– Jak juz mowilem, nie wyznaje sie na tych sprawach, dlatego przyszedlem do pana. Skoro avvocato Trevisan powierzyl panu wszystkie swoje finanse, pomyslalem, ze pewnie bedzie pan sie orientowal, czy mial klientow, ktorzy… hm, jak by to powiedziec… nie byli mu radzi.

– Nie byli mu radzi, commissario?

Brunetti popatrzyl na podloge; staral sie nasladowac czlowieka zlapanego w pajeczyne swojej jezykowej nieporadnosci, kogos, kogo Lotto powinien uznac za rownie nieporadnego w roli policjanta.

Lotto przerwal przedluzajaca sie cisze.

– Przykro mi, ale wciaz nie rozumiem, o co panu chodzi – rzekl z przesadnym zmieszaniem, ktore ucieszylo Brunettiego, bo oznaczalo, iz ksiegowy wierzy, ze obcuje z osobnikiem nienawyklym do subtelnych zachowan.

– Bo skoro, signor Lotto, nie mamy zadnego motywu zabojstwa… – zaczal.

– A rabunek? – wtracil jego rozmowca, unoszac ze zdziwieniem brwi.

– Nic nie zostalo skradzione.

– Moze ktos sploszyl rabusia? Zaskoczyl go?

Brunetti zastanawial sie nad ta sugestia tak dlugo, jakby slyszal ja po raz pierwszy; chcial, aby Lotto uwierzyl, iz nikomu na policji nie przyszlo na mysl cos podobnego.

– To niewykluczone – przyznal wreszcie, jakby uznal Lotta za partnera w rozwiazywaniu zagadki. Pokiwal glowa, udajac, ze rozwaza te nowa mozliwosc, po czym z oslim uporem powrocil do wczesniejszego pomyslu. – A jesli morderca wcale sie nie wystraszyl? Jesli mamy do czynienia z planowanym morderstwem? Wtedy powodem moglo byc cos z zycia zawodowego mecenasa. – Ciekaw byl, czy Lotto przerwie powolny tok rozumowania tepego policjanta, zanim ten uzmyslowi sobie kolejna logiczna mozliwosc, a mianowicie, ze powodem moglo byc cos nie z zycia zawodowego mecenasa, lecz z jego zycia prywatnego.

– Czy sugeruje pan, ze mogl go zabic klient? – zapytal Lotto tonem, z ktorego az bilo niedowierzanie; czlowiek pokroju komisarza najwyrazniej nie byl w stanie zrozumiec, jacy ludzie stanowili klientele jego szwagra.

– Wiem, ze to malo prawdopodobne – powiedzial Brunetti i usmiechnal sie; mial nadzieje, ze nerwowo, z zawstydzeniem. – Ale jest przeciez mozliwe, ze signor Trevisan jako adwokat wszedl w posiadanie informacji, ktorych znajomosc okazala sie dla niego grozna.

– Informacji o kliencie? Czy mnie sluch myli, czy faktycznie sugeruje pan cos takiego? – Swiete oburzenie w glosie ksiegowego najlepiej swiadczylo o jego przekonaniu, ze potrafi bez trudu zdominowac policjanta w rozmowie.

– No… tak.

– To niemozliwe.

Brunetti znow usmiechnal sie przepraszajaco.

– Rozumiem, ze trudno w to uwierzyc, ale… Mimo wszystko chcielibysmy zobaczyc liste klientow Trevisana, chocby po to, zeby wykluczyc podobna mozliwosc. Myslalem, ze wlasnie pan, ksiegowy szwagra, moglby nam taka liste dostarczyc.

– Musicie mnie w to wciagac? – zapytal Lotto, podnoszac glos, zeby komisarz swiadom byl jego niezadowolenia.

– Zapewniam pana, ze uczynimy wszystko, co w naszej mocy, aby klienci nie zorientowali sie, ze posiadamy liste, na ktorej widnieja ich nazwiska.

– A gdybym odmowil?

– Wystapilbym o nakaz sadowy.

Lotto dopil wermut i odstawil szklanke.

– Polece, zeby przygotowano liste. – Z jego tonu wyraznie przebijala niechec. Nie mial jednak wyboru: wolal nie zadzierac z policja. – Ale prosze miec na uwadze, ze osoby, ktore sie na niej znajda, nie sa przyzwyczajone do uczestniczenia w dochodzeniach policyjnych.

W innych okolicznosciach Brunetti zaraz by odparowal, ze w ciagu ostatnich kilku lat policja prowadzi dochodzenia dotyczace glownie tego typu osob, ale postanowil zachowac te opinie dla siebie.

