polozyl przed soba na biurku.
U gory zobaczyl napis „Karta informacyjna”, a pod nim rubryki na imie, nazwisko, wiek i stopien wojskowy pacjenta. W tym wypadku pacjentem byl niejaki Daniel Kayman, urodzony w 1984 roku. Dalej znajdowaly sie informacje o jego przypadlosciach: odra w 1989, kilkakrotnie rozbity nos zima 1990, zlamany palec w 1991, a na ostatnich dwoch stronach opis serii wizyt, ktore z powodu wysypki na lewej rece zaczely sie przed dwoma miesiacami. W miare uplywu czasu wysypka sie poglebiala i rozprzestrzeniala, wprawiajac w coraz wieksze zaklopotanie trzech kolejnych lekarzy, ktorzy usilowali z nia sobie poradzic.
Osmego lipca doktor Peters zobaczyla pacjenta pierwszy raz. Ladnymi, pochylymi literami napisala, ze wysypka o nieznanym pochodzeniu wystapila, gdy chlopiec z rodzicami wrocil z pikniku. Ciemnopurpurowe wykwity obejmowaly wewnetrzna strone przedramienia, od nadgarstka po lokiec, ale nie swedzialy. Zaordynowala smarowanie mascia.
Po trzech dniach chlopiec wrocil z jeszcze gorsza wysypka, tym razem bolesna. Pojawil sie zolty wysiek i dziecko mialo wysoka goraczke. Doktor Peters zalecila konsultacje z dermatologiem w miejscowym szpitalu w Vicenzy, lecz rodzice odmowili pokazania chlopca wloskiemu lekarzowi. Wobec tego przepisala inna masc, zawierajaca kortyzon oraz antybiotyk na obnizenie goraczki.
Ledwie minely dwa dni, chlopca ponownie przywieziono do szpitala, gdzie go zbadal inny lekarz, doktor Girrard, ktory napisal w karcie, ze dziecko sie skarzy na silny bol. Teraz wysypka przypominala oparzenie, pokrywala cala reke i zaczela obejmowac ramie. Konczyna spuchla i bolala. Goraczka nie spadla.
Niejaki doktor Grancheck, widocznie dermatolog, obejrzal chlopca i zalecil, by go natychmiast przewieziono do szpitala wojskowego w Landstuhl w Niemczech.
Nazajutrz dziecko wyslano do Niemiec samolotem sanitarnym. Dalej nie bylo juz nic wiecej, procz notatki doktor Peters, ktora na marginesie, obok miejsca, gdzie figurowala uwaga o tym, ze wysypka przypomina oparzenie, dopisala olowkiem: „PCB, FPJ, marzec”.
Nim komisarz sprawdzil date, juz wiedzial, ze chodzi o marcowe wydanie „Family Practice Journal”. Otworzyl czasopismo i zaczal czytac. Zauwazyl, ze zespol redakcyjny skladal sie niemal wylacznie z mezczyzn, ze mezczyzni napisali wiekszosc artykulow i ze artykuly wymienione w spisie tresci obejmowaly rozlegla tematyke: od znieksztalconych stop, ktore zrobily na nim takie wrazenie, po wzrost zachorowan na gruzlice w wyniku epidemii AIDS. Byl nawet artykul o pasozytach przenoszacych sie ze zwierzat domowych na dzieci.
Nie znajdujac pomocy w spisie tresci, Brunetti zaczal czytac wszystko od pierwszej strony, lacznie z ogloszeniami i listami do redakcji. Na stronie 62 opisywano przypadek malego dziecka, szescioletniej dziewczynki z Newark w stanie New Jersey. Bawiac sie na pustej parceli, wdepnela w kaluze czegos, co uwazala za olej, ktory wyciekl z porzuconego samochodu. Ow plyn wlal sie jej do buta i nasiakla nim skarpetka. Nastepnego dnia na stopie dziewczynki pojawila sie wysypka. Wkrotce wysypka ta sie zmienila i pod kazdym wzgledem przypominala oparzenie, ktore stopniowo objelo noge az po kolano. Dziecko mialo wysoka temperature. Wszelkie leczenie okazalo sie bezskuteczne do czasu, gdy jeden z pracownikow sluzby zdrowia udal sie na pusta parcele i pobral probke tego plynu. Z dokonanej analizy wynikalo, ze plyn zawieral znaczna ilosc PCB, wielochloropochodnych bifenylu, ktore wyciekly ze stojacych tam beczek, pelnych trujacych odpadow. Choc oparzenia w koncu sie zagoily, lekarze dziewczynki wyrazali obawy o jej przyszlosc, poniewaz eksperymenty na zwierzetach dowiodly, ze substancje, zawierajace wielochloropochodne bifenylu, czesto wywoluja szkodliwe zmiany neurologiczne i genetyczne.
Komisarz odlozyl miesiecznik i po raz drugi przeczytal karte informacyjna. Objawy byly identyczne, choc nie podano, jak i gdzie chlopiec sie zetknal z substancjami, ktore spowodowaly wysypke. W karcie napisano jedynie: „w czasie pikniku z rodzicami”. Nie bylo tam rowniez ani slowa o leczeniu dziecka w Niemczech.
