swoje golemy, co zamierza pan z nimi zrobic?
— Postawic po jednym do zasilania wiez sekarowych. Te osle kolowroty nigdy porzadnie nie dzialaly. Inne miasta tez nie beda protestowac, to przeciez zysk dla calego czlowie… dla wszystkich. A osly tez sie nie sprzeciwia, podejrzewam.
— To da zastosowanie kilku setkom. A reszta?
— Planuje zmienic je w zloto, sir. I mysle, ze rozwiaze to wszystkie nasze klopoty.
Vetinari zdziwiony uniosl brew.
— Wszystkie?
Bol znowu sie przebijal, ale w pewien sposob dodawal mu otuchy. Z cala pewnoscia stawal sie juz Vetinarim. Ten bol byl dobry. To byl dobry bol. Zwiekszal koncentracje, pomagal myslec.
W tej chwili Cosmo myslal, ze Pucci naprawde powinna zostac uduszona w niemowlectwie, co — wedlug rodzinnych legend — staral sie osiagnac. Wszystko w niej bylo irytujace. Byla samolubna, arogancka, chciwa, prozna, okrutna, uparta i calkowicie pozbawiona taktu oraz sladowego chocby samokrytycyzmu.
W ich klanie cech tych nie uwazano za wady — trudno byloby zdobyc fortune, gdyby czlowiek bez przerwy sie zastanawial, czy to, co robi, jest sluszne, czy nie. Ale Pucci uwazala sie za pieknosc i to dzialalo mu na nerwy. Miala niezle wlosy, to prawda, ale te wysokie obcasy! Wygladala jak balon na uwiezi. Figura byla do przyjecia jedynie dzieki cudom gorseciarstwa. Co prawda slyszal, ze grube dziewczyny maja wspaniale osobowosci, ale ona miala tylko obfita i w calosci lavishowa.
Z drugiej strony byla w jego wieku i przynajmniej miala jakies ambicje oraz cudowna zdolnosc do nienawisci. Nie byla leniwa, jak cala reszta. Tamci cale zycie spedzali zwinieci w klebek wokol pieniedzy. Nie mieli wizji. Pucci byla kims, z kim potrafil rozmawiac. Spogladala na wszystko z delikatniejszej, kobiecej perspektywy.
— Powinienes zlikwidowac tego Benta — oswiadczyla. — Jestem pewna, ze cos wie. Powiesmy go za kostki nog z ktoregos mostu. Tak wlasnie robil zwykle dziadzius. Czemu ciagle nosisz te rekawiczke?
— Byl lojalnym sluga banku — odparl Cosmo, ignorujac ostatnie pytanie.
— I co? Co to ma do rzeczy? Cos ci sie stalo w te reke?
— Nic jej nie dolega — zapewnil Cosmo, gdy kolejna czerwona roza bolu rozkwitla az do ramienia. Jestem juz tak blisko, myslal. Tak blisko! Vetinari sadzi, ze mnie ma, ale to ja go trzymam! O tak! Mimo to… moze czas troche posprzatac.
— Posle Zurawine, zeby dzis wieczorem spotkal sie z panem Bentem — rzekl. — Nie jest mi juz potrzebny, skoro mam Cribbinsa.
— Dobrze. Potem Lipwig trafi do wiezienia, a my odzyskamy bank. Ale wiesz, nie wygladasz najlepiej. Jestes bardzo blady.
— Blady jak Vetinari? — zapytal Cosmo, wskazujac portret.
— Co? O czym ty mowisz? Nie badz glupi — rzekla Pucci. — A w ogole jakos dziwnie tu pachnie. Cos zdechlo?
— Moje mysli sa klarowne. Jutro bedzie ostatnim dniem Vetinariego jako Patrycjusza. Zapewniam cie.
— Znowu wygadujesz glupstwa. I strasznie sie pocisz, musze dodac — stwierdzila Pucci. — Powaznie, kapie ci z brody. Wez sie w garsc!
— Wyobrazam sobie, ze gasienica sadzi, iz umiera, kiedy zaczyna przemiane w pieknego motyla — powiedzial z rozmarzeniem Cosmo.