– Bede panu wielce zobowiazany – rzekl.

Lotto odchrzaknal.

– Czy to wszystko?

– Tak – oznajmil Brunetti, obracajac w palcach szklanke z resztka trunku i obserwujac, jak ciecz przylega do scianek, a potem wolno splywa w dol. – Wprawdzie jest jeszcze jedna rzecz, ale nie wiem, czy w ogole warto o tym wspominac. – Kleista ciecz znow zawirowala na sciankach.

– Slucham? – spytal Lotto obojetnym tonem; w koncu glowny cel wizyty policjanta zostal juz omowiony.

– Rino Favero – rzekl Brunetti, wypowiadajac imie i nazwisko zamordowanego ksiegowego z taka lekkoscia, z jaka motyl unosi sie na powietrznych pradach.

– Co?! – Lotto nie zdolal ukryc zdumienia.

Brunetti, zadowolony, zamrugal oczami i utkwil wzrok w szklance.

– Kto? – spytal po chwili ksiegowy bardziej neutralnym tonem.

– Favero. Rino. Byl ksiegowym. Chyba w Padwie. Zastanawialem sie, czy pan go znal.

– Moze slyszalem nazwisko. Ale dlaczego pan pyta?

– Niedawno zginal z wlasnej reki. – Brunettiemu wydalo sie, ze takim eufemistycznym okresleniem powinien sie posluzyc ktos o niskiej pozycji spolecznej policjanta, mowiac o samobojstwie czlowieka rangi Favera. Nie powiedzial nic wiecej, ciekaw, czy zdola rozbudzic zainteresowanie rozmowcy.

– Ale dlaczego pan pyta? – powtorzyl Lotto.

– Pomyslalem, ze jesli go pan znal, to przezywa pan teraz naprawde ciezkie chwile, straciwszy dwoch przyjaciol w tak krotkim czasie.

– Nie, nie znalem go. Przynajmniej nie osobiscie.

– Przykra sprawa. – Brunetti potrzasnal glowa.

– Tak – zgodzil sie na odczepnego Lotto i podniosl sie z fotela. – Cos jeszcze, commissario?

Brunetti wstal i rozejrzal sie z bezradna mina, jakby nie wiedzial, co zrobic z nie dopitym wermutem; w koncu Lotto wzial od niego szklanke i postawil obok swojej na stole.

– Nie. Tylko ta lista klientow…

– Otrzyma ja pan jutro. Najdalej pojutrze – rzekl Lotto, kierujac sie do drzwi.

Brunetti podejrzewal, ze raczej przyjdzie mu czekac dwa dni, ale nie powstrzymalo go to przed uscisnieciem dloni ksiegowego oraz wyrazeniu serdecznych przeprosin za zajecie jego cennego czasu, a takze goracych podziekowan za pomoc.

Lotto odprowadzil goscia do drzwi gabinetu, znow uscisnal mu dlon, po czym zamknal za nim drzwi. Na korytarzu Brunetti przystanal na moment i popatrzyl na elegancka mosiezna tabliczke z napisem C. TREVISAN, AVVOCATO, znajdujaca sie na prawo od drzwi po drugiej stronie hallu. Nie watpil, ze za tymi drzwiami panuje taka sama atmosfera pracowitosci; byl zreszta przekonany, ze obie firmy laczy znacznie wiecej niz lokalizacja i wystroj wnetrz, a za jeden z laczacych je czynnikow uwazal teraz Rina Favera.

Rozdzial 15

Nazajutrz rano Brunetti znalazl na biurku, przyslane mu faksem przez kapitana della Cortego z komendy w Padwie, akta sprawy Rina Favera, ktorego smierc nadal byla przedstawiana w srodkach masowego przekazu jako samobojstwo. Na temat zgonu ksiegowego Brunetti nie dowiedzial sie z lektury akt prawie nic ponadto, co della Corte powiedzial mu przez telefon, ale z zaciekawieniem przeczytal informacje o pozycji zajmowanej przez Favera posrod smietanki towarzyskiej i w swiecie finansjery Padwy, sennego, bogatego miasta polozonego pol godziny drogi na zachod od Wenecji.

Favero specjalizowal sie w finansach wielkich przedsiebiorstw; stal na czele biura zlozonego z siedmiu ksiegowych, ktore cieszylo sie doskonala opinia nie tylko w Padwie, ale w calej okolicy. Do jego klientow nalezalo wielu sposrod najwazniejszych biznesmenow i przemyslowcow tego mocno zindustrializowanego regionu, a takze dziekani trzech wydzialow miejscowego uniwersytetu, jednego z najlepszych we Wloszech. Brunettiemu nie byly

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату