— Ach, panna Dearheart… Jak zawsze to prawdziwa przyjemnosc — wymruczal, odganiajac dlonia dym. — Myslalem, ze pani wyszla. Prosze sobie wyobrazic moja radosc z odkrycia, ze jednak nie.
— Namowil go pan? — powtorzyla Adora Belle.
Jej papieros skrocil sie wyraznie, kiedy sie zaciagnela. Palila, jakby byl to rodzaj dzialan wojennych.
— Panno Dearheart, nie sadze, zebym byl w stanie namowic Moista von Lipwiga do czegos bardziej niebezpiecznego od rzeczy, ktorymi zajmuje sie z wlasnej i nieprzymuszonej woli. Kiedy pani nie bylo, zaczal dla zabawy wspinac sie po scianach budynkow, otwieral wytrychami wszystkie zamki w Urzedzie Pocztowym, a takze zaczal sie zadawac z towarzystwem od Kichania Ekstremalnego, a to po prostu wariaci. Aby uczynic zycie wartym przezywania, koniecznie potrzebuje ekscytujacego powiewu zagrozenia.
— Nigdy nie robi takich rzeczy, kiedy tu jestem!
— Rzeczywiscie. Moge pania zaprosic do mojego powozu?
— Co pan mial na mysli, mowiac w taki sposob „rzeczywiscie”? — spytala podejrzliwie Adora Belle.
Vetinari uniosl brew.
— W tej chwili… jesli opanowalem juz zdolnosc oceny sposobu myslenia pani narzeczonego… powinnismy zobaczyc wielki dol…
Bedziemy potrzebowac kamieni, myslal Moist, gdy golemy kopaly. Masy kamieni. Czy potrafia robic zaprawe? Oczywiscie, ze potrafia. Sa jak lancranskie scyzoryki wojskowe.
To, jak kopaly, budzilo lek, nawet tutaj, na tej zuzytej, beznadziejnej glebie. W powietrze strzelaly gejzery ziemi. Pol mili dalej stara wieza maga, punkt orientacyjny przy drodze do Sto Lat, stala zadumana nad obszarem karlowatych krzakow i nieuzytkow — niezwyklych na intensywnie uprawianych rowninach. Dawno temu uwolniono tu mnostwo magii. Rosliny wyrastaly poskrecane albo wcale. Sowy nawiedzajace te ruiny dbaly o to, by ich posilki pochodzily ze sporej odleglosci.
Bylo to idealne miejsce. Nieuzytki — ale przeciez nieuzytki nie powinny lezec nieuzytecznie.
Co za bron, myslal, kiedy jego kon-golem okrazal kopiacych. W jeden dzien moglyby zburzyc miasto. Jaka straszliwa sila stalyby sie w niewlasciwych rekach.
Dzieki bogom, ze sa w moich.
Tlum utrzymywal dystans, ale stawal sie coraz wiekszy. Miasto zjawilo sie, by popatrzec. Prawdziwy obywatel Ankh-Morpork nigdy nie przegapil przedstawienia… Co do Pana Marudy, to stojac na glowie konia, przezywal najpiekniejsze chwile zycia. Maly pies niczego nie lubi tak bardzo, jak stac gdzies wysoko i ujadac wsciekle na ludzi. Chociaz nie, istnialo jednak cos takiego… Prezes wklinowal swoja zabawke miedzy gliniane ucho i lape, po czym przerywal szczekanie, by zawarczec za kazdym razem, kiedy Moist ostroznie probowal ja chwycic.
— Panie Lipwig!
Biegla Sacharissa, wymachujac notesem. Jak ona to robi? — zastanawial sie Moist, patrzac, jak przedstawicielka „Pulsu” wsrod spadajacych grud ziemi omija szeregi kopiacych golemow. Dotarla tu nawet przed straza.
— Ma pan konia-golema, jak widze! — zawolala, kiedy do niego dobiegla. — Wyglada przepieknie.
— To troche jak jazda na doniczce, ktora nie mozna kierowac! — Moist musial krzyczec, by slyszala go wsrod zgielku. — Siodlo tez przydaloby sie czyms obic. Ale dobre sa, trzeba przyznac! Zauwazylas, ze sie bez przerwy kolysza, calkiem jak prawdziwe konie?
— Dlaczego golemy sie zakopuja?
— Bo im kazalem.
— Ale sa niezwykle cenne!
— Owszem. Dlatego powinnismy je trzymac w bezpiecznym miejscu, prawda?
— Przeciez one naleza do miasta!