— Co? Co? Jaki to ma zwiazek z czymkolwiek? — zirytowala sie Pucci. — A zreszta to wcale nie tak dziala. Posluchaj, bo to ciekawe: gasienica zdycha, rozumiesz, i robi sie taka papkowata, a potem jakas jej czastka, jakby nerka czy cos takiego, budzi sie nagle i zjada te zupe z gasienicy, i to wlasnie wychodzi potem jako motyl. Prawdziwy cud natury. A ciebie chyba bierze grypa. Nie badz dzieckiem. Mam randke, zobaczymy sie rano.
I wyszla zamaszyscie, zostawiajac go samego, jedynie z Zurawina, ktory w kacie czytal ksiazke.
Cosmo przyszlo do glowy, ze tak naprawde bardzo malo o nim wie. Jako Vetinari, oczywiscie, wkrotce bedzie wiedzial wszystko o wszystkich.
— Byles w szkole Skrytobojcow, prawda, Zurawina? — zapytal.
Zurawina wyjal z kieszeni na piersi nieduza srebrna zakladke, umiescil ja starannie na stronie i zamknal ksiazke.
— Tak, sir. Stypendysta.
— A tak… Pamietam ich. Bez przerwy sie tam krecili. Zwykle ich dreczylismy.
— Owszem, sir. Ale niektorzy z nas przezyli.
— Ja cie nigdy nie dreczylem, prawda?
— Nie, sir. Na pewno bym pamietal.
— To dobrze. To dobrze. A jak ci na imie, Zurawina?
— Nie wiem, sir. Bylem podrzutkiem.
— To smutne. Twoje zycie musialo byc bardzo trudne.
— Tak, sir.
— Swiat bywa czasem okrutny.
— Tak, sir.
— Czy bylbys tak dobry i zabil dzis wieczorem pana Benta?
— Zanotowalem to w pamieci, sir. Wezme ze soba wspolpracownika i wykonamy to zadanie na godzine przed switem. Wiekszosc lokatorow pani Cake bedzie w tym czasie przebywala poza domem, a mgla osiagnie najwyzsza gestosc. Szczesliwie sama pani Cake zostanie dzis na noc u swojej starej przyjaciolki, pani Harms- Beetle przy ulicy Radosnego Mydla. Sprawdzilem to wczesniej, przewidujac taka ewentualnosc.
— Jestes prawdziwym fachowcem, Zurawina, co stwierdzam z podziwem.
— Bardzo dziekuje, sir.
— Widziales gdzies Dotychczasa?
— Nie, sir.
— Zastanawiam sie, gdzie sie podzial. Idz teraz i zrob sobie kolacje. Ja nie bede dzisiaj jadl.
Kiedy za Zurawina zamknely sie drzwi, oznajmil:
— Jutro sie zmienie.
Siegnal w dol i wydobyl klinge. Byla naprawde piekna.
Na swoim portrecie naprzeciwko lord Vetinari uniosl brew i powiedzial:
— Jutro bedziesz pieknym motylem.
Cosmo sie usmiechnal. Byl juz prawie u celu. Vetinari zupelnie oszalal.
Bent otworzyl oczy i spojrzal na sufit.
Po kilku sekundach ten niezbyt porywajacy widok przeslonil ogromnych rozmiarow nos, a w pewnej odleglosci za nim reszta niespokojnej twarzy.
— Obudzil sie pan!
Pan Bent zamrugal, zogniskowal wzrok i spojrzal na panne Drapes, cien w swietle lampy.
— Mial pan taki zabawny atak, panie Bent — powiedziala tym powolnym, ostroznym glosem, jakiego ludzie uzywaja podczas rozmow z psychicznie chorymi, staruszkami i osobami niebezpiecznie uzbrojonymi.
— Zabawny atak? Zrobilem cos zabawnego? — Uniosl glowe z poduszki i pociagnal nosem. — Nosi pani naszyjnik z czosnku, panno Drapes? — zdziwil sie.
— To… srodek zabezpieczajacy — odparla panna Drapes, wyraznie zawstydzona. — Przeciwko… przeziebieniom, tak, przeziebieniom. Nigdy dosc ostroznosci. Jak sie pan czuje wewnetrznie?
— Co sie dzialo, panno Drapes?
— Och, nie chce sie pan tym denerwowac — zapewnila panna Drapes z nerwowa serdecznoscia.
— Wydaje mi sie, ze chce, panno Drapes.
— Doktor mowil, ze nie wolno sie panu ekscytowac, panie Bent.