Brunetti wzial koperte i znowu dokladnie ja obejrzal. Znaczki ostemplowano owalna pieczecia z napisem „Poczta wojskowa” i piatkowa data. A wiec doktor Peters nadala te przesylke w zeszlym tygodniu i potem zadzwonila do komendy. Nie powiedziala
Przypomnial sobie, jak Wolf powiedzial, ze do obowiazkow Fostera nalezalo pilnowanie, by ze szpitala wywozono zuzyte zdjecia rentgenowskie. Wspomnial tez o innych rzeczach i jakichs substancjach, lecz nie mowil, dokad sie je wywozi. Amerykanie na pewno wiedza.
Brunetti zrozumial, ze to musi miec cos wspolnego z tymi dwoma morderstwami, bo inaczej doktor Peters nie przyslalaby mu tej koperty i nie probowala sie do niego dodzwonic. Leczyla chlopca, ale potem odebrano jej tego pacjenta i wyslano do Niemiec. Na tym konczy sie zapis w karcie informacyjnej. Komisarz znal nazwisko chlopca, Ambrogiani zas z pewnoscia dysponuje wykazem wszystkich Amerykanow przebywajacych w bazie, wiec ustalenie, czy rodzice dziecka jeszcze tam sa, nie powinno sprawic klopotu. A jesli juz ich nie ma?
Podniosl sluchawke i poprosil telefoniste, by go polaczyl z majorem Ambrogianim z amerykanskiej bazy w Vicenzy. Czekajac na polaczenie, zastanawial sie, jak skojarzyc fakty, by go zaprowadzily do tego, kto wbil igle strzykawki w reke doktor Peters.
Odbierajac telefon, Ambrogiani podal swoje nazwisko. Nie okazal zdziwienia, gdy Brunetti sie przedstawil, tylko po prostu wyczekujaco milczal.
– Sa jakies postepy? – spytal komisarz.
– Zdaje sie, ze wprowadzili cala serie nowych testow do wykrywania narkotykow. Kazdy musi sie im poddac, nawet komendant szpitala. Podobno gdy wszedl do meskiej toalety, by oddac mocz do badania, pod drzwiami caly czas stal jeden z lekarzy. Wyglada na to, ze w tym tygodniu pobrali juz przeszlo setke probek.
– Z jakim wynikiem?
– O, na razie z zadnym. Wszystkie probki wysyla sie do Niemiec, gdzie maja byc zbadane w tamtejszych szpitalach. Wyniki nadejda za jakis miesiac.
– A beda rzetelne? – spytal Brunetti zdziwiony, ze mozna miec zaufanie do wynikow, ktore przechodza przez tyle rak i w tak dlugim czasie.
– Oni chyba w to wierza. Jesli u kogos proba wypadnie pozytywnie, po prostu go wywala.
– Kogo sprawdzaja?
– Nie maja zadnego planu. Zostawiaja w spokoju tylko wracajacych z Bliskiego Wschodu.
– Dlatego ze sa bohaterami?
– Nie, bo sie obawiaja, ze zbyt wielu z nich mialoby wynik pozytywny. W tym rejonie swiata rownie latwo zdobyc narkotyki jak w Wietnamie, wiec widocznie sie boja, ze sprawa nabralaby nieprzyjemnego rozglosu, gdyby wszyscy bohaterowie wracali z taka pamiatka we krwi.
– Ciagle rozpowiadaja, ze to bylo przedawkowanie?
– Naturalnie. Jeden z moich ludzi mi mowil, ze nawet jej rodzina nie chciala przyleciec, by towarzyszyc zwlokom w drodze do Ameryki.
– No i co?
– Odeslali je. Same.
Brunetti uznal, ze przeciez w tym wypadku nic sie nie stalo. Zmarli takimi rzeczami sie nie przejmuja; im nie sprawia roznicy, jak sie ich traktuje i co o nich mysla zywi. Jednakze sam w to nie wierzyl.
– Chcialbym, zeby pan sprobowal zdobyc dla mnie pewne informacje,
– Chetnie, jesli tylko mi sie uda.
– Pragnalbym wiedziec, czy w bazie przebywa niejaki Kayman. – Komisarz przeliterowal jego nazwisko. – Jest ojcem malego chlopca, ktory byl pacjentem doktor Peters. Malca wyslano do Niemiec, do jakiegos szpitala w Landstuhl. Chcialbym sie dowiedziec, czyjego rodzice jeszcze sa w bazie, a jesli tak, czy moglbym z nimi porozmawiac.
– Wszystko nieoficjalnie?
– Oczywiscie.
– Moze mi pan powiedziec, o co chodzi?
– Sam nie bardzo wiem. Doktor Peters przyslala mi kopie karty informacyjnej chlopca i artykul o wielochloropochodnych bifenylu.
– O czym?
– To takie trujace chemikalia. Nie znam ich skladu ani nie wiem, do czego sluza, ale wiem, ze trudno sie ich pozbyc. I sa zrace. To dziecko dostalo na reku wysypki. Prawdopodobnie sie z nimi zetknelo.