— Nie sadzisz, ze zajmowaly strasznie duzo miejsca? Zreszta nie przejmuje ich na wlasnosc.
— Moglyby zrobic dla miasta wspaniale rzeczy. Prawda?
Przybywali kolejni gapie i wszyscy patrzyli na czlowieka w zlotym kostiumie, poniewaz zawsze warto bylo go ogladac.
— Na przyklad wciagnac nas w wojne albo stworzyc armie zebrakow? Moj sposob jest lepszy.
— Na pewno nam pan wyjasni, na czym polega! — krzyknela Sacharissa.
— Chce oprzec na nich nasza walute! Chce je przerobic na pieniadze! Zloto, ktore samo siebie pilnuje! I nie mozna go sfalszowac!
— Chce pan wprowadzic u nas pieniadz oparty na golemach?
— Pewnie! Spojrz tylko na nie! Ile sa warte?! — zakrzyknal Moist, a jego kon bardzo przekonujaco stanal deba. — Moga budowac kanaly, stawiac tamy, zrownywac gory i budowac drogi! Jesli tego zechcemy, tak zrobia! A jesli nie, to pomoga nam sie wzbogacic, nic nie robiac! Dolar bedzie tak mocny, ze da sie nim odbijac trolle!
Kon z niezwyklym wyczuciem efektu znow stanal deba, a Moist wskazal na masy pracujace.
— To jest wartosc! To cena! Ile jest warta zlota moneta w porownaniu ze zrecznoscia reki, ktora ja trzyma? — Powtorzyl w myslach to zdanie i dodal: — To bedzie dobry tekst pod naglowkiem na pierwszej stronie, nie sadzisz? Aha, Lipwig sie pisze przez „g”!
Sacharissa parsknela smiechem.
— Pierwsza strona jest juz zapelniona! Co sie stanie z tymi stworami?
— Zostana tutaj, dopoki chlodne umysly nie postanowia, co dalej!
— A przed czym konkretnie strzega miasta w tej chwili?
— Przed glupota!
— Jeszcze jedno, Moist. Pan jedyny rozwiazal tajemnice golemow, tak?
— Trudno uwierzyc, ale wydaje sie, ze tak wlasnie jest!
— Ale dlaczego?
— Przypuszczam, ze jestem osoba o wielkiej zdolnosci przekonywania!
Rozesmiala sie znowu.
— Ktora przypadkiem dowodzi wielka i niepowstrzymana armia? Jakie zadania pan przedstawi?
— Zadnych! Chociaz nie, po namysle napilbym sie kawy. Nie jadlem sniadania!
Ludzie wybuchneli o wiele glosniejszym smiechem.
— Czy obywatele powinni byc zadowoleni, ze to wlasnie pan siedzi w siodle, tak to okresle?
— Tak, u licha! Mozecie mi wierzyc. — Moist zeskoczyl z glinianego konia i zdjal niechetnego Pana Marude.
— No, pan chyba wie najlepiej, panie Lipwig. — Tym zyskala brawa. — Nie ma pan ochoty wyjasnic, gdzie sie podzialo zloto z banku? Co?
— Ma je na sobie! — wrzasnal jakis dowcipnis ku ogolnej radosci.
— Panno Cripslock, pani cynizm jak zawsze przebija mi serce! — odparl Moist. — Zamierzalem dzisiaj rozgryzc te sprawe, ale wiadomo, nawet najlepsze plany i w ogole. Zwyczajnie nie jestem w stanie nawet uprzatnac biurka.
I to zdanie wzbudzilo smiech, chociaz wcale nie bylo zabawne.
— Panie Lipwig, prosze, zeby poszedl pan ze mna… — Komendant Vimes przecisnal sie przez tlum, a za nim materializowali sie inni straznicy.
— Jestem aresztowany?
— Tak, do demona. Opuscil pan miasto.
— Chyba moze rozsadnie argumentowac, komendancie, ze miasto przyszlo za nim.
Wszyscy odwrocili glowy. Przed lordem Vetinarim otworzylo sie przejscie — jak czesto otwiera sie przed ludzmi majacymi w piwnicach lochy. Adora Belle przekustykala obok, rzucila sie na Moista i zaczela tluc go piesciami po piersi.
— Jak sie do nich przebiles? — krzyczala. — Jak je zmusiles, zeby zrozumialy? Powiedz mi zaraz, bo juz nigdy za ciebie nie wyjde!
— Jakie pan ma zamiary, panie Lipwig? — zapytal Patrycjusz.
— Planowalem przekazac je Powiernictwu Golemow, wasza lordowska mosc — odparl Moist, mozliwie