pierscienia z czaszka do czegos zobowiazuje, prawda? Panscy poprzednicy przewrociliby sie w swoich ciemnych trumnach, gdyby wiedzieli, ze nie chce sie pan zgodzic na te drobna niegrzecznosc, ktora mam na mysli…
I Moist w jednym zdaniu wytlumaczyl, o co mu chodzi. Glosniejsze krzyki i przeklenstwa wskazywaly, ze przenosny krag jest juz niemal przy nich.
— A wiec, doktorze? — spytal Moist.
Po twarzy doktora Hicksa przemknelo zlozone spektrum min.
— No, przypuszczam…
— Tak, doktorze?
— No, to jakby wyslac go do raju, prawda?
— Otoz to! Sam bym tego lepiej nie ujal!
— Kazdy moglby to ujac lepiej od tego pozera! — zawolal Flead tuz za nim. — Katedra mocno sie stoczyla od moich czasow, a on do tego dopuscil! No ale zobaczymy, co da sie z tym zrobic.
— Ale zanim pan zobaczy, profesorze, musze porozmawiac z golemem — powiedzial Moist. — Czy moze pan dla mnie tlumaczyc?
— Moge, ale nie chce — burknal Flead.
— Ale wczesniej staral sie pan pomoc pannie Dearheart!
— Ona jest atrakcyjna. Dlaczego mialbym dzielic sie wiedza, ktorej zdobycie zajelo mi setke lat?
— Bo w palacu sa durnie, ktorzy chca wykorzystac te golemy i rozpoczac wojne.
— W ten sposob zmniejszy sie liczba durniow!
Przed nimi tkwil teraz samotny golem. Nawet kiedy kleczal, jego twarz znajdowala sie na poziomie oczu Moista. Glowa odwrocila sie i spojrzala na niego bez wyrazu. Za to straznicy wokol patrzyli z gleboka podejrzliwoscia.
— Chcemy tu przeprowadzic niewielkie dzialania magiczne, panowie — poinformowal Moist.
Dowodzacy straznikami kapral wygladal, jakby ten plan nie zyskal jego aprobaty.
— Mamy go pilnowac — odparl, spogladajac na czarne szaty i migoczacego profesora Fleada.
— Nie szkodzi, mozemy dzialac zza kordonu. Zostancie, oczywiscie, jestem pewien, ze nie ma wielkiego ryzyka.
— Ryzyka? — zaniepokoil sie kapral.
— Choc moze lepiej by bylo, gdybyscie sie rozstawili i nie dopuszczali tu gapiow — ciagnal Moist. — Nie chcielibysmy przeciez, zeby cos sie przytrafilo przypadkowym osobom. Gdybyscie moze odsuneli tlum na jakies piecdziesiat sazni…
— Kazali nam stac tutaj — odparl kapral. Zmierzyl Moista badawczym wzrokiem i znizyl glos. — Pan chyba jest naczelnym poczmistrzem?
Moist rozpoznal to spojrzenie i ten ton. No to dalej…
— Rzeczywiscie — przyznal.
Straznik sciszyl glos jeszcze bardziej.
— No wiec, tego… Nie ma pan przypadkiem jakiegos niebieskiego…
— W tym nie moge pomoc — przerwal mu szybko Moist, siegajac do kieszeni. — Ale calkowitym przypadkiem mam tutaj bardzo rzadki dwudziestopensowy kapuscianozielony z bardzo zabawnym „bledem”, ktory w zeszlym roku wywolal sporo zamieszania, o ile pan pamieta. To jedyny, jaki jeszcze pozostal. Cenny egzemplarz.
W jego dloni pojawila sie mala koperta. I blyskawicznie zniknela w kieszeni kaprala.
— Nie mozemy pozwolic, zeby cos sie przytrafilo przypadkowym osobom. Lepiej odsunmy ich na jakies piecdziesiat sazni do tylu!
— Bardzo rozsadnie — pochwalil Moist.
Po kilku minutach mial juz caly plac dla siebie — straznicy szybko zrozumieli, ze im dalej odepchna gapiow od zagrozenia, tym dalej od rzeczonego zagrozenia znajda sie sami.
A teraz, pomyslal Moist, Chwila Prawdy. Chociaz w miare mozliwosci lepsza bylaby Chwila Wiarygodnych Klamstw, jako ze ludziom one bardziej odpowiadaja.
Umnianskie golemy byly wieksze i ciezsze od tych, ktore spotykalo sie w miescie, ale byly piekne. Oczywiscie, ze tak — prawdopodobnie zbudowaly je golemy. Tworcy dali im pozor miesni oraz spokojne, smutne oblicza. Jednak w ciagu ostatniej mniej wiecej godziny, mimo obecnosci strazy, kochane dzieciaczki z miasta zdolaly temu golemowi domalowac czarny was.
No… dobra. Teraz profesor…
— Niech pan powie, profesorze, podoba sie panu bycie martwym? — zapytal Moist.
— Podoba sie? A co tu jest do podobania, glupku jeden? — warknal Flead.
— Nie ma pan wiele rozrywek, co?
— Mlody czlowieku, slowo „rozrywka” w ogole nie ma zastosowania do egzystencji pozagrobowej.
— I dlatego kreci sie pan w poblizu katedry?
— Oczywiscie! Pewnie, dzisiaj kieruja nia amatorzy, ale jednak stale cos sie odbywa.
— Pewnie, pewnie. Tylko zastanawiam sie, czy ktos o panskich… zainteresowaniach nie czulby sie lepiej w miejscu, gdzie stale czegos ubywa.
— Nie rozumiem, co pan ma na mysli.
— Niech pan powie, profesorze, czy slyszal pan o klubie Rozowego Kociaka?
— Nie, nie slyszalem. Ale koty w obecnych czasach nie sa zwykle rozowe, prawda?
— Rzeczywiscie? Moze jednak opowiem panu o klubie Rozowego Kociaka — zaproponowal Moist. — Prosze