— O ile mi wiadomo, nigdy w zyciu nie bylem podekscytowany, panno Drapes.
Kiwnela glowa. Niestety, latwo bylo w to uwierzyc.
— Zna pan pana Lipwiga? Mowia, ze wykradl cale zloto ze skarbca!
Poplynela opowiesc. W wielu punktach uzupelnialy ja spekulacje, zarowno nowe, jak i zaslyszane wczesniej. A poniewaz panna Drapes byla wierna czytelniczka „Tantanskiej Fanfary”, opowiesc zostala przedstawiona stylem i jezykiem, w jakim zwykle prezentuje sie historie przerazajacych morderstw.
Zaszokowalo ja, ze Bent lezy tak spokojnie. Raz czy dwa razy poprosil, by wrocila do jakiegos szczegolu, ale nie zmienial wyrazu twarzy. Probowala dodac nieco sensacji, zamalowala sciany wykrzyknikami, a on nawet nie drgnal.
— …teraz siedzi w Tantach — dokonczyla. — Mowia, ze zawisnie za szyje, poki nie umrze. Wydaje mi sie, ze zawisnac to nawet gorzej, niz byc powieszonym.
— Ale nie moga znalezc zlota… — szepnal Mavolio Bent i opuscil glowe na poduszke.
— Zgadza sie! Niektorzy mowia, ze zostalo wywiezione przez niebezpiecznych wspolnikow. Podobno obciazajace informacje przekazal pan Lavish.
— Jestem czlowiekiem potepionym, panno Drapes. Osadzonym i potepionym! — oswiadczyl pan Bent, patrzac w sciane.
— Pan, panie Bent? Nie moze pan tak mowic! Pan, ktory nigdy nie popelnil bledu?
— Ale zgrzeszylem. Och, zgrzeszylem ciezko. Oddawalem czesc falszywym bozkom!
— No coz, czasami nie da sie znalezc prawdziwych. — Panna Drapes poklepala go po reku, zastanawiajac sie, czy wolac kogos na pomoc. — Jesli szuka pan rozgrzeszenia, to slyszalam, ze ionianie odpuszczaja w tym tygodniu dwa grzechy w cenie jednego…
— Dopadl mnie — wyszeptal Bent. — Na bogow, panno Drapes! Cos we mnie wzbiera i chce sie wydostac!
— Prosze sie nie martwic, mam tu wiadro! — uspokoila go.
— Nie! Powinna pani wyjsc! To bedzie straszne!
— Nigdzie nie pojde, panie Bent — oswiadczyla z moca panna Drapes. — Ma pan tylko zabawny atak i tyle.
— Ha! — rzekl pan Bent. — Ha… ha… haha…
Smiech wznosil sie w jego krtani niczym cos wypelzajacego z krypty.
Jego szczuple cialo zesztywnialo nagle i wygielo sie w luk, jak gdyby unosilo sie nad materacem. Panna Drapes rzucila sie na lozko, ale bylo juz za pozno. Bent wolno podniosl drzaca dlon i wskazal palcem szafe.
— Jestesmy znowu! — wrzasnal.
Szczeknal zamek. Drzwi stanely otworem.
W szafie lezal stos ksiag rejestrowych i cos jeszcze… cos spowitego w calun. Pan Bent uniosl powieki i spojrzal prosto w oczy panny Drapes.
— Przywiozlem to ze soba — powiedzial jakby do siebie. — Tak bardzo tego nienawidzilem, ale przywiozlem ze soba. Dlaczego? Kto kieruje cyrkiem?
Panna Drapes milczala. Wiedziala tylko, ze bedzie sledzic wydarzenia az do konca. W koncu spedzila noc w meskiej sypialni, a lady Deirdre Waggon miala wiele do powiedzenia na ten temat. Technicznie biorac, panna Drapes byla Kobieta Upadla, co wydawalo sie niesprawiedliwe, poniewaz — jeszcze bardziej technicznie biorac — nie byla nia.
Patrzyla, jak pan Bent sie… przemienia. Byl na tyle przyzwoity, by robic to odwrocony do niej plecami, ale na wszelki wypadek i tak zamknela oczy. A potem przypomniala sobie, ze jest Upadla, wiec nie ma to wiekszego sensu, prawda?
Otworzyla je znowu.
— Panno Drapes? — odezwal sie sennie pan Bent.
— Tak, panie Bent? — odpowiedziala przez szczekajace zeby.
— Musimy znalezc… cukiernie.
Zurawina i jego wspolpracownik wkroczyli do pokoju i staneli jak wryci. Czegos takiego ich plan nie przewidywal.
— I moze tez drabine — dodal pan Bent.
Wyjal z kieszeni pasek rozowej gumy i sklonil sie nisko.
