delikatnie powstrzymujac ataki Adory Belle.
— Planowal pan?
— Ale nie konie. Zaloze sie, ze sa szybsze od wszystkich istot z krwi i kosci. Jest ich dziewietnascie. Jesli wasza lordowska mosc poslucha mojej rady, podaruje jednego krolowi krasnoludow, ktory w tej chwili pewnie troche sie gniewa. Sam pan zdecyduje, co zrobic z pozostalymi, chcialbym jednak prosic o szesc sztuk dla Urzedu Pocztowego. A na razie cala reszta bedzie bezpieczniejsza pod ziemia. Chce zrobic z nich podstawe naszej waluty, gdyz…
— Tak, trudno bylo nie uslyszec — przerwal mu Vetinari. — Brawo, panie Lipwig. Widze, ze pan to sobie przemyslal. Zaprezentowal pan nam bardzo rozsadne wyjscie. Ja takze zastanawialem sie nad sytuacja i jedyne, co mi jeszcze pozostalo…
— Alez podziekowania nie sa konieczne…
— …to powiedziec: Prosze aresztowac tego czlowieka, komendancie! Niech pan go przykuje do jakiegos krzepkiego funkcjonariusza i wsadzi do mojego powozu.
— Co? — zdumial sie Moist.
— Co?! — wrzasnela Adora Belle.
— Rada Krolewskiego Banku oskarza pana i prezesa o defraudacje, panie Lipwig. — Vetinari schylil sie i podniosl Pana Marude za skore na karku. Piesek kolysal sie wolno w uchwycie Patrycjusza, wytrzeszczone oczy wytrzeszczal ze zgrozy jeszcze bardziej, a nowa zabawka wibrowala mu przepraszajaco w pyszczku.
— Nie moze pan przeciez na powaznie o cokolwiek go oskarzac! — zaprotestowal Moist.
— Przykro mi, ale jest prezesem, panie Lipwig. Jego lapa jest na wszystkich dokumentach.
— Jak pan moze to robic Moistowi po wszystkim, co sie stalo? — poskarzyla sie Adora Belle. — Przeciez wlasnie uratowal sytuacje.
— Mozliwe, chociaz nie jestem pewien, dla kogo ja uratowal. Musimy przestrzegac prawa, panno Dearheart. Nawet tyrani musza przestrzegac prawa. — Patrycjusz przerwal zamyslony, a po chwili podjal: — Nie, sklamalem. Tyrani nie musza przestrzegac prawa, oczywiscie, ale musza dbac o pozory. Przynajmniej ja dbam.
— Przeciez on nie zabral… — zaczela Adora Belle.
— Jutro o dziewiatej w Wielkiej Sali — przerwal jej Vetinari. — Wszystkie zainteresowane strony prosze o uczestnictwo. Dotrzemy do sedna sprawy. — Uniosl glos. — Czy jest tu ktos z dyrektorow Krolewskiego Banku? Ach, pan Lavish. Dobrze sie pan czuje?
Cosmo Lavish dosc chwiejnie przecisnal sie przez tlum, podtrzymywany przez mlodego czlowieka w brazowej szacie.
— Kazal go pan aresztowac? — zapytal.
— Jedyny bezsporny fakt jest taki, ze pan Lipwig, w imieniu Pana Marudy, formalnie przejal odpowiedzialnosc za zloto.
— Rzeczywiscie przejal. — Cosmo spojrzal wrogo na Moista.
— Ale w obecnych okolicznosciach wydaje mi sie, ze powinienem zbadac wszelkie aspekty sytuacji.
— W pelni sie zgadzam — zapewnil Cosmo.
— W tym celu przysle moich rewidentow, by wieczorem wkroczyli do banku i sprawdzili rejestry — dokonczyl Vetinari.
— Nie moge sie zgodzic na panska prosbe — oswiadczyl Cosmo.
— Na szczescie to nie byla prosba. — Vetinari wcisnal Pana Marude pod pache i mowil dalej: — Jak pan widzi, towarzyszy mi pan prezes. Komendancie Vimes, prosze odprowadzic pana Lipwiga do mojego powozu. I prosze zadbac, by panna Dearheart bezpiecznie trafila do domu, dobrze? Rano wszystko rozstrzygniemy.
Spojrzal na kolumne kurzu spowijajaca pracowite golemy.
— Wszyscy mamy za soba pracowity dzien — dodal.
