rozmow ucichl, gdy Patrycjusz rozejrzal sie po sali.

— Dziekuje za przybycie, panie i panowie — powiedzial. — Przejdzmy do rzeczy, dobrze? Nie jest to rozprawa sadowa jako taka. To komisja sledcza, ktora powolalem, by zbadala okolicznosci znikniecia dziesieciu ton zlotych sztabek z Krolewskiego Banku Ankh-Morpork. Grozi to zakwestionowaniem dobrego imienia banku, rozwazymy wiec wszelkie zdarzenia, dotyczace tej…

— Dokadkolwiek by to prowadzilo?

— Istotnie, panie Lavish. Dokadkolwiek by to prowadzilo.

— Mamy na to panska gwarancje? — upieral sie Cosmo.

— Wydaje mi sie, ze juz jej udzielilem, panie Lavish. Mozemy zaczynac? Na prowadzacego dochodzenie wyznaczylem uczonego pana Slanta z kancelarii Morecombe, Slant i Honeyplace. Bedzie prowadzil przesluchania i zadawal pytania, jakie uzna za stosowne. Wszyscy chyba zdajemy sobie sprawe z faktu, ze pan Slant cieszy sie glebokim szacunkiem calej profesji prawniczej naszego miasta.

Pan Slant uklonil sie Vetinariemu, a jego spokojne spojrzenie przebieglo po sali. Na dluzszy czas zatrzymalo sie na rzedach Lavishow.

— Przede wszystkim sprawa zlota — rzekl Vetinari. — Przedstawiam Drumknotta, mojego sekretarza i glownego rewidenta, ktory noca kierowal zespolem ksiegowych kontrolujacych bank…

— Czy jestem tutaj oskarzonym? — zapytal Moist.

Vetinari zerknal na niego i zajrzal do papierow.

— Mam panski podpis na pokwitowaniu przejecia dziesieciu ton zlota — oswiadczyl. — Czy kwestionuje pan jego autentycznosc?

— Nie, ale sadzilem, ze to zwykla formalnosc!

— Dziesiec ton zlota to formalnosc, tak? A czy pozniej wlamal sie pan do skarbca?

— No tak, technicznie rzecz biorac, tak. Nie moglem go otworzyc, poniewaz pan Bent zemdlal wewnatrz, a zostawil klucz w zamku.

— A tak, pan Bent. Glowny kasjer. Jest dzisiaj z nami?

Szybka analiza doprowadzila do wniosku, ze sala jest calkowicie bezBentowa.

— Jak rozumiem, pan Bent znalazl sie w stanie szoku, ale nie doznal powaznych urazow — rzekl lord Vetinari. — Komendancie Vimes, niech pan uprzejmie posle kilku ludzi do jego mieszkania, dobrze? Chcialbym, zeby do nas dolaczyl.

Wrocil do Moista.

— Nie, panie Lipwig, na razie nie jest to panski proces. Zanim postawi sie kogos przed sadem, dobrze jest miec do tego jakis rozsadny powod. Powszechnie sie uwaza, ze tak jest bardziej elegancko. Musze jednak zaznaczyc, ze formalnie przejal pan odpowiedzialnosc za zloto, ktore, musimy zakladac, bylo wtedy zlotem i znajdowalo sie w skarbcu. Aby jednak zyskac pelne zrozumienie sytuacji banku w owym czasie, poprosilem mojego sekretarza, by przeprowadzil kontrole bankowych transakcji, co wraz ze swoim zespolem uczynil tej nocy…

— Jesli zatem nie jestem w tej chwili oskarzonym, czy moglbym pozbyc sie tych kajdan? Tak jakby sugeruja moja wine…

— Istotnie. Zgoda. Straze, zajmijcie sie tym. A teraz pan, panie Drumknott, jesli wolno…

Rzuca mnie na pozarcie, myslal Moist, kiedy Drumknott zaczal mowic. W co tu gra Vetinari?

Patrzyl na zebrany tlum, sluchajac Drumknotta recytujacego monotonna litanie o ksiegowosci. Na samym froncie, w wielkiej i ciemnej masie, zasiadla rodzina Lavishow. Z tego miejsca wygladali jak stado sepow. Sadzac po rownym, powaznym glosie Drumknotta, relacja potrwa dlugo. Sprobuja mnie wrobic, a Vetinari nie be… No ale tak, potem w jakims dyskretnym gabinecie uslysze: „Panie Lipwig, gdyby zechcial pan uprzejmie wyjasnic, w jaki sposob kierowal pan tymi golemami”…

Zamieszanie przy drzwiach przynioslo chwile wytchnienia. Sierzant Colon, a za nim jego nieodlaczny partner kapral Nobbs praktycznie plyneli wsrod tlumu. Vimes przeciskal sie ku nim, a jego sladem sunela Sacharissa. Nastapila pospieszna rozmowa i po sali przetoczyla sie fala lekliwego podniecenia.