Rozdzial dwunasty
W celi Moista lezalo czyste siano i byl prawie pewien, ze nikt nie naplul mu do zupy, ktora zawierala cos, co do czego — gdyby byl zmuszony to nazwac — musialby przyznac, ze jest miesem. W jakis sposob rozeszly sie wiesci, ze to dzieki niemu Bellyster juz tu nie pracuje. Nawet inni klawisze nie znosili tego wrednego drania, wiec Moist mogl bez proszenia liczyc na dokladke, wyczyszczone buty, a rankiem grzecznosciowy egzemplarz „Pulsu” w celi.
Maszerujace golemy zepchnely klopoty banku na strone piata. Zajely cala pierwsza strone, a spora czesc kolejnych zapelnialy wypowiedzi „zwyklych ludzi” — to znaczy ludzi z ulicy, ktorzy wprawdzie o niczym nie mieli pojecia, ale chetnie przekazywali prasie, co wiedza — oraz dluzsze artykuly napisane przez ludzi, ktorzy takze nic nie wiedzieli, ale potrafili ladnie to ujac w 250 slowach.
Wpatrywal sie wlasnie w krzyzowke[12], kiedy ktos grzecznie zapukal do celi. Byl to dozorca, ktory mial nadzieje, ze pan Lipwig zadowolony jest z krotkiego pobytu tutaj, chcialby odprowadzic pana Lipwiga do powozu i liczyl na to, ze pan Lipwig znowu zechce zawitac w ich goscinne progi, gdyby ponownie pojawila sie chwilowa watpliwosc co do jego uczciwosci. A tymczasem bedzie wdzieczny, jesli pan Lipwig zechce uprzejmie nosic te lekkie kajdany, wylacznie dla zachowania pozorow, a kiedy zostana mu zdjete, co niewatpliwie nastapi po wykazaniu nieskazitelnosci jego charakteru, czy moglby laskawie przypomniec osobie odpowiedzialnej, ze sa wlasnoscia wiezienia, bardzo bedziemy wdzieczni…
Przed brama wiezienia zebral sie spory tlumek, choc gapie trzymali sie z daleka od wielkiego golema, ktory czekal tam, przykleknawszy na jedno kolano i z wyciagnieta w gore piescia. Pojawil sie w nocy, tlumaczyl dozorca, i gdyby pan Lipwig mial jakis sposob, zeby sklonic go do odejscia, wszyscy byliby naprawde wdzieczni. Moist probowal wygladac, jakby sie tego spodziewal. Rzeczywiscie polecil Czarnemu Wasowi czekac na dalsze rozkazy, ale na cos takiego nie liczyl.
Golem tymczasem pomaszerowal za powozem az do palacu. Trase gesto obstawila straz, zdawalo sie tez, ze na kazdym dachu tkwi postac w czerni. Vetinari chyba rzeczywiscie nie chcial ryzykowac jego ucieczki. Jeszcze wiecej straznikow czekalo na tylnym dziedzincu — wiecej, niz nakazywal rozsadek. Moist zauwazyl to od razu, poniewaz czlowiek szybko myslacy czasem latwiej potrafi sie wymknac dwudziestu straznikom niz pieciu. Ktos jednak chcial dac Cos do Zrozumienia. Niewazne, co takiego, byle robilo wrazenie.
Poprowadzono go mrocznymi korytarzami w nagla jasnosc zatloczonego Wielkiego Holu. Tu i tam rozlegly sie oklaski, jeden czy dwa okrzyki oraz glosne buczenie ze strony Pucci, siedzacej z bratem w pierwszym rzedzie czworoboku krzesel.
Moist stanal na niewielkim podium, ktore mialo pelnic funkcje lawy oskarzonych. Mogl stamtad zobaczyc przywodcow gildii, starszych magow, waznych kaplanow i przedstawicieli Wielkich i Dobrych, a przynajmniej Duzych i Krzykliwych. Widzial z tylu usmiech Harry’ego Krola oraz oblok dymu, ktory swiadczyl o obecnosci Adory Belle i… tak, nowa najwyzsza kaplanke Anoi w blyszczacej koronie pogietych lyzek, mocno sciskajaca w dloni ceremonialna chochle, z twarza zesztywniala z nerwow i poczucia wlasnej waznosci. Jestes mi cos winna, dziewczyno, pomyslal Moist; rok temu musialas wieczorami pracowac w barze, zeby sie utrzymac, Anoia zas byla jedna z pol tuzina polbogin, dzielacych wspolny oltarz, ktory — powiedzmy uczciwie — byl twoim kuchennym stolem, tyle ze nakrytym obrusem. Wobec tego wszystkiego czym bedzie jakis niewielki cud?
Zaszelescila szata i nagle lord Vetinari znalazl sie w swoim fotelu, a Drumknott stanal przy nim. Gwar