W zaulku na tylach klubu Rozowego Kociaka natarczywa, rytmiczna muzyka byla nieco przytlumiona, ale nadal przenikliwa. Czaily sie ciemne postacie…
— Panie doktorze…
Szef Katedry Komunikacji Post Mortem przerwal kreslenie skomplikowanej runy wsrod mniej zlozonych zwyczajnych graffiti i spojrzal na zaniepokojonego studenta.
— Tak, Barnsforth?
— Czy to na pewno zgodne z regulaminem uniwersytetu?
— Oczywiscie, ze nie! Pomysl, co by sie stalo, gdyby cos takiego wpadlo w niepowolane rece! Trzymaj wyzej te latarnie, Goatly, tracimy swiatlo.
— A czyje rece by to byly?
— No, technicznie biorac, nasze. Ale wszystko jest w najlepszym porzadku, jesli tylko senat niczego nie odkryje. A oczywiscie, ze nie odkryje. Maja ciekawsze rzeczy do roboty niz wloczenie sie i odkrywanie roznych rzeczy.
— Czyli, formalnie biorac, to jednak jest nielegalne?
— No coz… — Hicks wyrysowal glif, ktory na moment rozjarzyl sie blekitem. — Kto posrod nas, jesli sie dobrze zastanowic, moze powiedziec, co jest dobre, a co zle?
— Senat uczelni? — zasugerowal Barnsforth.
Hicks rzucil krede i wyprostowal sie.
— Posluchajcie mnie wszyscy czterej! Insorcyzmujemy tu Fleada, jasne? Ku jego wiecznej satysfakcji i trudnemu do pominiecia dobru naszej katedry, mozecie mi wierzyc! To trudny rytual, ale jesli mi pomozecie, pod koniec semestru bedziecie doktorami komunikacji post mortem. Po piatce dla kazdego, i oczywiscie pierscien z czaszka. Poniewaz do tej pory udalo sie wam oddac jedna trzecia pracy na wszystkich, uwazam, ze to niezly interes. Zgodzisz sie, Barnsforth?
Student zamrugal niepewnie wobec mocy tak postawionego pytania, ale z pomoca przyszedl mu wrodzony talent. Odchrzaknal w dziwnie akademickim stylu.
— Mysle, ze pana zrozumialem, panie doktorze — oswiadczyl. — To, co tutaj robimy, siega poza przyziemne definicje dobra i zla, prawda? Sluzymy wyzszej prawdzie.
— No swietnie, Barnsforth, daleko zajdziesz. Wszyscy slyszeli? Wyzsza prawda! Niezle. A teraz wywalmy tu starego zrzede i znikajmy, zanim ktos nas zobaczy.
Trudno zignorowac funkcjonariusza trolla. Trolle po prostu sie wznosza… Moze to byl taki zarcik Vimesa? Sierzant Detrytus siedzial obok Moista i praktycznie wprasowywal go w siedzenie. Vetinari i Drumknott zajeli miejsca naprzeciwko. Jego lordowska mosc trzymal oburacz laske ze srebrna galka i opieral brode na dloniach. Uwaznie przypatrywal sie Moistowi.
Krazyly pogloski, ze klinge ukryta w lasce wykonano z zelaza uzyskanego z krwi tysiaca ofiar. To chyba marnotrawstwo, pomyslal Moist. Jeszcze troche pracy i mozna by zyskac dosc, by wykuc lemiesz. Zreszta kto wymysla takie historie?
Co prawda u Vetinariego wydawalo sie to mozliwe, choc troche niehigieniczne.
— Niech pan poslucha. Jesli pozwoli pan Cosmo… — zaczal Moist.
—
— To znaczy, zeby nie gadac przy mnie — przetlumaczyl uprzejmie sierzant Detrytus.
— Czy w takim razie mozemy porozmawiac o aniolach? — zaproponowal Moist po chwili milczenia.
— Nie, nie mozemy. Panie Lipwig, wydaje sie pan jedynym czlowiekiem potrafiacym komenderowac najwieksza armia od czasow imperium. Mysli pan, ze to dobry pomysl?
— Wcale tego nie chcialem! Ja tylko wymyslilem, jak to robic!
— Wie pan, panie Lipwig, zabicie pana w tej chwili rozwiazaloby ogromna liczbe problemow.
— Nie planowalem tego! No… w kazdym razie nie w taki sposob.
— Nie planowalismy imperium. Po prostu stalo sie zlym nawykiem. No wiec, panie Lipwig, skoro ma pan juz