Moist pochwycil slowo: „Zamordowany!”.

Vetinari wstal; uderzenie laski o stol zabrzmialo niczym znak interpunkcyjny bogow. Gwar ucichl.

— Co sie stalo, komendancie? — zapytal.

— Zwloki, sir. W kwaterze pana Benta!

— Zostal zamordowany?

— Nie. — Vimes pospiesznie i nerwowo naradzil sie z sierzantem. — Cialo zostalo wstepnie zidentyfikowane jako nalezace do profesora Zurawiny, sir, ktory nie jest prawdziwym profesorem, ale okrutnym zabojca do wynajecia. Myslelismy, ze uciekl z miasta. Wydaje sie, ze drugi denat to Jack Zebro, ktory zostal skopany na smierc…

Znowu nastapila pospieszna, prowadzona szeptem wymiana zdan. Jednak komendant Vimes zwykle podnosil glos, kiedy sie denerwowal.

— …czym? Na drugim pietrze?! Nie badz durniem! Wiec co zalatwilo Zurawine? Jak? Naprawde chodzi ci o to, co wydaje mi sie, ze powiedziales?

Wyprostowal sie.

— Przepraszam, sir, ale chyba musze tam pojsc i sam sie przekonac. Mam wrazenie, ze ktos tu robi sobie zarty.

— A ten biedny Bent? — zapytal Patrycjusz.

— Nie ma po nim sladu, sir.

— Dziekuje, komendancie. — Vetinari machnal reka. — Prosze szybko wracac, kiedy juz dowie sie pan czegos wiecej. Nie mozemy pozwolic na zarty. Dziekuje ci, Drumknott. Jak rozumiem, nie znalezliscie niczego niewlasciwego poza brakiem zlota. Jestem pewien, ze to ulga dla nas wszystkich. Panska kolej, panie Slant.

Prawnik wstal, roztaczajac aure godnosci i naftaliny.

— Prosze wyjasnic, panie Lipwig, czym sie pan zajmowal, zanim przybyl pan do Ankh-Morpork — rzekl.

No dobra, pomyslal Moist, patrzac na Vetinariego. Rozumiem juz, o co chodzi. Jesli bede grzeczny i powiem, co trzeba, moge przezyc. Za odpowiednia cene. Ale nie, dziekuje. Przeciez chcialem tylko zrobic troche pieniedzy.

— Panskie zajecie, panie Lipwig? — ponaglil Slant.

Moist spojrzal na rzedy patrzacych i dostrzegl Cribbinsa, ktory mrugnal porozumiewawczo.

— Hmm?

— Spytalem, jakie bylo panskie zajecie, zanim pojawil sie pan w miescie.

W tym wlasnie momencie Moist uslyszal znajome niestety terkotanie, a ze swego podwyzszenia pierwszy zauwazyl, jak prezes Krolewskiego Banku wysuwa sie zza kotary na koncu sali, sciskajac mocno swoja wspaniala nowa zabawke. Jakas sztuczka wibracji popychala Pana Marude do tylu po lsniacym marmurze.

Ludzie w sali wyciagneli szyje, a merdajacy ogonem piesek przesunal sie za krzeslem Vetinariego i zniknal za kotara po drugiej stronie.

Zyje w swiecie, gdzie cos takiego wlasnie sie wydarzylo, pomyslal Moist. I nagle doznal poczucia calkowitego uwolnienia.

— Panie Lipwig, zadalem panu pytanie — przypomnial Slant.

— Tak, przepraszam. Bylem oszustem…

I wtedy pofrunal. To bylo to. O wiele lepsze niz wisiec na scianie jakiegos starego budynku! Wystarczy popatrzec na mine Cosmo! Na Cribbinsa! Wszystko sobie zaplanowali, a on im to wyrwal! Mial ich w reku… i lecial!

Slant sie zawahal.

— Pod slowem „oszust” rozumie pan…

— Kanciarza. Naciagacza. Czasami falszerza. Prawde mowiac, wole o sobie myslec jak o lobuzie.

Zauwazyl spojrzenia, jakie rzucaja sobie Cosmo z Cribbinsem, i przepelnila go radosc. To nie powinno sie zdarzyc, prawda? A teraz bedziecie musieli biec, zeby dotrzymac kroku…

Pan Slant takze chyba mial pewne klopoty w tym zakresie.

— Czy dobrze zrozumialem? Zarabial pan na zycie, lamiac prawo?

— Zwykle wykorzystywalem chciwosc innych, panie Slant. Mysle, ze byl w tym rowniez element

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату