spodziewal sie oskarzycielskich naglowkow, lecz artykul zajmowal tylko jedna kolumne na pierwszej stronie. Pelen byl tez „jak rozumiemy”, „wydaje sie”, „»Puls« uzyskal informacje” i wszystkich tych fraz, jakich codziennikarze uzywaja, kiedy pisza o faktach dotyczacych duzych sum pieniedzy — faktach, ktorych naprawde nie rozumieja, i nie sa calkiem pewni, czy to, co uslyszeli, jest prawda.
Spojrzal prosto w twarz Sacharissy Cripslock.
— Przepraszam — powiedziala. — Ale w nocy wszedzie tu stali straznicy i ochrona, a nie mielismy czasu. No i szczerze mowiac, ten… atak pana Benta to temat sam w sobie. Wszyscy wiedza, ze to on kieruje bankiem.
— Prezes kieruje bankiem — odparl sztywno Moist.
— Nie, Moist. Prezes mowi tylko „hau”. Sluchaj, nie podpisywales czegos, kiedy obejmowales to stanowisko? Pokwitowania albo co?
— Moze i tak. Byla cala masa papierow. Podpisalem tam, gdzie mi kazali. Pan Maruda tez.
— Na bogow, prawnicy beda z tym mieli zabawe. — W dloni Sacharissy magicznie pojawil sie notes. — I to wcale nie zart[8]. Moze wyladowac w wiezieniu za dlugi.
— W budzie — poprawil ja Moist. — Robi „hau”, zapomnialas? Zreszta nie dojdzie do tego.
Sacharissa schylila sie, by poglaskac Pana Marude po malym lebku, i zamarla zgieta wpol.
— Co on trzyma w…?
— Sacharisso, czy mozemy wrocic do tego pozniej? W tej chwili naprawde nie mam czasu. Przysiegam na dowolnych trzech bogow, w ktorych wierzysz, chociaz jestes codziennikarka, ze kiedy to sie skonczy, dam ci taka rozmowe, ktora wystawi na probe nawet umiejetnosc „Pulsu” unikania tematow nieeleganckich i sugestywnych. Mozesz mi wierzyc.
— No tak, ale to wyglada na…
— Aha, czyli wiesz, co to takiego, wiec nie musze tlumaczyc — rzekl Moist energicznie.
Oddal azete jej niespokojnemu wlascicielowi.
— Pan jest Cusper, prawda? — zapytal. — Ma pan u nas konto w kwocie 7 dolarow, o ile pamietam. — Zrobil na tym czlowieku wrazenie. Naprawde mial dobra pamiec do twarzy. — Mowilem przeciez, ze nie dbamy tutaj o zloto — dokonczyl.
— No tak, ale… — zaczal pan Cusper. — Co to za bank, jesli ludzie moga tak sobie wyniesc z niego zloto?
— Przeciez to zadna roznica. Mowilem to wam wszystkim.
Mieli raczej niepewne miny. W teorii powinni pedzic teraz po schodach, ale Moist wiedzial, co ich powstrzymuje — nadzieja. Ten cichy wewnetrzny glos, mowiacy: „To sie naprawde nie dzieje”. Ten glos sklania ludzi, zeby w poszukiwaniu zgubionych kluczy trzeci raz wywracali na lewa strone te sama kieszen. To oblakana wiara, ze swiat musi znowu zaczac dzialac poprawnie.
Jesli naprawde uwierze, beda tam klucze…
To byl glos, ktory mowil: „To sie naprawde nie dzieje” bardzo glosno, zeby zagluszyc pelznacy strach, ktorym byl.
Moist mial okolo trzydziestu sekund, poki trwala nadzieja.
I nagle tlum sie rozstapil. Pucci Lavish nie potrafila wejsc efektownie, ale Harry Krol potrafil. Klebiaca sie i niepewna cizba otworzyla sie niczym morze przed hydrofobicznym prorokiem, pozostawiajac kanal, ktory nagle po obu stronach obstawili potezni, ogorzali mezczyzni ze zlamanymi nosami i znaczacymi siatkami blizn. Wzdluz tej nowo utworzonej alei przeszedl Harry Krol, ciagnac za soba smuge dymu cygara. Moist zdolal sie nie cofnac, dopoki pan Krol nie znalazl sie o stope od niego. I staral sie patrzec mu prosto w oczy.
— Ile pieniedzy wplacilem do panskiego banku, panie Lipwig? — spytal Harry.
— Ehm… O ile pamietam, piecdziesiat tysiecy dolarow, panie Krol.
— Tak, rzeczywiscie cos kolo tego. A odgadnie pan, co mam zamiar zrobic teraz?
Moist nie zgadywal. Splot wciaz krazyl mu w zylach i odpowiedz zabrzmiala w mozgu niczym dzwon pogrzebowy.
— Chce pan wplacic jeszcze wiecej, prawda, panie Krol?
Harry Krol sie rozpromienil, jakby Moist byl psem, ktory wlasnie pokazal nowa sztuczke.
— Zgadza sie, panie Lipwig. Pomyslalem sobie: Harry, tak pomyslalem, te piecdziesiat tysiecy czuje sie troche samotnie, wiec przyszedlem, zeby zaokraglic je do szescdziesieciu tysiecy.
Na to haslo za Harrym stanelo jeszcze kilku ludzi dzwigajacych ciezkie skrzynie.
— Wiekszosc to srebro i zloto, panie Lipwig — wyjasnil Harry. — Ale wiem, ze ma pan wielu sprytnych mlodych ludzi, ktorzy je dla pana policza.
— Bardzo pan laskaw, panie Krol — przyznal Moist. — Lecz lada chwila wroca tu audytorzy i bank znajdzie sie w bardzo powaznych klopotach. Nie moge przyjac panskich pieniedzy.
Harry pochylil sie do Moista, otaczajac go chmura dymu z nuta gnijacej kapusty.
— Wiem, ze cos pan kombinuje — szepnal, stukajac sie w bok nosa. — Ci dranie chca pana dorwac, to oczywiste! Ale umiem poznac zwyciezce, kiedy go widze. I wiem, ze chowa pan cos w rekawach.
— Tylko swoje rece, panie Krol. Tylko rece.
— I obys pan dlugo je tam trzymal. — Harry klepnal go po ramieniu.
Jego ludzie wymineli Moista i ustawili skrzynki na podlodze.
— Nie potrzeba mi pokwitowania — zapewnil Harry. — Zna mnie pan, panie Lipwig. Wie pan, ze mozna mi ufac. Tak jak i ja wiem, ze moge ufac panu.
Moist zamknal oczy — jedynie na chwile. Pomyslec tylko, martwil sie, ze pod koniec dnia bedzie wisial…
— Panskie pieniadze sa u mnie bezpieczne, panie Krol.
— Wiem — mruknal Harry Krol. — A kiedy juz pan wygra, przysle mlodego Wallace’a, zeby sobie pogawedzil z panska malpka o tym, jaki procent dostane od tej sumki. Zgoda? Uczciwa propozycja?
— Z cala pewnoscia, panie Krol.
— Tak jest. A teraz ide kupic troche ziemi.
Kiedy sie oddalil, w tlumie rozlegly sie niepewne pomruki. Nowy depozyt troche nimi wstrzasnal. Wstrzasnal tez Moistem. Ludzie sie zastanawiali, co takiego wie Harry Krol. Moist rowniez. To straszne, kiedy w czlowieka wierzy ktos taki jak Harry.
Tlum wyewoluowal rzecznika, ktory zapytal:
— Co sie wlasciwie dzieje? Czy zloto zniknelo, czy nie?
— Nie wiem — odparl Moist. — Nie sprawdzalem dzisiaj.
— Mowisz tak, jakby to nie mialo znaczenia — zdziwila sie Sacharissa.
— Przeciez tlumaczylem. Miasto nadal tu jest. Bank nadal stoi. Ja tu jestem… — Spojrzal na szerokie, oddalajace sie plecy Harry’ego Krola. — Chwilowo. Wiec chyba nie potrzebujemy jeszcze zlota, zeby nam zajmowalo miejsce.
W drzwiach za plecami Moista stanal Cosmo Lavish.
— A wiec, panie Lipwig, okazuje sie, ze jednak jest pan oszustem.
— Slucham? — zdziwil sie Moist.
Pozostali czlonkowie doraznej komisji kontrolnej przeciskali sie na zewnatrz, wyraznie zadowoleni z siebie. W koncu zbudzono ich wczesnym rankiem, a ci, ktorych budza bardzo wczesnie, spodziewaja sie, ze przed sniadaniem dopadna zdobycz.
— Juz panowie skonczyli? — spytal Moist.
— Z pewnoscia wie pan, po co nas tu sprowadzono — odparl jeden z bankierow. — Zdaje pan sobie sprawe, ze zeszlej nocy Straz Miejska nie znalazla zlota w panskim skarbcu. Mozemy potwierdzic ten tragiczny stan rzeczy.
— Och, wiecie, jak to jest z pieniedzmi — rzekl Moist. — Czlowiek mysli juz, ze jest przegrany, a tu sie okazuje, ze przez caly czas mial je w drugich spodniach.
— Dosc zartow, panie Lipwig. To z pana bedziemy sobie zartowac — stwierdzil Cosmo. — Ten bank to fikcja. — Podniosl glos. — Radzilbym wszystkim inwestorom, ktorych wprowadzil pan w blad, zeby wycofali pieniadze, poki jeszcze moga!
— Nie! Oddzial do mnie!
Komendant Vimes przecisnal sie miedzy zaskoczonymi bankierami. Rownoczesnie szesciu funkcjonariuszy